Pragniemy wyznań – prowokujemy
je, oczekujemy, wysnuwamy pobłyskujące włókna z pajęczej sieci gestykulacji i
mimiki, wybuchamy nimi w uniesieniu. Wyznania budują bliskość, pozwalają
karmić się świadomością podobieństwa, unoszą się w amalgamacie zaufania
i nadziei potwierdzenia siebie. Wata powszednich rozmów, zapychająca kwadrans
spędzony w autobusie, płytki referat synoptyczny czy skandowanie narzekań
zacierają drzemiącą w nas prawdę i skłaniają do poszukiwania rozumiejącego
spojrzenia słuchacza, który przyjmie w siebie naszą opowieść.
Źródło strumienia myśli prawdziwych, choć niestety czasem budzących
dezaprobatę, bije z potrzeby oczyszczenia, stanowiąc dziedzinę nośną dla
literatury, która przyjmuje w swoje łożysko nurty autobiograficzne.
Domniemana autentyczność opowieści jest o tyle nęcąca, że ludzka ciekawość
nagle zyskuje szansę na lukullusową ucztę obnażanych sekretów postaci,
które dotychczas kołowały w naszej wyobraźni jako ci wielkie, ale nieco
koturnowe, odarte z pierwiastka człowieczej słabości. Pożywka naszych
fascynacji ma kwaskowaty smak potencjalnie najczystszej wersji zdarzeń,
nawet jeżeli zmąconej wtrętami subiektywizmu, który według mnie rozszerza
spektrum obserwacji, pozwalając zmierzyć się z cudzą optyką i zbadać
kontrapunkty czyjegoś życia.
Autobiografia to gatunek
chętnie przeze mnie wybierany, a do jego niekwestionowanych walorów należy możliwość
odśrodkowego poznania postaci. Dziś chciałabym Wam przybliżyć jedną z nich,
będącą przedłużeniem monolitycznej osobowości Marii Czubaszek, a
przyjemność kilkugodzinnego obcowania z damą satyry otrzymałam zupełnie
przypadkowo, dzięki mojej Siostrze, której urodzinowym podarunkiem stała się
niepozorna książka pt. „Nienachalna z
urody”.