czwartek, 2 lutego 2017

STYCZNości - czyli trochę o minionym miesiącu

Pierwsze dni nowego roku to czas, w którym jeszcze powoli uczymy się prawidłowo zapisywać ostatnią cyfrę daty, chociaż nadal niezupełnie uświadamiamy sobie, że prolog nowego cyklu już za nami. Pomyłki budzą śmiech z własnej nieporadności, zapominalstwa i roztargnienia, ale również każą marszczyć brwi w niemym zdumieniu – a więc to już?

Mój styczeń był jednym z tych szybkich, wiecznie spóźnionych uciekinierów, którzy bezowocnie próbują przeskoczyć próg czasu. A to ze względu na istną zamieć obowiązków, jakimi mnie obarczył. Część z nich nie przerażała mnie już, dzięki pzdobytemu doświadczeniu (kaftanu dystansu nadal nie potrafię nawet skroić, a co dopiero przywdziać ;), część jednak napawała grozą, wprowadzając do labiryntu obcości. Lecz wydaje mi się, że chyba wszystkich nas to, co nieujarzmione wiedzą – paraliżuje strachem. Odpowiedzialność i lęk to ciasny splot, spojony zdrowym rozsądkiem i wrażliwością, dlatego przygarniam je jako nieodłączny komponent doświadczenia.



Gdybym miała opisać ten miesiąc, zyskałby tytuł uśmiechniętych w zadumie styczności. A jakich… O tym z wielką przyjemnością  opowiadam.


PERSYMONA

Dotychczas zimy miały dla mnie rzeźwiący smak pomarańczy – jarzących się intensywnym oranżem królowych sezonu, jednak tego stycznia moje podniebienie obmywał welur włóknistego miąższu persymony, egzotycznego dobrodziejstwa o niezrównanej słodyczy. Kaki emanuje subtelnym blaskiem, pociesza barwą płatków nagietków, radosną i beztroską, ale również zmysłową. Piękne, jak zastygła kropla przejrzystej żywicy, jabłko Orientu rozjaśniało moje poranki, jeszcze zanurzone w głębokiej atramentowej ciszy nieodgadnionymi, nie do końca sprecyzowanymi nutami. W moim odczuciu oscylują zwinnie pomiędzy subtelnością moreli, oprószonej ziarnami wanilii, a gęstą mlecznością budyniu. Wyczuwam w nim ponadto lekkość uległej gruszki i warzywną neutralność, zapewniającą równowagę pomiędzy miodową słodyczą.  Gładkość kulistego owocu, zwieńczona grotami czterech liśćmi, przyjmuje w siebie odciski palców, skuszonych niebiańską słodyczą, jakby zbierając nadzieje na nadchodzące dni. Dekoracyjność kaki zaklęta jest również w jego wnętrzu, kwitnącym gwiazdą.

Dla mnie, jako dla amatorki miodowości graniczącej z przesadą smak kaki jest idealnym akompaniamentem gorzkiej kawy.
ZAPACHY

