czwartek, 16 lutego 2017

Mielizna pozorów, czyli oczywista obecność – Roald Dahl „Matylda”

Zapytana o wspomnienia pierwszego dnia w szkole odpowiedziałabym: kruchy szelest szyfonowej spódniczki, odświętna czystość zeszytów i dziecięcych rączek, jeszcze nie zabrudzona granatowymi archipelagami kleksów, zapach przyborów i różanej marmolady… Oraz baczne i opiekuńcze, awenturynowe oczy pierwszej wychowawczyni, powiększone do monstrualnych rozmiarów przez okulary w liliowych oprawkach. Przez lata nagromadziło się w mojej pamięci wiele nauczycielskich twarzy, a choć każda posiadała swój indywidualny rys – grono pedagogiczne zlewało się w dziecięcej świadomości w organiczny twór wraz ze szkolnym gmachem. Z czasem zaczęła wzrastać moja ciekawość do zagadkowych historii, nadpisujących się gdzieś poza marginesem szkolnych sal, wypełnionych skrzypieniem kulawych ławek, dławiącym kredowym pyłem i gwarem rozbrykanych dzieci.



Wielokrotnie, lecz bezowocnie roztrząsany przeze mnie fenomen znikania i pojawiania się nauczycieli oraz zamiłowanie do „dopowiadania biografii” podejmuje Roald Dahl w słynnej „Matyldzie”, kolejny autor-legenda, kołujący na obrzeżach moich czytelniczych pragnień od wielu lat. Skrajność opinii o twórcy, wahających się od uwielbienia aż po pogardę, jedynie potęgowały moją niezwalczoną ciekawość. Dodatkowo, wspomnienia ekranizacji opowieści, pochodzące z tego samego okresu, co reminiscencje pierwszaka, budziły niejasne przeczucie, że osobiste zaznajomienie się z Matyldą może być albo zupełnym zauroczeniem, albo fiaskiem…

Lektura stała się dla mnie okazją do refleksji nad mocno upraszczającą życie percepcją osób, których obecność wydaje nam się zupełnie oczywista, jako konstytuowana przez przestrzeń, w których je spotykamy. Nośność „Matyldy” opiera się na obfitości trafnych spostrzeżeń, podsuwanych nam zwinnie przez autora poprzez szereg wyrazistych, niekiedy nawet drastycznych scen. Sama opowieść snuta jest lekko, lecz nie bez attyckiej soli ironii. Dlatego z tym większą przyjemnością pozwolę sobie przybliżyć Wam wrażenia, jakimi obdarzył mnie przebiegły Dahl,  w finezji karykaturalnej formy przemycający przenikliwość krytycznych opinii. Ostrze potępienia skierowane zostaje tutaj przeciwko kamiennej obojętności, dydaktycznej ciemnocie, parweniuszowskiej gnuśności i nikczemnej surowości wykorzeniającej marzenia i wrażliwość.

Opowieść zostaje zbudowana wokół drobniutkiej, lecz nieprzeciętnie rozwiniętej dziewczynki, którą poznajemy w wieku czterech lat. Dziecięcy czytelnik z zapartym tchem może śledzić perypetie bohaterki, choć nie skłaniałabym się do zapoznawania z Matyldą dzieci dopiero mających rozpocząć edukację, w obawie o rozbudzenie ich lęków przed podobnymi przygodami. Dorosły z pewnością nie powstrzyma śmiechu, niekiedy tylko przerywanego złorzeczeniami przeciwko nonsensowności kreowanego świata. Znajdzie się również nęcąca okazja, by zaczerpnąć z przebogatego zbioru zarzutów wobec absurdalnych i skostniałych metod wychowawczych oraz podziwiać dziecięcą konsekwencję na drodze do samo ekspresji i rozwoju.
„Zawsze myślała o niej wyłącznie jako o nauczycielce, kimś, kto pojawia się znikąd, uczy w szkole i przepada bez śladu”
[R. Dahl, „Matylda”, s. 218]

