niedziela, 26 lutego 2017

Szczerość zająca - Maria Czubaszek „Nienachalna z urody”

Pragniemy wyznań – prowokujemy je, oczekujemy, wysnuwamy pobłyskujące włókna z pajęczej sieci gestykulacji i mimiki, wybuchamy nimi w uniesieniu. Wyznania budują bliskość, pozwalają karmić się świadomością podobieństwa, unoszą się w amalgamacie zaufania i nadziei potwierdzenia siebie. Wata powszednich rozmów, zapychająca kwadrans spędzony w autobusie, płytki referat synoptyczny czy skandowanie narzekań zacierają drzemiącą w nas prawdę i skłaniają do poszukiwania rozumiejącego spojrzenia słuchacza, który przyjmie w siebie naszą opowieść.



Źródło strumienia myśli prawdziwych, choć niestety czasem budzących dezaprobatę, bije z potrzeby oczyszczenia, stanowiąc dziedzinę nośną dla literatury, która przyjmuje w swoje łożysko nurty autobiograficzne. Domniemana autentyczność opowieści jest o tyle nęcąca, że ludzka ciekawość nagle zyskuje szansę na lukullusową ucztę obnażanych sekretów postaci, które dotychczas kołowały w naszej wyobraźni jako ci wielkie, ale nieco koturnowe, odarte z pierwiastka człowieczej słabości. Pożywka naszych fascynacji ma kwaskowaty smak potencjalnie najczystszej wersji zdarzeń, nawet jeżeli zmąconej wtrętami subiektywizmu, który według mnie rozszerza spektrum obserwacji, pozwalając zmierzyć się z cudzą optyką i zbadać kontrapunkty czyjegoś życia.

Autobiografia to gatunek chętnie przeze mnie wybierany, a do jego niekwestionowanych walorów należy możliwość odśrodkowego poznania postaci. Dziś chciałabym Wam przybliżyć jedną z nich, będącą przedłużeniem monolitycznej osobowości Marii Czubaszek, a przyjemność kilkugodzinnego obcowania z damą satyry otrzymałam zupełnie przypadkowo, dzięki mojej Siostrze, której urodzinowym podarunkiem stała się niepozorna książka pt. „Nienachalna z urody”.

Tytuł autobiograficznej wiązki wyznań, wspomnień i luźnych skojarzeń Marii Czubaszek uzmysłowił mi, że autorka była dla mnie głosem o niskim, zamszowym tembrze. Słuchając jej audycji wyobrażałam sobie twarz o zdecydowanej linii żuchwy, zdradzającej zaciętość i figlarność, rozświetloną oczyma barwy malachitu – równie niezdecydowanej, w swą butelkowej zieleń pochwytującą brunatne cienie. Dlatego też, odnosząc się do wciąż nawracających naigrywań autorki ze swojej aparycji nie mogę wyjść z osłupienia, skąd taka silna oscylacja wokół sfery cielesnej. Na przestrzeni lat jej fizjonomia stała się kuriozum na miarę znaku firmowego wraz z nieodłącznym papierosem i wydaje mi się, że wobec tego powinno się uznać ją raczej za natrętną, permanentnie odciskającą się w pamięci każdego, kto ją ujrzy. Jest to twarz kobiety – metryka, osobowość, płótno z odmalowanymi zawodami i radościami, których dysproporcja jawiłaby się niewyobrażalną, gdyby nie diogeniczna szpilka szczerości. Uroda, jak i wiedza – dojrzewają, kształtując naszą percepcję świata oraz identyfikację nas samych przez świat.
Osadzenie autobiografii w kontekście wyglądu jest zwyczajnym emblematem współczesności, w której istniejemy dla innych przez ciało – koniecznie kanonicznie piękne. Dodatkowo – wszelkie ingerencje w jego powab i dbanie o wizerunek koniecznie muszą być zatajane, ponieważ szczerość traktowana jest jako przewina, a kłamstwo nieodkryte nie istnieje, nawet jeżeli jest sekretem poliszynela.


