środa, 26 kwietnia 2017

Próżnia spojrzeń - Jack Ketchum "Dziewczyna z sąsiedztwa"

Nasz pierwszy dom, zbudowany na przedmieściach przez moich dziadków pysznił się typowo powojenną przysadzistą bryłą. Jego głęboko osadzona w ziemi graniastość drwi sobie do dziś z wszelkich możliwych niebezpieczeństw – erozji czy nawałnic, budząc zaufanie i pewną tkliwość swoim podobieństwem do otaczających go kubistycznie regularnych domów jednorodzinnych, a jednocześnie odmiennością sentymentu. Świeża pamięć nieostygłych jeszcze zgliszczy Wielkiej Wojny skłonił budowniczych do zaadaptowania potrzeby bezpieczeństwa na architektoniczny projekt, w solidności budulca i kanciastej niewzruszoności upatrując niezdobytego azylu. Ciepłota cegieł pozostawiała na palcach pyliste cętki, a korzenie lodowych świerków, magnolii i leciwej śliwy ocierały się o fundamenty piwnicy – miejsca, od którego stroniłam, przejmującego grozą ciemności i tajemnicy.



Być może i dla Was ta cześć domu jest przestrzenią wywołującą liczne wspomnienia czy skojarzenia. Dziś mi samej piwnica kojarzy mi się z chłodnym zapachem zaciemnionej spiżarni, miałkich trocin warsztatu i suchego węglowego chrzęstu, lecz dziecięcy irracjonalny lęk odżył, wskrzeszony przenikliwym ziąbem schronu, zbudowanego przez Williego Chandlera – nieobecnego bohatera powieści Jacka Ketchuma. W jego powieści pt. „Dziewczyna z sąsiedztwa” przestrzeń ucieczki przeobraża się obłędem okrucieństwa w gabinet kaźni. Autor opiera fabułę na przenicowaniu schematu sympatycznej dziewczęcej postaci, sowicie oprószając historię rdzawymi gwoździami bezwzględności. Zmusza tym samym czytelników do wcielenia się w rolę świadków – milczących własnym zhańbieniem i współwiną, z oczami rozwartymi w bezbrzeżnym zdumieniu, wydających nieme przyzwolenie zbrodni dokonywanej w pełni słońca.


„Dziewczyna z sąsiedztwa” to lektura porażająca dotkliwością niezasłużonych krzywd, zbita z szaleńczych w swej okrutniczej finezji oprawców tortur, nadziana na szpikulec wstydu i tchórzostwa. Tu, idylla wakacji ulega zawieszeniu – zamrożona głuchotą betonowych ścian, zbrojonych stalą i bestialstwem wciąż powiększającego się grona gapiów i siepaczy. 


"Nadszedł czas, kiedy nawet winny musiał wykazać się niespotykaną niewinnością."
[J. Ketchum, „Dziewczyna z sąsiedztwa", s. 264]

Słyszymy o perfidii słów, rozwarstwiających ościeniem kpiny żywe, a najtkliwsze tkanki wrażliwości i godności, sięgających aż do rdzenia jestestwa, lecz zbyt rzadko zastanawiamy się nad mocą spojrzenia. Jack Ketchum z wielomównych, pustych beznamiętnością, szklących się żądzą czy zasnutych bielmem obojętności spojrzeń tka swą pajęczo lepką przerażeniem powieść, uwydatniając rolę postronnych świadków. Hipnotyzując brutalnością, nie pozwala odbiorcy przymknąć powiek, rozmyślnie wytrącając z wygodnego, lecz błędnego przekonania o własnej nienaruszalności. U niego wakacje nie są czasem wytchnienia, przyjaźni, beztroskich zabaw i rozluźnienia małomiasteczkowych obyczajów, a dziewczyna z sąsiedztwa nie jest dobrze znaną dziewczynką, mieszkającą w domu po drugiej stronie ulicy.