Nadal odurzona błogością świątecznego czasu próbowałam zakląć jego magię w zapachu, a kompania aromatów nie jest bynajmniej jednorodna i z oczywistych względów pozostaje zbiorem otwartym :).
Z głową pełną grudniowych wspomnień z przyjemnością sięgałam po wosk o zapachu jabłkowego wieńca. Yankee Candle "Red Apple Wreath" z czułością mianowałam „Wianuszkiem z czerwonych jabłuszek”, nie odbiegając od prawdy, a wręcz ujmując kwintesencję tej kompozycji. Wosk o rubinowej barwie płatków poisencji natychmiast przenosi ponad kosze pełne rumianych, idealnie okrągłych jabłek, zebranych jeszcze w porze jesiennego dobrobytu. Krucha słodycz owoców skąpana jest w gęstej lepkości syropu klonowego, przyjemnie pogłębiona łagodnością pożywnych orzechów o złoconych skrupkach. Zapach nie jest jednoznacznie słodki – pobrzmiewa w nim lekka kwaśność jabłek, znajoma, przywołująca wspomnienia słoiczków z domowym musem czy świeżej, nie ostygłej jeszcze szarlotki, hojnie oprószonej cynamonem i cukrem pudrem. Jest to zapach z gatunku tych familiarnie zaczepnych, prowokujących wspomnienia o Bożym Narodzeniu, lekko naprężających napięcie oczekiwania, ale radosnych i obdarzających pogodną ufnością.
Kolejny z zapachów, jaki mi towarzyszył wydawała świeca Kringle Candle "Peppermint Cocoa", śmielszy, wybijający się sponad grona konwencjonalnych słodkości nutami goryczki i pikantnej kokieterii. Jego nietuzinkowość polega na znakomitym połączeniu wytrawności palonych ziaren kakaowca z miętowym pobudzeniem, dzięki czemu możemy napawać się głębokim zapachem wspomnień dzieciństwa. Na kakaowej mgiełce przyniosłam się do wieczorów, w których razem z siostrą wypijałyśmy z głębokich kremowych kubków albo graniastych szklanek gęste gorące kakao, zwieńczone chmurką pianki, osiadającej na buziach łakomczuchów. Smaku tamtego deserowego napoju nie sposób już przywrócić, natomiast wskrzeszenie wspomnień szczęśliwie okazuje się możliwe. Grożba banału, na jaką naraża znajomość czekoladowych woni jest tu zażegnana, za sprawą akordów arystokratycznej wykwintności dzięki gwiazdkom anyżu czy szczypcie pieprzu. Kiedy po raz pierwszy poczułam ten zapach, natychmiast wyobraziłam sobie teatralne foyer podczas antraktu, kiedy lwie łapy głębokich foteli, obitych adamaszkiem, uginają się pod gośćmi, znosząc cierpliwie konwenanse, flirty i wrzątek ploteczek wylewanych na odsłonięte dekolty. Rozmowom towarzyszy westchnienie aprobaty ponad rozgryzanymi pastylkami czekoladowymi, nadziewanymi właśnie miętą.  Zdecydowanie jest to zapach głęboki, czarujący i należący do dwóch światów – błogostanu dzieciństwa i jakiejś odległej nieziszczalnej sfery luksusu. Obydwie sfery zazębiają się w mojej pamięci, wywołując jeszcze jedną impresję – delikatnie muskające moje policzki rękawy futra z polarnych lisów, kióte dawno temu nosiła moja Mama.
 ✫
Trzeci zapach to również świeca Kringle Candle, tym razem zupełnie z innej bajki – "Cozy Cabin", ale ta odległość nie przeczy bynajmniej poczuciu przytulności, bezpieczeństwa i kojącej ciszy. Wręcz przeciwnie. Ta świeca to sztukmistrz,  potrafiący wywołać iluzję całkowitego odosobnienia, trwania gdzieś ponad światem, może w chatce przytulonej do górskiego stoku, omiatanej niefrasobliwością wiatru, kosmatymi łapami sosen i srebrzystych świerków. Głębia i majestat cedrowego drzewa zderzają się ze srogością potęgującego się wraz ze zmierzchem mrozu, malującego kwiaty na oknie, kiedy nasz ogród pogrążył się w śnie martwoty. Nim się przebudzi, surowość zimy sprawuje władzę niepodzielną, lecz dymna, ciężka, wynagradzająca poczuciem bezpieczeństwa woń stwarza pewność, że w naszym azylu jesteśmy całkowicie bezpieczni i odporni na kaprysy zamieci. Krzepka aldehydowość, ciepła stanowczość tlących się w kominku bierwion i nieoczekiwana świeżość czynią ten zapach męskim, lecz w znaczeniu opiekuńczości i komfortu. Balsamiczność, męskość i ukojenie doskonałe dla uciekinierki lub marzycielki, co w zasadzie nie się nie wyklucza.
 