W pewnym momencie Czubaszek opowiada o swoich początkach z pokerem – kiedy to zwycięstwa zależały od stopnia jej całkowitego amatorstwa i widzę w tym wykładnię młodzieńczej odwagi, która szczęśliwie w osobie autorki nigdy nie stępiała, choć z czasem nabierała coraz smutniejszego, ciemniejszego  odcienia. Myślę, że warto uznać tę scenę za metaforę, rozwijaną w tomiku wyznań, jako gromadzenie goryczy i powolne pojmowanie bezsilności wobec płycizn ludzkiej mentalności. Maria Czubaszek nie zamierza walczyć z przykrościami, których doznała, nie usprawiedliwia się, co więcej – przyznaje często adwersarzom słuszność. Jednak pobrzmiewa w jej słowach żal do tych, którzy nadcinali jej pewność siebie ostrzem zjadliwej krytyki, definiując ją tylko przez twarz, nałóg, czy oskarżenia o szczerość.

Maria Czubaszek uprawia zupełnie nową, może nawet nieco turpistyczną kokieterię, nie tylko z czytelnikiem, ale z całym światem. Przyzwyczajeni do kobiecej narracji w tonie niekiedy czułostkowym, czasem narcystycznym, najczęściej subtelnym, natkniemy się tutaj na zdumiewający koloryt opowieści, będący rezultatem specyficznej, jakby z gruntu męskiej perspektywy – gdy uznamy rygorystyczny i prosty podział płci przeprowadzony przez nią, a oparty na podzielności uwagi i tempa mentalnego. Umysł autorki znamionuje przyrodzona mężczyznom analityczność i opanowanie, a także rzutkość. Według niej kobiece wahanie doprowadza do niepotrzebnych niedopowiedzeń, trwania w impasie i jedynie wzmaga niezdecydowanie, podczas gdy najistotniejsze jest właśnie działanie, bez skrupulatnej buchalterii emocjonalnej i materialnej oraz kreślenia nieziszczalnych scenariuszy.

Rozbawiły mnie nietypowe wyznania kobiecej próżności, w których Czubaszek opisuje swoje zamiłowanie do makijażu, pozwalającym się poczuć wyjątkowo i wskazanie własnej słabości w tej kwestii. Równocześnie ta jej próżność ma wymiar specyficzny, jeżeli spojrzeć na nią przez pryzmat nieustannej negacji własnego uroku, czy raczej silną, autoironiczną kpinę z własnego wyglądu.
„Lubię głupoty. Zawsze powtarzam, że głupoty to moja specjalność.”
[Maria Czubaszek, „Nienachalna z urody”, s. 92]

Afirmacja samej siebie i niechęć do kompromisów sprawia, że autorka hołduje samotności rozumianej jako odosobnienie z wyboru, nacechowane pierwiastkiem kreatywnym, a jako takie stanowiące rękojmię swobody. Ucieczka poza zbiór społecznych konwenansów pozwala jej zachować autonomię, choć bynajmniej nie należy ona do osób, które pozwalałby sobie deptać indywidualność. Szczerość i brak przemilczeń są dominantą konfesyjnego zbioru, mieniącego się cierpkimi przytykami, rozkosznie absurdalnym humorem angielskiej proweniencji oraz sardonizmem braku złudzeń. Rytm kompozycji wyznacza nieśpieszne tętno przeczucia nieodległej śmierci, o której mówi z butą i bez żalu. Własne towarzystwo jest dla niej tym, które najbardziej sobie ceni, a w tej mizantropii ja sama upatruję nietuzinkowej formy egoizmu, w której nieskrępowanie jest katalizatorem asertywności i tolerancji, nasuwając zarazem skojarzenia z nieokiełznaniem samotnej stepowej wilczycy czy trafniej – zającem
 
„Chciałabym się urodzić jako sierotka Marysia.”
[Ibidem, s. 40]

Bo i właśnie zając zgodnie z księżycowym cyklem jest zwierzęciem, patronującym jej i Wojciechowi Karolakowi, a paralelę pomiędzy symboliką zwierzęcia a dziwnością własnych losów autorka przeprowadza, przystając na przymioty beztroskiego, niefrasobliwego, choć przecież lękliwego stworzenia. Wiosenna, pełna witalności lekkość zodiakalnego opiekuna i jego samotniczy tryb życia ewokuje niechęć Czubaszek do wszelkich narzuconych odgórnie relacji – czy to więzów rodzinnych, czy też supłów plątanych przez społeczny uzus.