Dobrze sytuowany czterdziestolatek dokonuje mentalnych wykopalisk, cofając się do wakacji, kiedy promienie letniego słońca igrają na falach, spłowiałych otoczakach i dziecięcych główkach, zaszczepiając poczucie odrealnienia i zacierając czas. Mimo wszystko światło ma w sobie jakąś niepokojącą matowość, jako podejrzane, zbyt powszednie, zbyt oczywiste zjawisko. Stupor lata przerywa przymusowa przeprowadzka sióstr, które – jak to w ciasnocie peryferyjnych osiedli bywa – z miejsca stają się atrakcją, przy czym walor rekreacyjny nabrzmiewa tutaj krwawością i sinością sadyzmu. W codzienne rozrywki mieszkańców Laurel Street powoli zakrada się upiór braku litości, szaleńcze widmo, badające granice w wstydu, bólu – żongler amoralności, druzgoczący wolę szantażem, wynaturzający dziecięcą ciekawość świata w etyczno-somatyczną aberrację, pławiącą się w słodyczy cudzej krwi i niewinności.


"Laurel Avenue” było ślepą ulicą, po której chodziło się środkiem."
[Ibidem, s.45]

Laurel Avenue składa się z trzynastu domów, a centrum życia towarzyskiego dzieciaków ze Ślepej Uliczki jest dom Chandlerów – zawsze otwarty na przyjęcie gości, chętnie korzystających z tego przywileju. Tutaj nie istnieje status gościa – wszyscy są domownikami. Samotna matka elektryzuje pociechy sąsiadów swą charyzmą i ujmującą nonszalancją. Dorastającym chłopcom imponuje jej bezpośredniość i wulgarność, w zagadkowy sposób połączona z pogodnością. Dzieciaki chłoną w siebie jej opowieści, wyłaniające się z tumanów papierosowego dymu, wdzięczne za jej wyrozumiałość wobec zakazanych przyjemności – alkoholu czy papierosów. Soczyste dosadnością, demoralizujące anegdoty zagryzają ciastkami, popijają chłodnym piwem czy colą i słuchają szlagierów, dziwnie oderwanych od rzeczywistości.

Dzieci są tak różnorodne, jak tylko być mogą, lecz właśnie w tym zróżnicowaniu migocze podobieństwo do znanego nam świata, a stąd z kolei płynie nasza niezgoda na toczące się wydarzenia. Mamy więc braci Chandlerów – wiecznie umorusanego Ralphiego, Willego i jego brata bliźniaka Donnego. Syna pijaka – Eddiego, którego imię jest synonimem kłopotów. Nieustannie lawirując na granicy norm, doprowadza towarzyszy zabaw do obłędu. Kiedy ruchliwy Eddie popada w zamyślenie, staje się rezonatorem dziwności, każąc przeczuwać jak najgorsze. Denise to dwunastoletnia kasztanowo włosa dziewczynka, obsypana cynamonem piegów, wybuchowa, lekkomyślna szyderczyni, której sadystyczne zapędy dorównują niemal w swej brutalności braku zahamowań Ruth.  Wraz ze swoją Eddiem stanowią groteskowy duet katów. Przeciwwagą patologicznej rodziny Crockerów są Robertsonowie. Erudycyjną definicją ich córki Cheryl byłaby „Alicja w krainie czarów”. Szczupła, smukła brunetka, cicha i opanowana, w przeciwieństwie do swej hałaśliwej przyjaciółki z miejsca budząca sympatię. Cała czeredka, złożona jeszcze z kilkorga innych pociech jest portretowana przez Dave’a – wciąż stawiającego się w opozycji do pozostałych. Skąd w dzieciach inwencja do coraz wymyślniejszych tortur, skąd zaciętość i brak zahamowań przed ciosami?