NIEPOZORNE ORNAMENTY

Bransoletki nosiłam odkąd pamiętam, aż zrosły się z moim wyobrażeniem o sobie samej na stałe. Mieniące się rozmaitymi barwami plecionki, kolejne stopnie wtajemniczenia w makramie z wolna ustępowały magiczności szlachetnych kamieni i metali. Później moje zamiłowanie do błyskotek zamarło. Po pierwsze z czystego pragmatyzmu, po drugie – z najpospolitszej nudy. Na nadgarstku ostała się tylko wstążeczka-amulet, choć inklinacja do biżuterii nie zginęła. ;)
Styczeń zbudził we mnie zamiłowanie do delikatnych bransoletek – misterne maleńkie oczka łańcuszków, obejmujące szlachetną poświatą nadgarstki, pozwalają poczuć się dziewczęco i lekko. Ogniwka łączą się między uroczymi zawieszkami, zaczerpniętmi ze świata Natury - inspiracje nocnym niebem i apetyt na niebieskie migdały zaowocował gwiazdkami i złocistym sierpem nowiu, a powiew zimy znalazł odzwierciedlenie w śnieżynce skrzacej inkrustacją kryształków. 

Odnoszę wrażenie, że dyskretny blask srebra i złota przydaje jakiejś zagadkowej gracji przesmykowi dłoni i każe pamiętać o swojej własnej kruchości. Podobnie sprawa ma się z kolczykami – od kiedy je zmieniam, dopasowujac do każdej kreacji i nastroju – noszę głowę wyżej. J

  

AURA PRZYTULNOŚCI I NIESKAZITELNOŚCI

Jestem wdzięczna styczniowi także za Ciepłoemocjonalne i fizyczne. Pierwszy miesiąc roku ochronił mnie przed przemarznięciami, ponieważ silniej odkarmione słońcem dni pozwalały już uchwycić uroki zimy w pełnej krasie, śnieżystej i oszałamiającej rozpiętością szerokiej gamy bieli. Lubię ten czas, kiedy w drodze do pracy czy podczas spacerów wyprzedza mnie mgiełka własnego oddechu, unoszona lekkim wiatrem. Kiedy zamarznięte igiełki śniegu rozgwieżdżające chodniki chrzęszczą chropawo, jak rozbite szkło, a całe konstelacje śnieżynek wirują w baśniowych spektaklach...


Wbrew pozorom styczeń to pora otulenia i iście sybaryckiego komfortu, bowiem po nużących karkołomnych zmaganiach w ciągu dnia, wieczorami zanurzałam się w cieple mansardy na poddaszu, wplatając we włosy sny, aromaty, szelest książek i oddając się wieczornym rytuałom.  . Były to także krótkotrwałe powroty do dawno nie otwieranych tomików i baśni. 



Pielęgnację ciała oparłam na zaufaniu delikatności odżywczych olejków i tonizującej mocy aloesowego żelu, będącego nie tylko powrotem do azjatyckiej pielęgnacji, ale wszechstronnym dobrodziejstwem dla porywistym wiatrem podrażnionej skóry.  

Choć niekiedy bezgranicznie wyczerpana, nie mogę po prostu poćwiartować dnia na dwa człony – pracę i wytchnienie, zapadajac w rwane sny, delektowałam się satysfakcją z darowanego mi poczucia odpowiedzialności. 

  

Oto i mój styczeń, jeszcze niezupełnie domknięty i nieco dojmujący świadomością, ileż to zachwytów zasługuje jeszcze na przywołanie, by uchronić je przed upadkiem na hałdę mentalnych zmatowiałych zapomnieniem drobnostek.




A jaki dla Was był styczeń? Czy zdradził Wam jakieś swoje sekrety? Czy zbliżyliście się już trochę do Waszych noworocznych założeń? A może dąsacie się na niego? Podzielcie się, chętnie wysłucham. 


Z naręczem pozdrowień słodkich, jak persymona

Karpacka Biel


8 komentarzy:

  1. Ależ miło było zatopić się w Twych opowieściach!

    Mnie w ostatnich tygodniach towarzyszył zapach jabłka z cynamonem i aż przyjemnie było wracać do domu ze spaceru i od wejścia czuć ten kojący zapach. Podziwiam za to Twoją sympatię do miodu, bo ja nie jestem w stanie ani tego próbować, ani wąchać, ani dodawać gdziekolwiek, poza piernikiem. Aż mnie ciarki przechodzą na samą myśl o miodzie, brr!