Powracając do myśli otwierającej moją relację, narrator podsuwa nam stwierdzenie, pozornie tylko odnoszące się do dzieci w momencie, kiedy dziewczynka po raz pierwszy przyjmuje zaproszenie Panny Honey. Zwraca uwagę na przynależność określonych ludzi do miejsc, przypisywaną im przez nasze skojarzenia. Ściślej, mowa tu o aksjomacie noszonym w uczniowskich (lecz przecież nie tylko) głowach, wtapiających sylwetki nauczycieli w przestrzeń gmachu, w którym pracują. Objawia się w tym nasza niedokładność i naiwność olbrzymiego skrótu poznawczego, umożliwiającego nam ucieczkę od podmiotowości osób, z którymi wiążą nas rozmaitego rodzaju relacje. Tu akurat węzeł społeczny zaciska edukacja, ale warto rozszerzyć tę interpretację na inne dziedziny życia. Na tej podstawie nasi nauczyciele stają się po prostu przystępnymi instrumentami, używanymi do pogłębiania wiedzy, a opar niedopowiedzenia, osnuwający ich postacie aż się prosi o rozproszenie i  w przypadku opowieści o losach nadzwyczaj dojrzałej dziewczynki przyobleka nie tylko postać kruchej nauczycielki, podświadomie oczekującej pomocy i szukającej powierniczki tajemnicy skrywanej na dnie duszy przez całe życie.
„To wielkie szczęście, że nie wpadamy zbyt często na tego typu osoby, ale one mimo wszystko istnieją i każdy spotka w życiu przynajmniej z nich.” 
[R. Dahl, „Matylda”, s. 78]

Zagadką, jeszcze głębszą i nierozwiązaną aż do końca jest okrutna Panna Trunchbull, nie znająca sentymentów, kreśląca absurdalne wizje szkoły idealnej (rażącej pustką z braku dzieci), tyranka, która swoją kobiecość skutecznie ukrywa pod surowym uniformem. Jej strój stanowi dziwaczne połączenie kostiumu atletki z oficjalną, lecz trącącą myszką militarną elegancją – mieszanina wręcz niemożliwa do osiągnięcia, a uwydatniająca bezduszność i wynaturzone pedagogiczne instynkty nauczycielki. Miażdżąca siła dyrektorki zasadza się nie na szacunku, lecz przerażeniu, jakie wzbudza pośród uczniów i podwładnych. Z impetem destrukcyjnego żywiołu pastwi się nad dziećmi, szczególnie rozmiłowana w stosowaniu kar cielesnych, którym akompaniują litanie soczystych inwektyw i psychiczna agresja.  

Porażający brak respektu wobec Panny Trunchbull objawia się w rozbrajająco szczerych uwagach dzieci i podsumowaniu jej kariery przez podwładnych. Uczniowie uciekają się do kłamstwa, byleby tylko uniknąć mocno przesadzonej kary, podczas gdy w relacjach rówieśniczych ich szczególną cechą jest właśnie szczerość. Cotygodniowe wizytacje panny Trunchbull stanowią popis poniżających metod wychowawczych, ich zelżywość i dotkliwość, a bestialstwo jej modelu dydaktycznego zwielokrotnia premedytacja, z jaką zadaje krzywdy – świadoma, że położą się cieniem na całym przyszłym życiu dręczonego malucha.

Sztywność niepokojącego ekscentrycznością kostiumu łączy w sobie niejasne wspomnienia dawnych olimpijskich pasji, teraz przesiąkniętych okrucieństwem. Zgorzkniała, zakonserwowana we własnej zjadliwości stara panna, oskarżająca dzieci o rozmyślność w zbyt wolnym dorastaniu ma jednak przecież ludzkie słabości i bynajmniej nie jest wszechwiedząca. Okazuje się bowiem, że dziecięca ciekawość świata i wrażliwość jest lepszym kluczem chociażby do poznania rodzimej fauny (sprawa traszki), niż pusta teoretyzacja

Dla mnie samej jest niezmiernie intrygujące, skąd w Pannie Trunchbull tyle okrucieństwa, brutalności i bezwzględności, skoro w przeszłości miałą raczej zapewnione życie pełne rodzinnego ciepła, co możemy  wnioskować na podstawie opowieści Panny Honey. Skąd więc tyle w niej zaciętości, chłodu i sadystycznych skłonności? Czyżby zrodziły je jakieś niespełnione ambicje, a może doznane krzywdy uczuciowe? Tego niestety się nie dowiemy…
 
Panna Jennifer Honey nie należy do grona idealistek, łudzących się wiarą w reformę całego świata. Jej młody wiek jest odarty z jakichkolwiek złudzeń, nauczycielka, choć dająca się unieść melodii poezji, ucieka od sentymentalnych porywów, dążąc jedynie do duchowej regeneracji i zaleczenia wciąż nie zasklepionych ran strachu, jaki przez lata skutecznie w niej  zakorzeniano kategorycznymi żądaniami i grabieżą intymnego życia. Subtelność okaleczonego wnętrza harmonizuje z kruchością porcelanowej figurki, lecz pomimo ogromnej wrażliwości, zachowała waleczność i z uporem dąży do wyswobodzenia się z toksycznej więzi.