Tak pokrewieństwo, jak i koneksje nie mają dla niej większej wartości, jeżeli nie opierają się na fundamencie szczerości i wzajemnego poszanowania. Jest więc dla niej oczywistym, że krępujące sieci zrzuca, bez zbędnych sentymentów, usprawiedliwień, całkowicie wolna od żalu i skrupułów.
 
Wyznawczyni autentyczności w każdej sferze, wyczulona na hipokryzję, chętnie wyrzeka się relacji, które mogłyby ją kiełznać niewidzialnym jarzmem skrywanej antypatii czy po prostu jako zbytecznie, sztucznie podtrzymywane pustką irracjonalnej powinności. Tak stało się nawet w przypadku jej jedynej siostry, młodszej o 12 lat Ewy, z którą porozumienie z pewnością determinowała spora różnica wieku, później zaś nieczułość i wyjazd na Antypody.

Wydaje się, że tego rodzaju zdroworozsądkowo budowana sieć znajomości i staranność w dobieraniu przyjaciół oraz śmiech szczerości ciskany w twarz obłudnikom stanowi konsekwencję życia tylko w tym jednym określonym momencie. Nie jest to jednak apoteoza hedonizmu, lecz przemyślana, konsekwentnie prowadzona strategia wykorzystywania danej chwili, ocalająca przed patologicznym zbieractwem sentymentalizmu i rozpamiętywania oraz przytłaczającym myśleniem perspektywicznym. Zając żyje od skoku do skoku – podobnie i Maria Czubaszek – odrzuca wspomnienia, nie wznosi zakurzonych ołtarzyków dawnych ideałów, śmiało dokonuje amputacji mrzonek i zdezaktualizowanych przyjaźni, przekonana o bezwartościowości. Ta taktyka zamienia się w etos człowieka bezwzględnie posłusznego sobie samemu, odpornego na chwilowe namiętności.
  
Maria Czubaszek podkreśla wagę tolerancji i nieskrępowania również w sferze matrymonialnej, wprowadzając czytelnika do swych domowych pieleszy, które stanowią arenę starcia pomiędzy jej pragmatycznym ascetyzmem, ograniczającym ilość dobytku do minimum oraz kolekcjonerstwo męża. Imponująca wyrozumiałość małżonków i więź, której stałość wynika z wzajemnej pielęgnacji poprzez bezgraniczne zaufanie, cierpliwość i brak ingerencji w sferę przyzwyczajeń, brak prób naginania partnera do swoich wyobrażeń. W scenach życia małżeńskiego obok ironii pobrzmiewają leciutkie ciepłe tony małżeńskiej dumy, bo może i dom artystów nie jest kotłownią uczuć, ale imponuje harmonią dwojga ludzi. Fuzja dystansu oraz rytmu powrotów stanowi doskonały impregnat ich wzorowej więzi, zadzierzgniętej w celu czysto praktycznym, a pozostałej na kolejne trzy dekady. Domowe pożycie ukazane z perspektywy Czubaszek jest rzeczywiście osobliwe – kolekcjoner w wiecznych podróżach i pragmatyczka uczulona na rutynę, wirtuozka parówek na kilka sposobów oraz twórczyni szarlotki w płynie.
 
Miłość według Czubaszkowej to daleki od romantycznych westchnień i złudnego patosu model życia opartego na wierności, monolit, który nie przychodzi z czasem, lecz po prostu jest. Zakochanie definiuje jako naprzemienne odzyskiwanie i utratę kontaktu z rozumem, najtrafniej ujmując swoiste odium do sentymentów, choć oczywiście kilkakrotnie zdarzyło się jej unieść na fali „bezmyślności”, szybko jednak wracała do świata jawy. Przyznaje jednakże, że jedyne znaczące zauroczenia budziły w niej zwierzaki, być może jako istoty szczere i bezinteresowne.
 