    Zazdroszczę tego poddasza. Chciałabym tak móc wieczorami udać się do jakiegoś magicznego konta, otulić się kocem i czytać w spokoju. Tymczasem u mnie wieczory to czas na nadrabianie tego, czego nie zrobiłam za dnia - zlecenia do pracy, nauka, ćwiczenia. Zawsze znajdzie się coś, co odciągnie mnie od sielskiego lenistwa, za którym szalenie tęsknię. Nawet kubek ukochanego kakao pochłaniam zawsze w pośpiechu albo jakoś tak bezrefleksyjnie, że nawet nie czuję jego aromatu.

    Styczeń minął szybko, nie mogę uwierzyć, że to już 1/12 roku za nami. Pocieszam się tym, że niebawem nadejdzie ukochana wiosna. Zima może pachnieć pomarańczami, ale i tak trochę za bardzo daje w kość, dlatego z radością ją pożegnam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Klaudyno, dziękuję Ci najserdeczniej za całe naręcze życzliwych słów, które sprawiły mi wielką przyjemność, ponieważ jestem szczerze zainteresowana nawet najmniejszym drobiazgiem, upiększającym Ci miniony miesiąc. :)

      Zapach jabłka, oprószonego iskierkami cynamonu ma w sobie magiczną moc, uśmierzającą zmęczenie i wywołującą wrażenie przytulności i istronności. Uwielbiam zapach kruchej szarlotki, roztaczajacy się po korytarzach, budzący nie tylko apetyt, ale przede wszystkim właśnie wywołujący poczucie bezpieczeństwa i ciepła. Tak! Miód uwielbiam i jako jego admiratorka zastanawiam się, czy odstręcza Cię jego smak, czy może wzdragasz się przed nim jako tworem pszczelich łapek i pyszczków? :) Moje zdziwienie miesza się z niezwykłym zaintrygowaniem i ukłądam sobie z uśmiechem możliwe odpowiedzi.

      Azyl na poddaszu był moim marzeniem od dziecka i teraz, kiedy mogę ukrywać się w czterech ścianach, pod spadzistym sufitem czuję wręcz rozsadzajacą mnie euforię, płynącą z pochwycenia fantazji <3 Również dla Ciebie pragnę zacisznego ukrycia, w którym zatrzasniesz się przed światem i będziesz mogła oddawać sie tylko przyjemnościom, które wytrąca Ci uwikłanie w codzienne obowiązki. Niestety, obowiązki mnożą się w zastraszajacym tempie, więc w moich oczach jesteś wirtuozem organizacji, że doskonale łączysz ze sobą te wszystkie dziedziny i przy tym nie tracisz pogody ducha :)

      Upływ czasu jest nieubłągany, a najbardziej dojmujacy jest fakt nie tyle jego nieodwracalności, co tego, że w pośpiechu nie zdążymy się nacieszyć prostymi przyjemnościami - właśnie takimi jak kubek gorącego kakao, filiżanka ulubionej herbaty czy ukochany smakołyk. :)

      Klaudyno - jako zmarzluch również chętnie wyprawię przyjęcie urodzinowe zimie, ale tymczasem wydobywam z jej przebogatej substancji całą kwintesencję mroźnego piękna.

      Przesyłam najgorętsze pozdrowienia i potężne życzenia, by znalazła się dla Ciebie jakaś wyrwa w czasoprzestrzeni, w której się schronisz. :)

      Usuń
    2. Do pszczół na szczęście nic nie mam :) Miód odstrasza mnie smakiem i zapachem, jest dla mnie okropny. Moi rodzice są miłośnikami miodu i podsuwali mi już przeróżne jego rodzaje - no nie ma szans, każdy sprawiał, że miałam - wybacz - odruch wymiotny. Ale regularnie miód kupuję, bo wierzę w jego dobre właściwości, więc chętnie podaję go córce. Ona na szczęście wybredna nie jest i prawie wszystko chętnie zje, a ja nie mam oporów przed tym, żeby dawać jej coś, czego sama nie lubię.