Zdominowana we wczesnym dzieciństwie musiała przełamać krąg dwóch niemal dekad wiernopoddaństwa wymagającej i nie znoszącej sprzeciwu ciotce. Uduchowiona, wrażliwa na Piękno sztuki Panna Honey nie jest jednym z tych barwnych ptaków, chcących  przenieść się do jednego z arkadyjskich światów. W jej przypadku jedynym życzeniem jest posiadanie autonomii, nie rości sobie żadnych praw ponad samodzielność i swobodę, nawet łagodnie wydrwiwając romantyczne zamiłowanie do dyskomfortu. Pomysłowość ubóstwa przypadku owocuje aranżacją z pudeł i kąpielą w wodzie ze studni, lecz Spartańskie warunki nie są dla niej źródłem rozpaczy, ani poniżeniem, lecz świeżością nowego życia z dala od krzykliwego hegemona.

Filigranowa postać, podobna driadzie albo wróżce z miejsca podbije serce każdego czytelnika swoją imponującą łagodnością, jakąś sarnią potulnością i tragizmem biografii. W jej znakomitym podejściu do uczniów i talencie pedagogicznym sama dopatruję się mentalnego powinowactwa z dziećmi, które uczy poprzez innowacyjne metody – jak na przykład wymyślania piosenek i zabawnych rymowanek. Nietrudno się domyślić, że subtelna nauczycielka szybko stanie się bliska Matyldzie, a w serdeczności ich relacji tkwi obustronna potrzeba posiadania słuchacza, współtowarzyszki i czułości.
„Przemierzała cały świat, siedząc w swoim pokoiku w małym miasteczku gdzieś w Anglii.”
[R. Dahl, „Matylda”, s. 24]

Kilkuletnia eksploratorka książkowych światów i uciekinierka w bezpieczne krainy literatury, zdumiewa dojrzałością i łaknie estetycznych impulsów. Wychowana w dobrobycie nowoczesnego domu, na szczęście nie przejęła upodobań swoich rodziców. Emblematem ubóstwa jest dla niej margaryna zamiast masła, lecz komfort i materialne bezpieczeństwo nie potrafiły ukoić emocjonalnego przemarznięcia ani ugasić głodu wyobraźni. Na szczęście mamy książki i dzięki nim oraz przychylności bibliotekarki, dobrodusznej Pani Phelps, Matylda mogła stworzyć sobie eskapistyczną enklawę wzruszeń i wiedzy. Jej godne wytrawnego erudyty opinie o przeczytanych książkach, zaskakują trafnością nie tylko bibliotekarkę, ale także czytelnika. Przyznaję, że uderzyła mnie celność oceny „Tajemniczego ogrodu”, ujmująca kwintesencję jednej z moich ulubionych dziewczęcych lektur oraz twórczości C. S. Levisa, Tolkiena, Dickensa i Hemingwaya. Równocześnie nie mam wątpliwości, iż autor przemyca tutaj własne spostrzeżenia, co tylko nadaje tym opiniom wagi. 
Ale dojrzałość Matyldy nie ogranicza się jedynie do jej gustów czytelniczych. Nieprzeciętnie szybki rozwój obejmuje całą osóbkę i szybko okazuje się, że zaniedbanie edukacji owocuje wykształceniem niesamowitych umiejętności, które poddane treningowi, pomagają w przezwyciężeniu zła, ucieleśnionego w bujnej muskulaturze Panny Trunchbull. Co ciekawe, dziewczynka nauczona doświadczeniami z własnymi rodzicami nie zdaje się na pomoc dorosłych. Lotność i pobudliwość małego umysłu, dającego unosić się słowom, cechuje wyjątkowa racjonalność. Cieplutka zdroworozsądkowość dziewczynki ujmuje, zdumiewa konsekwencja i poczucie godności której nie daje sobie odebrać. Matylda, współczująca swej bezradnej przyjaciółce, pannie Honey ascetycznych warunków, balansując na granicy uprzejmości zapuszcza sondę dogłębnych pytań, objawiając refleks kojarzenia faktów i analityczność umysłu. Wrażliwość, mądrość, spostrzegawczość oraz niesłabnące zainteresowanie otaczającym ją światem sprawia, że dziewczynka zjednuje sobie sympatię wszystkich, a dla Panny Honey, dostrzegającej potencjał drzemiący w małej towarzyszce, czas z nią spędzony wręcz jawi się ona jako cud współobecności.
Nietrudno zauważyć, że Dahl buduje świat Matyldy w oparciu o sprawdzoną formułę baśniowych przeciwieństw, dzięki sile kontrastu i hiperboli wydobywając cechy dominujące. I tak mamy toporną dyrektorkę, ciskającą chrupiące obelgi oraz jej zasuszoną, mrukliwą kucharkę, którym przeciwstawione są Panna Honey, życzliwa, delikatna i młodziutka, choć już po okrutnej tresurze oraz Pani Phelps, jowialna bibliotekarka, której wrażliwość łączy się z dyskrecją. Z kolei ograniczonym rodzicom Matyldy przeciwstawia się kochających i czułych rodziców innych dzieci