„Moje marzenie – mieszkać w hotelu”
[Ibidem, s. 35]

Pomimo podkreślanego braku korzeni, upodobniającego ją do algi morskiej autorka wskazuje swój silny związek z przestrzenią miejską. Tylko urbanistyczny pejzaż jest w stanie zapewnić jej bezpieczeństwo, a zachwyty nad naturą przekornie spycha do rozrywki, najlepiej telewizyjnej. Pragnąc luksusu wolnej pustej przestrzeni eksponuje swą niechęć do bibelotów i zajęć prozaicznych, co przybiera formę śmiałej fantazji, o której ja również niejednokrotnie lgnęłam myślami, a mianowicie zamieszkania w hotelu. Jest w tym pewien komfort, pozwalający na zerwanie z domowymi obowiązkami, ale i niebezpieczeństwo ciągłych zmian, jako przetasowań i swoistego nomadyzmu, który dotychczas uprawiał Wojciech Karolak.
 
 „A poza tym wolę pisać, bo nie mam nic ciekawego do powiedzenia”
[Ibidem, s. 103]

Jednym z głównych tematów jest kwestia pisarstwa, rozumianego jako rzemiosło, zapewniające godziwy byt, dosyć kosztowny ze względu na nałóg palenia. Przewrotność słów autorki zakrawa na urokliwe zwodzenie czytelnika, a dama satyry sama twierdzi, że bogaty korpus jej tekstów powstał nie z natchnienia, lecz motywacji, która miała kształt dotykalny, pod postacią piętrzących się na biurku rachunków do zapłacenia. Przyziemność? Ośmieliłabym się rzec, że  raczej prawdziwość. O ile właśnie samo pisanie wyzute jest z boskiej iskry, o tyle rangę inspiracji zyskuje właśnie palenie, wpisując się tym samym w nurt podobieństw do wielu twórców.  Maria Czubaszek nie należy do artystów chlubiących się odniesionymi sukcesami. Skromnie twierdzi, że siłę jej utworów stanowi ich interpretacja przez żywe legendy, filtrowane i uszlachetnione wspaniałymi osobowościami scenicznymi.
 
Autoironia jest instrumentem ekspresji nagromadzonych w autorce wątpliwości, gorzkich rozczarowań i wysokiej świadomości oraz olbrzymiej wiedzy o świecie, postrzeganym jako scena codziennej groteski. Krytyka poprzez śmiech chyba należy do tych najbardziej dotkliwych dla winowajców. Czubaszek nie obawia się żadnych konsekwencji swojej szczerości, a prawdomówność łączy się u niej z potrzebą „dosmucania się”. Śmierć jej nie przeraża, ponieważ jej oblicze jest tak samo drętwe, jak przeszłość i przyszłość – obie nie istniejące, wyzute z kontekstu. Prawda, roztacza przed czytelnikiem wspomnienia, ale są one przemieszane, rozsypane i zarazem w tym nieporządku widnieje wysoka świadomość autorki co do symultaniczności wszystkich oddziałujących na siebie wydarzeń.

Pomimo braku chronologii, kompozycja powieści jest koherentna i tym samym pozwala na zachowanie spójności autokreacji, z jaką zapoznaje nas autorka. Trzeba bowiem pamiętać, że bez względu na to, jak szczera jest Czubaszek, to jednak czytelnik spotyka jej projekcję, kobietę, którą chce nam pokazać. Jej słowa wciąż zachowują jędrność w uderzającej rzeczowości, dosadnością niejednokrotnie przytłaczają, ale równocześnie pozwalają na identyfikację z chropawym głosem rozsądku, odważającym się zwerbalizować myśli palące niezgodą na zastaną rzeczywistość.

Autor: Maria Czubaszek
Tytuł: “Nienachalna z urody”
Tytuł oryginału: 
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Strony: 270
Ocena:4/7
 

A jaki jest Wasz wizerunek Marii Czubaszek? U mnie lektura „Nienachlanej z urody” stała się splotem potakiwań aprobaty i śmiechu rozbawienia, ale również zadumy nad ceną błyskotliwości i bezkompromisowości. Czy Maria Czubaszek jest dla Was głosem, czy twarzą? Czy tak, jak ona z prostactwa medium próbujecie wysnuć pomyślne wiadomości? Wyznania scenarzystki uwyraźniły wspomnienie jej twarzy, a głos stał się miększy – skłaniając do odwagi, choć asertywność to niebywale trudna sztuka… 

Z całym bukietem mlecznobiałych hiacyntów

Karpacka Biel

16 komentarzy:

  1. Podobnie jak Ty - bardzo lubię autobiografie. Możliwość zagłębienia się w najgłebsze zakamarki czyjegoś umysłu i serca jest niesamowitym doświadczeniem. Szkoda tylko, że niewielu z moich ulubionych twórców zdecydowało się na popełnienie takiego dzieła...