      Kiedy piekę piernik, niemal płaczę podczas dodawania miodu. To jedna z niewielu rzeczy, która odstrasza mnie tak bardzo. Może to objaw jakiejś ukrytej alergii? ;)

      Same pszczoły natomiast fascynują mnie bardzo - ich mądrość, ich język, ich umiejętność egzystowania we wspólnocie - coś wspaniałego. Wiele moglibyśmy się od tych stworzeń nauczyć :)

      Azyl na poddaszu również był moim marzeniem od dziecka. Chyba przejęłam to zamiłowanie od mojej mamy, bo to ona zawsze mówiła, że chciałaby taki mieć. I wiesz, u niej prawie już się to spełniło - przeniosła się z bloku do własnego domu i mam nadzieję, że za jakiś czas zagospodaruje sobie jakoś poddasze. Widzę ją tam z jej maszynami do szycia, poduszeczkami na igły i szpilki, ze zwojami materiałów :) Mam nadzieję, że się to spełni. Dlatego właśnie pisałam ostatnio, że chciałabym podać nastoletniej sobie numery lotto - to bardzo wygodne rozwiązanie, ale rzeczywiście marzę o tym, by móc spełnić marzenia moich bliskich :)

      Usuń
    3. Klaudyno, rozbroiłaś mnie skutecznie i podarowałaś najpromienniejszy z uśmiechów swoimi szczerymi słowami, które rozczytywałam kilkakrotnie, ujęta szczerością i subtelnością humoru. Chociaż moja ciekawość została zaspokojona, zdumienie nie minie, lecz doskonale rozumiem, że każdy z nas ma smaki, zapachy i struktury, przed którymi się wzdraga i tej odrazy nigdy się nie pozbędzie. Wydaje mi się zarazem, że to nieodłączna, a jakże urokliwa część naszej osobowości. Sama także często muszę odpowiadać na pytania o moje dziwactwa (łagodniej mianowane preferencjami) smakowe. :D

      Dzieciństwo zatem miałaś miodowe - tak, jak i Twoja Córeczka <3 Wszelkie macierzyńskie opory niiweluje zbawczy wpływ złocistej skarbnicy zdrowia :D Ale masz słuszność, kierując się w tym wypadku rozsądkiem i prowadząc naturalną kurację zapobiegawczą przeciwko wszelkim chorobom. A ukryta pod tarczą ochronną tej pszczelej słodyczy mogę ręczyć za jej niedoścignione właściwości, zwłaszcza że obdarza ona również łagodnymi snami. :)

      Tak, pszczoły to owady wyjatkowe i również jestem pod wrażeniem ich "kultury", inteligencji i porozumienia. Wszak sieć harmonijnej komunikacji między nimi to coś najzupełniej godnego naśladowania przez nas, cywilizację czasami przeklętą zasłuchaniem w podszeptach jednostkowej korzyści. I ten ich niezwykły taniec... :)

      Klaudyno, własnie znalazłam w Tobie potwierdzenie mojej teorii o atawizmie marzeń. Wydaje mi się, że to prawda - dziedziczymy marzenia po rodzicach i niezmiernie się cieszę, że Twoja Mama ma w końcu własny dom, a gdy sobie pomyślę, z jakim spełnieniem musi się wiązać taka zmiana, aż powstrzymuję oddech, by nie spłoszyć aury uroczystości. :) Klaudyno, czyżby Twoja Mama szyła? Pytam, ponieważ moja także jest domorosłą krawcową! <3

      Równocześnie jestem pełna nadziei i niezagaszonej wiary, że Twoje marzenie o sekrentej, zacisznej mansardzie również się spełni. I nie godzę się z choćby cieniem przeczucia, że mogłoby być inaczej. U mnie na to marzenie nałożyła się jeszcze dziecięca fantazja o Sarze z "Małej księżniczki", wygnanej na zimne poddasze, a pewnego dnia budzącej się w baśni. <3

      Klaudyno, dziękuję Ci za bogactwo słów i wieczór uśmiechnięty, pełen pogodnych myśli i owocny kolejnymi spostrzeżeniami naszych podobieństw. Mam nadzieję, że nie poczytasz mi tego za górnolotność, a jedynie życzliwość i pełnię radości.