"Ale zawsze zostałeś złapany. Komandos nigdy nie wygrywał."
[Ibidem, s. 54]

Jack Ketchum buduje swoją powieść na mocnych fundamentach, z których na czoło, obok obojętności i immanentnego zła wysuwa się motyw gry, w swej wynaturzonej formie właściwie wykluczającej losowość. W porażającej bestialstwem i perfidią bezmyślności igraszce ofiarą staje się nie tyle najsłabszy, co wyklęty. O ile jeszcze na początku komandos wybierany jest na drodze przypadku, o tyle później, wraz z rozgałęziającą się liczbą uczestników i ilością niepisanych zasad, celem żołnierzy bez broni staje się samowolna ofiara. Ogniwem zaostrzającym zasady gry staje się Denis, dorównująca w nieprzewidywalności bratu. Jej niepokojąca niesamowitość polega na inklinacji do upokorzenia w klęsce. Sama nad wyraz okrutna z upodobaniem poddawała się egzekucji, jakby badając splot własnej i cudzej podatności na ból i jego wieloznaczny deputat. Zabawa nieustannie ewoluuje, nawet i wówczas, gdy ostatecznym celem myśliwych staje się – niewinna, spętana cudzą wolą istota.

Gra należy do jednej z tych tajemniczych i nieco absurdalnych zabaw dzieci, niestrudzonych eksploratorów świata, zdumiewających bezwstydnością i brawurą, zakrawająca chwilami na potworność. Jej zasady powstają w rytm instynktów, przeformułowywane akcydentalnością i złowieszczymi impulsami. Podział grupy jest banalnie prosty i opiera się na wytypowaniu jednostki predestynowanej do porażki, której ceną jest fizyczna i duchowa krzywda. Ból ciała dopiero mgliście przepowiada upokorzenie, którym coraz wymyślniejszymi sposobami drążyć będą mentalność ofiary rówieśnicy. Zastanawia, na ile bezskuteczność oręża buduje morale komandosa, na ile zaś rozjusza żołnierzy, prowokując ich do kreatywności sadyzmu.

"Dziecko było stworzone do tego, by znosić upokorzenie albo przed nim uciec."
[Ibidem, s. 142]

Miodowe, gorące promienie słoneczne, igrające na piaszczystej plaży blakną pod eteryczną pastelowością rudowłosej Megan Laughlin, zielonookiej dziewczynki – jednej z dwóch sióstr przygarniętych przez Ruth. Okoliczności poznania są równie baśniowe, co otoczenie, w którą wpisana zostaje pierwsza scena – Megan, spotkana przypadkowo na Wielkiej Skale, staje się podobna ondynie, kuszącej niepochwytnością ucieleśnieniu młodzieńczej miłości o przejrzystym spojrzeniu. Meg byłaby istota doskonałą, gdyby nie piętno, jakie odcisnął na jej ciele i duszy tragiczny wypadek, w którym zginęli jej rodzice, a młodsza siostrzyczka uległa trwałemu kalectwu. Szrama jest równie zagadkowa, co imponująca, a w jednoczesnej fascynacji blizną tkwi obawa poznania jej sekretu, bo chociaż David nieprzemożnie pragnie zgłębić tajemnicę dziewczynki, poznanie jednak, miast budować porozumienie – rodzi dystans. Nagle słowa stają się trudnymi do wypowiedzenia, zatrzymują się w gardle pustką, a chłopiec paradoksalnie czuje się mniej ważny, jako zwykły chłopak ze zwykłą historią – kochany przez troskliwych rodziców, którzy nawet jego kilkugodzinną nieobecność traktują jako symptom niepokojący i wymagający interwencji. Nie każdy jednak ma takie szczęście, a chłopczyk szybko dostrzeże, jak wątła sjest więź scalająca jego rodzinę. Wyrok usłyszany w wieku siedmiu lat stanie się ciosem ogłuszającym niepojętnością i wydzierającym ze świata złudzeń.