    Miłośniczką Marii Czubaszek zawsze była moja mama. Ja sama kojarzę tę postać głównie z cytatów wrzucanych przez ludzi tu i ówdzie. Miała kobieta nietuzinkową osobowość - takich postaci jak ona mieliśmy i mamy wciąż za mało.

    Podoba mi się, co piszesz na temat tytułu i na temat wyglądu pani Marii. Jako osoba z łatką brzyduli mogę tylko starać się uczynić z tej swojej "nienachalnej urody" jakiś pozytyw, doceniać jej wyjątkowość. Nie jest to jednak łatwe.

    Co do przytoczonych przez Ciebie kwestii... Może nie ze wszystkim bym się zgodziła - np. zupełnie inaczej patrzę na kwestię miłości, ale bardzo szanuję Marię Czubaszek i cieszę się, że tak wnikliwie przedstawiłaś jej opowieść. Nabrałam wielkiej ochoty, aby wreszcie w jakikolwiek sposób zetknąć się z jej twórczością.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Klaudyno,
      dziękuję za mądre słowa i podzielenie się ze mną swoimi spostrzeżeniami, dotykających tak wielu sfer.
      Tak, również często żałuję, że nie będzie mi nigdy dane poznać autobiografii wielu twórców, których cenię ablo, którzy po prostu mnie intrygują. Biografia pisana przez kogoś zawsze będzie nosiła znamię cudzej wrażliwości i wiele jest takich życiorysów, które stanowią portret wyraźny, lecz swą wyraźność zawdzięczający sympatii lub wręcz przeciwnie. I choć to naturalne - najlepszą przygodą jest odkrywanie sekretów dzięki przyzwoleniu naszych faworytów :)

      To prawda - Maria Czubaszek należy do czołówki nietuzinkowych postaci :D Muszę przyznać, że mnie samą przeraża rzeczowość niektórych jej opinii oraz... odwaga. Nie wiem, lecz trochę brak mi taktowności, wyważenia, a zarazem tak jak Ty, szanuję ją za szczerość. Granica pomiędzy prawdomównością a zapalczywością jest tak cienka, że łatwo ją naruszyć, narażając sie na śmieszność i pogardę zarazem. Są punkty w tym monologu, na które nie mogę przystać, kwestia miłości - niesamowicie delikatna i trudna, a tutaj jeszcze spotęgowana dziwnością przyjętego modelu życia. Natomiast twórczość - sama chętnie zaczerpnęłabym więcej z jej dorobku :)

      Klaudyno - Twoja uroda należy do tych promiennych, które emanujące wewnętrzną iskrą zawsze będą dla mnie kanonicznymi - według moich własnych przeświadczeń, ale wiem doskonale, że to nie tylko moje zdanie <3 Mogłabym pisać Twój portret wielokrotnie, więc zasmuca mnie przeczucie, że znajdą się wieczni szydercy, poszukujący syntetycznego i nudnego piękna.

      Usuń
    2. W takim razie może obiecajmy sobie, że w tym roku zapoznamy się bliżej z jej twórczością? Mam ochotę spróbować z "Blogiem niecodziennym", chociaż widzę, że w dorobku ma sporo ciekawych tytułów. Po samą "Nienachalną z urody" również chętnie sięgnę - po Twoich słowach czuję się do tego oficjalnie zachęcona :)

      Dziękuję Ci za miłe słowo. Czasem ciężko jest mi zaakceptować fakt, że też jestem taka "nienachalna" z urody, ale czasem traktuję to jako pozytywny wyróżnik. Tego powinnam się trzymać :)