      A pragnienie zwycięstwa w lotto - uważam, że jako szlachena osoba jesteś do niego predystynowana. Sama zawsze powtarzam, że potrzebuję pieniędzy, by kupić Ukochanym świat. :D

      Przesyłam moc promiennych uśmiechów i girlandy wdzięczności! <3

      Usuń
    4. Tak jest, moja mama zawsze marzyła o byciu krawcową i nią została. Pamiętam z dzieciństwa, że przez długi czas miała swój pokój poświęcony szyciu, ale z czasem musiała z niego zrezygnować, bo zaczęłam dorastać i dzielenie pokoju z 5 lat starszym bratem przestało być dla nas wygodne. Teraz mama znów ma swój pokój pełen maszyn i materiałów, ale i tak oczami wyobraźni widzę ją właśnie na tym wymarzonym poddaszu :)
      Pięknie mówisz o kupowaniu ukochanym świata - to przecudowne słowa!

      Natomiast jeśli chodzi o temat żywienia, to chociaż sama reaguję histerycznie na sam widok i zapach miodu, to właśnie rozsądek bierze u mnie górę i dbam o to, by córa próbowała wszystkiego, nawet jeśli sama tego nie tknę. Ciekawa jestem, jakie są Twoje dziwactwa w tym temacie :) Ja nie znoszę kaszanki, papryki (chyba że w leczo albo na czipsach) i ozora. Ten ostatni jest bohaterem rodzinnych żarcików z mojej osoby. Do tej pory zdarza się, że przy jakimś rodzinnym obiedzie brat wkręca mnie, że właśnie zjadam ozora, ale ja akurat na to paskudztwo wyczulona jestem straszliwie. No i cukinii też nie lubię i unikam, ale jak czasem zrobię Zośce cukiniowe placki, sama chętnie zjadam, bo jednak w takiej formie są do schrupania :)

      Dziękuję za każde Twoje miłe słowo. Ściskam Cię mocno!

      Usuń
    5. Klaudyno, promienność wdzięczności za kolejne arcyciekawe opowieści miesza się dziś z ciepłem słonecznych uścisków. Na początku chciałabym wyrazić swoje zachwyty, jakimi mnie uraczyła historia Twojej Mamy - rozpoczynająca się od dziecięcych wspomnień krawieckiego atelier, pełnego drobiazgów z pewnością pobudzających wyobraźnię i kreatywność małej dziewczynki :D Dalej - wzruszyłam się ofiarnością, właściwą naszym Mamom, wyrzekajacym się przestrzeni dla samej siebie, by ich pociechy mogły rozwijać się bez ograniczeń, a ich intymność na tym nie ucierpiała. Zastanawiam się ponadto, na ile bezpiecznym byłoby dalsze dzielenie pokoju ze starszym o pięć lat bratem :D Odmienność płci i różnica wiekowa to już wystarczający powód, by zadbać o rozdzielenie rodzeństwa. :) Sama dzieliłam przez wiele lat pokój z młodszą o trzynaście miesięcy Siostrą (wcześniej natomiast przez jakiś czas, pokój dziecinny stanowiło pomieszczenie wypełnione szóstką dzieciaków, mieszaninę temperamentów istnie wybuchową!)

      Podążając za Twymi słowami również widzę Twoją Mamę pochyloną nad właśnie szytą kreacją, pomiędzy wielobarwnymi sztukami materiałów o różnych teksturach, kuszących deseniami, a zasłuchaną w jednostajny stuk maszyny :) Moja Mama jest samoukiem w kwestii krawiectwa i często aż zamierała, słysząc fantastyczne pomysły moich nowych nieprzeciętnych projektów, o których realizację ją błagałam, często jako perswazji używając dąsu. Ciekawi mnie zarazem, czy Twoja Mama również stała się cudotwórczynią, ubierającą Cię w swoje kreacje? Jeżeli tak, chętnie dowiem się, które z jej dzieł było Twoim ulubionym, jaką okazję uświetniło...