Jałowa egzystencja państwa Wormwood, zostaje zredukowana do prymitywizmu otumaniającej rozrywki oraz wątpliwej kariery. Prowadząca bujne życie towarzyskie, skupiona na dbaniu o aparycję pani domu, nie ma czasu na gotowanie, dieta rodziny opiera się zatem na gotowych plastikowych daniach, często zimnych, których miałki smak dorównuje pustocie codzienności. Mike, jest nieodrodnym synem swojego ojca, uprawiającego filozofię oszustwa, zmuszającą w konsekwencji całą rodzinę do ucieczki przed pokrzywdzoną klientelą. 
Widać jednak, że  nawet kochający i przejęci edukacją swoich dzieci rodzice wykazują niezdrowe pragnienia dopasowania ich do swojej ambicji i wychowawczy astygmatyzm. Łamiący elementarne zasady higieny syn lekarza, Nigel, zaskakuje wiedzą z zakresu udzielania pierwszej pomocy, a mama złotowłosej Amandy niestety nieświadomie funduje córce lot. Z kolei rozpieszczający w domyśle rodzice małego łakomczucha Bruce’a zapewne nie przeczuwają, że ich syn będzie musiał przejść okrutną próbę swych namiętności, równocześnie manifestując arogancję apetytu i podkopując autorytet koszmarnej dyrektorki.
„– Nigdy nie rób niczego na pół gwizdka, jeśli chcesz, żeby ci się upiekło. Bądź bezczelna. Idź na całość. Postaraj się, żeby wszystko, co robisz, było tak szalone, że aż niewiarygodne.”
 [R. Dahl, „Matylda”, s.138-139]

Tymi słowami Matylda poucza swoją przyjaciółkę Lavender, nieświadoma nawet, na jak podatny grunt padną, równocześnie ujmując istotę swojego niestrudzonego dążenia do zachowania własnej niezależności i godności. Postawić sobie można pytanie, czy taka sama strategia zastosowana na początku przykrego pożycia Panny Honey z ciotką mogłaby stanowić skuteczną tarczę przed ciągłymi atakami, stanowiąc rękojmię bezpieczeństwa. Choć odpowiedź w dużej mierze zależy od naszego optymizmu i oscyluje na granicach potencjalności, warto zwrócić uwagę, jak skuteczna jest przyjęta przez Matyldę strategia cichego oporu i lisio sprytnych podstępów oraz w jaki sposób wyobraźnia łączy się z przytomnością umysłu „dorosłego dziecka”.