      Usuń
    3. Klaudyno,
      na początek - bukiet wyrazów wdzięczności. Należą Ci się za Twoje pogodne słowa i tkwię w przekonaniu, że "nienachalność" Twojej urody może stanowić nowy wyznacznik, jako wzór dziewczęcego powabu, o ciepłym kolorycie, jeszcze rozgrzewanym blaskiem wewnętrznego słońca <3

      A obietnicę z przyjemnością uroczyście składam. Klaudyno, pomysł znakomity! Oczywiście, chętnie podejmę się naszego maleńkiego wyzwania i podzielę z Tobą jego owocami. Jestem niezmiernie podekscytowana, iż niebawem będziemy mogły znów połączyć nici naszych przemyśleń, zastanawiajac się nad twórczością Damy Satyry. Podszepty intuicji szeleszczą, że nie będzie to lektura prosta, jako silnie zakorzeniona we współczesności i obnażająca jej absurdy, ale nie mam wątpliwości, że tylko zaostrzy nasze zmysły obserwacyjne, łaskocząc zarazem świetnym, lecz bezlitośnie ostrym dowcipem ;)

      Usuń
    4. Cieszę się, że przyjęłaś wyzwanie. Mam nadzieję, że czekają nas wspaniałe wrażenia i ciekawe dyskusje po lekturze :)

      PS. Niezmiennie dziękuję za każde Twoje miłe słowo! Nie zasługuję na nie, ale to i tak szalenie miłe.

      Usuń
    5. Klaudyno, po przeczytaniu pierwszych zdań, pokiwałam głową z gotowością neofity do podjęcia poszukiwań i zgłębiania twórczości Pani Czubaszek, pewna naszych dysput, ale kiedy przeczytałam postscriptum - parsknęłam śmiechem! :D Jesteś przeurocza! Oczywiście, że zasługujesz - jesteś moją mentorką i towarzyszką czytelniczych poszukiwań, a także Dawczynią Zachwytów i Siewcą Uśmiechów! Więc, jak to nie? :D <3 <3 <3

      Usuń
  2. Maria Czubaszek to taka postać, o której zawsze myślę, że muszę się z nią lepiej zapoznać, a potem o niej zapominam. :) Przypomina mi moją babcię - głównie ze względu na głos i papierosa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Marto,
      jestem wdzięczna i miło zaskoczona przywołanymi przez Ciebie skojarzeniami. Nie mogę nie rozpocząć od podziękowania za uśmiech, jakim mnie uraczyłaś, pisząc o swojej Babci :) Być może wynika to również z niesamowitej familiarności, jaka powstaje między czytelnikiem a słochaczem Pani Czubaszek :)

      Też zmagam się z podobnymi zanikami pamięci :D Usilnie przekonuję siebie do poznania kogoś, staram się zapamiętać, by rozpocząć poszukiwania, lecz za jakiś czas moje pragnienia po prostu się gubią, pomimo najszczerszych chęci. Być może niebawem będziesz miała ku temu okazję :)

      Usuń
  3. Jest coś w autobiografiach takiego, że im więcej mam lat, tym częściej po nie sięgam, jakby zdając sobie sprawę z tego, że ludzkie losy z jednej strony mogą przybierać bardzo różnorodne scenariusze, a z drugiej strony jakże uczucia ich kluczowych postaci są podobne do naszych, zazębiające się, przenikające, dające wrażenie wspólnoty i identyfikacji na wielu płaszczyznach. Czasem jestem zadziwiona przyjętą postawą kogoś, kiedy indziej z uśmiechem patrzę, jak los pokrywa się z moim, często podziwiam i znajduję inspirację dla swoich zamierzeń i pragnień. Z wielkim zainteresowaniem sięgnę po książkę, jestem przekonana, że dostarczy mi mnóstwo ciekawych czytelniczych przeżyć. :)
    Bookendorfina