      Klaudyno, jest mi mniezmiernie miło, że ujęła Cię moja koncepcja kupowania Ukochanym świata. Myślę, że w przyszłości jeszcze będę miała okazję ją pogłębić i przybliżyć. <3

      Twój racjonalizm jest godny naśladowania, ponieważ dzięki temu Zosia zakosztuje wszystkiego, sama mogąc w przyszłości dobierać smaki wedle preferencji i z pewnością nie oskarży Cię o skrywanie przed nią tajników smaku. Równocześnie nie mam wątpliwości, że taka strategia żywieniowa jest nie tylko zbawcza poprzez wszechstronność, ale odzwierciedla Twoją wyjątkową troskliwość :)

      Klaudyno, podobnie jak Ty nie znoszę nawet samego słowa "kaszanka" (brzmi jak obelga), a ozorek jest zabawny. Lecz żarty, że właśnie go zakosztowałaś - bezlitosne. Och! Czegoż to bracia nie wymyślą, by pognębic swoje siostrzyczki! Do tego niechlubnego grona mięsnego dołożyłabym jeszcze płucka, które odstręczają mnie jako gąbczasta struktura :D I mój wegetarianizm bynajmniej nie ma na to wpływu, ponieważ nawet gdybym jadła mięso, nie przezwyciężyłabym wstrętu do wyżej wymienionych produktów. Ja nie znoszę roślin strączkowych, czosnku i pietruszki. Wszystkie fasolki i groszki, choć prześliczne i takie kształtne, idealne do zabawy, mają dla mnie zbyt mszystą strukturę. Za to pasjami przepadam za daktylami, kokosem i orzechami nerkowca. Daktyle, szczególnie odmiany sukari to mój nałóg, którego nie potrafię zwalczyć, a ich oszałamiająca słodycz zawsze jest dla mnie wynagrodzeniem po znojach dnia oraz obiecującym akompaniamentem moich miseczkowych śniadań. :)

      Myśląc o Twoich placuszkach cukiniowych, dochodzę do wniosku, że kwestia formy jest niezmiernie ważna i niejednokrotnie decyduje o wartości całego dania. A co się jeszcze tyczy struktury - mam skłonność do jedzenia osobno każdego składnika, by móc poczuć jego właściwy smak :) dlatego często przeprowadzam prawdziwe wykopaliska na moich talerzach, wydłużając posiłek w nieskończoność.

      Usuń
  2. A ja z kolei zaczynam się już nieco martwić, że niedługo zima nas opuści. Bardzo lubię także pozostałe pory roku, jednak te przełomowe miesiące, kiedy kończy się stary, a zaczyna nowy rok, należą do moich priorytetowych. Wówczas jakoś tak jestem bardziej uległa, wyrozumiałam, łagodniejsza, cierpliwsza dla ludzi. I chyba najwięcej się wtedy dopieszczam, cieszę z domowego zacisza, w którym rządzą zapachy cynamonu i cytrusów, czy dzięki świecom czy też pieczonym ciasto. Jak wspaniale w takiej scenerii oddawać się pasji czytania. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Izabelo, choć w Twoich słowach pobrzmiewa nutka żalu za odchodzącą zimą, miło było mi je przeczytać, a za tę przyjemność serdecznie dziękuję:)Zwłaszcza że naznaczone są melancholią i wrażliwością, ale także odbija się w nich tętno Natury, której zmiany determinują nasze ludzkie sposoby na możliwie najpełniejsze wykorzystanie danego nam potencjału chwili. Dostrzegam, że Twoja zima to czas graniczny i właśnie na skrajność, przecieranie się nowego cyklu pozwala Ci na oczyszczenie, wyciszenie, zachowanie zdrowego i ożywczego dystansu. A jeżeli jeszcze do tych walorów dołączyć troskę o siebie, jest to okres wręcz zbawczy.

      Masz rację, co do tego, że zima sprzyja rozpieszczaniu. Wszystkie elementy zimowego anturażu wyzwalają we mnie błogie skojarzenia - ciepły blask świec, rześki i słodki aromat cystrusów, zmysowość korzennych przypraw i te upajające wonie ciast... Może takie zziębnięte, lekko zakatarzone potrzebujuemy lekkiej pieszczoty? Filiżanka herbaty i książka w domowym zaciszu chyba podczas żadnej innej pory roku nie smakują tak cudnie :)

      Najcieplejsze pozdrowienia i życzenia nieskończonych zasobów cierpliwości, Izabelo! :)

      Usuń