W mojej lekturze „Matyldy” oparłam się na rozpoznawalnym zapewne wydawnictwie, powstałym dla uczczenia stulecia urodzin autora, a ilustrowanym przez Quentina Blake’a. Jego rysunkowy komentarz do opowieści przyjął kształt postaci stworzonych z falistych, nieco rozedrganych linii, nieco nawet neurotycznych. Podobne do dziecięcych bazgrołów, trochę rozczulające w swojej brzydocie, karykaturalne, jak i świat przedstawiony, a niewątpliwie bawiące ilustracje poprzez swoją przyległość tekstu pobudzają fantazję. Walor inspiracji oraz harmonia z fabułą odzwierciedla w moim mniemaniu autentyczność duetu pisarz – ilustrator, bezsprzecznie uatrakcyjniając lekturę.


Autor: Roald Dahl
Tytuł: “Matylda”
Tytuł oryginału: „Matilda”
Wydawnictwo: Znak
Strony: 288
Ocena:5/7

Znajomości z Matyldą nie żałuję i cieszę się, że mogłam przenieść się do odległego zakątka w Anglii, skąd w „Błogim zaułku” w podobne podróże wyruszała sama dziewczynka. Chciałabym zapytać, czy Wy również mieliście okazję ją poznać i czy również zdobyła Waszą sympatię? I jakie w Waszych dziecięcych główkach powstawały portrety nauczycieli?

Przesyłam uśmiechy śpiewne, jak szczebioty pierwszych zbudzonych słońcem ptasząt


Karpacka Biel

13 komentarzy:

  1. Mysle nad tym gleboko i sama nie wiem co myslec. Wlasnie myslec. Bo mnie srednio przekonuje ale Twoja recenzja co tu duzo gadac jest mega dobrze napisana. Jednoczesnie dajesz znac ze jest warta uwagi chocaiz po ogolnej ocenie nie do konca idealna. Raczej dopadam. Niestety. Pozdrawiam i zapraszam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dario, jestem Ci niezmiernie wdzięczna za słowa uznania i jednocześnie ujęta Twoją refleksyjnością. Owszem, "Matylda" należy do opowieści, poznaczonych żyłkami pęknięć, a najgłębszymi są te, w których sączy się jad i drastyczność. Nigdy też nie przestania mnie zdumiewać polecanie tej książki maluchom, ponieważ ja sama momentami zamierałam nie tylko nad drastycznościa metod Pani Trunchbull, ale też oszałamiała mnie trzeźwość umysłu i niemal straceńcza odwaga kilkuletniej Matyldy :)

      Twoje zaproszenia, Dario, przyjmuję zawsze ochoczo :D

      Usuń
  2. To zadziwiające, ale mój pierwszy dzień w szkole przesiąknięty był dumą i oczarowaniem, że to już jestem na tyle dorosła, duża, mądra, aby zdobywać upragnioną wiedzę. Kazałam sobie wówczas zapamiętać ten dzień, tak aby później móc do niego wracać we wspomnieniach, skąd we mnie było tyle tej determinacji, aby nauczyć się czytać jeszcze przed szkołą, skąd tyle sił, aby zmagać się z jakże trudnymi dla mnie przedmiotami ścisłymi? :) A z nauczycieli najbardziej pamiętam bibliotekarkę, mam wrażenie, że cudownie i trafnie wskazała mi kierunku literatury, za którymi warto podążać. :)
    Bookendorfina

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Izabelo, dziękuję Ci za wzruszającą podróż w głąb Twojej przeszłości - dziewczęce przekonanie o własnej dorosłości i mądrości jest wręcz rozczulające, a przecież tak prawdziwe. Ponadto, Twoje polecenie wydane samej siebie tak dobrze odzwierciedla doniosłość tego wrześniowego dnia, a zdziwienie własną niezłomnością i - nie bójmy się tego tytułu - odwagą w niestrudzonym dążeniu do wiedzy chyba już nigdy nie okrzepnie :) Kiedy sama wracam myslami do przeszłości też często pytam samą siebie, jak wówczas mogłam stawić czemuś czoła? Czyżbym dziś była słabszą? To jedne z tych nierozwiązywalnych kwestii.

      Izabelo, w Twojej bibliotekarce upatruję wróżki, która Cię w pewnym stopniu ukształtowała... I to jak znakomicie <3 U mnie taką osobą była polonistka - właściwie to wszystkie trzy, pod opieką których mogłam rozwijać skrzydła.