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Izabelo,
      dziękuję Ci za słowa, w których roztropnym rytmie odnalazłam echo własnych przemyśleń :)
      Wskazałaś niezwykle istotną cechę autobiorgafii - mianowicie konieczność dorośnięcia do nich, osiągnięcia życiowej dojrzałości, umożliwiającej przybranie dystansu i czerpanie z mieszczących się w historiach postaci doświadczeń. Wydaje mi się właśnie, że o sile identyfikacji decyduje właśnie nasze nakierowanie na autentyczność przedstawionych losów, tak często nakładających się na nasze, zbieżnych lub ukazujących alternatyw. Autobiografie bywają dla nas zarówno źródłem inspiracji, jak i przestrogą :)
      Już teraz jestem żywo zaciekawiona, jakie przeżycia wyzwoli w Tobie ta wiązka nietuzinkowych wyznań ;)

      Usuń
    2. Zastanawiam się teraz, na ile przekonujące wydają się powieści historyczne, w których na ustalone fakty z biografii nakłada się otoczkę fabularną. Jakże subiektywne jest to podejście do zdarzeń, gestów, słów, które miały miejsce. Z jednej strony lubię takie powieści czytać, choć z drugiej mam obawy, że taka interpretacja autora nie pokrywa się z prawdziwością. I znów, czy oddają klimat, na ile wiarygodnie? A może za bardzo w to wszystko wnikam. :)

      Usuń
    3. Izabelo, postawione przez Ciebie pytanie uderza zasadnością i jestem przekonana, że nie wnikasz zanadto w sferę, której niestety nie do końca możemy poznać. Poruszyłaś temat, który i mnie samą intryguje, bo z jednej strony, sięgając po powieści historyczne mamy przekonanie ich bliskości z prezentowaną epoką, wyrazistość tła, jeżeli umiejętnie skonstruowana, silnie na nas oddziałuje. A z drugiej otrzymujemy przecież właśnie interpretację i chociaż niejednokrotnie zręcznie ukrytą pod fasetami merytorycznych szlifów imitację. Wydaje mi się, że powieści historyczne są właśnie takim podążaniem za czymiś spojrzeniem, silnie subiektywnym, będącym owocem osobistych fascynacji autora :)
      Wiarygodność to kwestia niezwykle drażliwa i niestety, jej naginanie zbyt często prowadzi do czytelniczego katzenjammeru :D

      Usuń
  4. Odpowiedzi
    1. Dziękuję za przemiły komplement :) Jest mi niezmiernie miło czytać słowa Twojego uznania, zwłaszcza iż niezmiennie zachwycają mnie Twoje dopracowane kompozycje :D

      Usuń
  5. Jak dla mnie Maria Czubaszek to przede wszystkim twarz i tekst. Nie słuchałam jej w radiu, ponieważ medium to, po prostu, do mnie nie przemawia, ale przez lata czytałam bloga pisanego przez tę niezwykła kobietę. Zawsze kojarzyła mi się ona z nietuzinkowym humorem i odwagą. Robiła bowiem to, czego kobiecie w jej wieku nie wypadało robić i śmiała się adwersarzom w twarz, zaznaczając, że ona o tym wszystkim wie, ale i tak zrobi swoje. Przede wszystkim jednak jest ona dla mnie twarzą feminizmu, kobietą, która pozwoliła sobie na typowo męski zawód i brawurę przypisywaną jedynie mężczyznom w czasach, kiedy kobiety wychowywane były na grzeczne i ułożone. Brakuje mi jej telewizyjnych ripost i kulturalnego sprowadzania do parteru wybujałego ego ludzi z telewizji. A co do książki - przeczytam i to bardzo chętnie. Historie Marii Czubaszek są tego warte :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Ci najserdeczniej za bogactwo mądrych słów i podzielenie się własnymi skojarzeniami z Marią Czubaszek. To prawda - jej bezkompromisowośc, odwaga, nadzwyczajny humor i niedościgniona umiejętność zachowania godności w każdej sytacji zapierają dech w piersiach i służą jako bodziec do walki o swoje :) Wspaniale, że zwracasz uwagę na to, iż w zasadzie Pani Czubaszek pełniła rolę jednoosobowej forpoczty, mierząc się z wykonywaniem zawodu odmawianego kobietom w jej czasach, a przy tym nigdy nie zatraciła siebie.

      Tęsknota za tą ponadprzeciętną postacią, przebijająca z twoich słów, bardzo mnie wzruszyła :) Jestem Ci bardzo wdzięczna za wskazanie tylu istotnych cech i dokonań Marii Czubaszek.

      Usuń