      Przesyłam szeleszczące zaczytaniem pozdrowienia :)

      Usuń
    2. W szkole podstawowej nie miałam takiej przekonującej nauczycielki od polskiego, dopiero w liceum trafiłam na niesamowitą osóbkę, która poprowadziła mnie przez literaturę. Jak bardzo nie mogłam doczekać się cotygodniowego kółka literackiego, przygotowywania konspektów, słuchania wrażeń innych osób z przeczytanych książek, a nawet odgrywania scenek teatralnych. Miło wspominam ten czas, jakże miło. :)
      Bookendorfina

      Usuń
    3. Izabelo, może dzięki temu oczekiwaniu na polonistkę pełną pasji mogłaś z tym większą energią i chłonnością umysłu podjać nowe wyzwania, co wydało tak znakomity plon w przyszłości? :) Przyjemnie czytać słowa pełne pogodnej nostalgii i wyobrażać, jak wspaniałe musiały być Wasze spotkania - dyskusje zaangażowanej grupki, z żarliwością podejmującej zajmujące rozmowy, dzielących się wrażeniami i wspólnymi siłami realizującej fascynujące projekty :)

      Usuń
    4. Bardzo żałuję, że dziś młodzież ma tak mało okazji, aby w ten sposób dzielić swoją pasję, zamiłowanie, czy głębsze zainteresowanie. Mam wrażenie, że odzew na tego typu warsztaty jest dużo mniejszy niż kiedyś, inne aspekty wysuwają się na prowadzenie.

      Usuń
  3. Ja pierwszego dnia szkoły nie pamiętam, ale wiem, że nie mogłam się tego doczekać, więc pewnie szłam z wypiekami na twarzy :) "Matyldy" nie czytałam, ponieważ nigdy nie wpadła mi w ręce. Oglądałam natomiast film, który mi się podobał. Głównie przez to, że było tam sporo absurdów (a ja bardzo lubię tego typu humor), a po drugie pod warstwą śmiechu, było coś smutnego. Na pewno filmu głębokim nie można nazwać, ale coś w sobie miał i gdyby skupić się na bohaterach, rzeczywiście można skłonić się do refleksji i zastanowienia nad pewnymi sprawami. Do książki mnie jakoś nie ciągnie. Po części jest to spowodowane tym, że znam film, ale również tym, że moje wrażenia na temat tej historii mogłoby ulec zmianie.
    Naprawdę bardzo rzetelna recenzja, którą napisałaś ładnym językiem. Widać, że potrafisz operować słowem.
    PS Uwielbiam książki, które są ilustrowane albo przez autorów albo przez osoby, które z autorem współpracują.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Symforyno, dziękuję Ci zarówno za słowa pochwały oraz podzielenie się własną historią. Muszą przyznać, że cała Twoja wypowiedź zalśniła dla mnie drobinkami moich własnych wrażeń :)
      Tak, jako malcy jestesmy niecierpliwi, a podekscytowanie i niecierpliwosć musiałay zabarwiać Twoje policzki ślicznym rumieńcem <3

      Film także oglądałam i przyznaję, że zmagałam się z podobnymi do Twoich obawami. Szczęśliwie, okazały się niesłusnymi, chociaż masz rację w swojej zapobiegliwości, ponieważ nietrudno zaburzyć magię wspomnień niewłaściwą lekturą, albo też lekturą w nieodpowiedniej chwili. Czasami lepiej zamknąć szkatułke wspomnień. :)

      Dziękuję Ci za komplement - nie tylko dlatego, że przyjemnie łechcze moją próżność, ale dletgo, że obdarza mnie poczuciem sensu własnych poczynań. <3

      P.S. Tak - harmonia między treścią a sferą graficzną jest niezmiernie ważna i podzielam Twój entuzjazm dla książek będących współdziełem dwojga artystów z różnych dziedzin. :)

      Najcieplej pozdrawiam! :)

      Usuń
  4. Jedna z ukochanych książek dzieciństwa, wspaniała! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj, Agatko!

      Cieszę się, że mogłam odświeżyć Twoje dziecięce przyjemne wspomnienia. Mam nadzieję, że będę miała ku temu okazję jeszcze częściej, a i u Ciebie znajdę skarby własnej pamięci :)

      Usuń
  5. Odpowiedzi
    1. Moniko,
      dziękuję za komplement <3
      Twoje perfekcyjne kompozycje zawsze mnie zachwycają, więc porywam pogodne słowa z uśmiechem :)

      Usuń