Meg jest elementem nieprzystającym do Laurel Avenue z kilku względów, a najważniejszym jest noszenie w sobie tragicznej historii, odpychanej sielankowością i uładzeniem Ślepego Zaułka. Niewinne piękno, naznaczone sieroctwem, rwące się ku sztuce, niebywale, wręcz kwiatowo delikatne mierzi otoczenie, do którego zostało wtrącone – przestrzeń wrogą w swym nieprzygotowaniu i odium wobec istoty tak odmiennej. Megan musi wyrzec się siebie dla świętego spokoju, choć ma świadomość, że nawet zupełne oddanie oraz przekreślenie własnej osobowości i upodobań nie zapewnią jej bezpieczeństwa, nie mówiąc już o akceptacji. Na ślepej uliczce nie istnieje bowiem żadna rękojmia suwerenności. Brak tu miejsca na akwarelową ciszę kontemplacji, artystyczne porywy, subtelność. Rozwój jest przedmiotem wzgardy, zaogniającym nienawiść, a dojrzewanie – biologicznym piętnem, wieszczącym społeczne i mentalny upadek.

„Jednak z dziecmi nie jest w porządku.
Nigdy nie będzie.”
[Ibidem, s. 123]

Megan winna jest nie tylko swoją odmiennością, ale również ponadprzeciętną odwagą. Imponująca siła oddziaływania jej nonkonformizmu przeobraża się wkrótce w pogardę, żywioną strachem miernych świadków, niegodziwych, nikczemnością wyściełających niedostatki własnej duszy. W wyniku tego strachu Dave dopuszcza się separacji swych uczuć od Meg, uciekając od ideału. Cechą dystynktywną Megan staje się jej bezbronność i wtrącenie na pozycję z góry straconą. Ponadto przeciwstawia się ona uświęconej zasadzie bezwzględnego posłuszeństwa dorosłym, wobec czego jej rezystancja jest nie tyle walutą wykluczenia, co źródłem strachliwego podziwu dzieci i szału dorosłej. Jedyną bronią dzieci może być przekora, akty dewastacji, poczytywane za wandalizm, skrytość, a Megan swoim męstwem w asertywności ściągnęła na siebie wściekłość przerażonych nieletnich i rozwścieczonej, zaciętej Ruth. Heroizm Megan jest chwilowy, lecz głęboko zapadający w serce.

Siostra Meg, dziewięcioletnia Susan w swej kruchej bezbronności przywodzi na myśl syrenkę o przejrzystych zielonych oczach. Tymi szmaragdowymi oczyma przywoływać będzie swoją siostrę – jedyną stronniczkę w obcym świecie, jej wzrok mieści całą gamę emocji: od tkliwości siostrzanego porozumienia i pytającej troski, poprzez zaufanie, aż po gorączkę paniki. Sama Susan tkwi zawieszona pomiędzy wypieraną w  rozpaczliwym, prawie zwierzęcym odruchu obronnym świadomością tortur siostry, a układaniem puzzli, czytaniem, ciastka popijając chłodnym mlekiem. Panicznie boi się Ruth, szarpana niewyobrażalnym lękiem przed ewentualnymi konsekwencjami niesubordynacji siostry. Naturalna skłonność do ucieczki przed cierpieniem przybiera u niej formę całkowitego wycofania się, odcięcia od świata.

"My, kobiety, powtarzamy te same błędy co nasze matki, zawsze ulegając mężczyznom."
[Ibidem, s. 218]

Z czasem sekret dzieci, tak skrzętnie przez nie ukrywany zostanie przekazany instancji wyższej – Ruth, którą trudno sytuować w którymkolwiek ze światów. Zgorzkniała kobieta balansuje na ich granicy, nie przynależąc ani do sfery moralnej odpowiedzialności, ani – przez wzgląd na metrykę i etyczną deprawację – do świata kształtujących się dopiero tożsamości. Pierwsze oznaki starzenia nie są w stanie przysłonić coraz bardziej zaniedbywanego naturalnego piękna, postradanego wraz ze złudzeniami. Jej zwichnięta osobowość obnaża kobietę zdegenerowaną aż do rdzenia tożsamości, nałogową oprawczynię, której krwiobieg pulsuje gęstym jadem kłamstwa, ale i dezorientacji w labiryncie własnych łgarstw. Abnegatka, unosząc się na fali alkoholowego odurzenia, często roztacza przed dziecięcym audytorium swoje deliryczne wizje, mieszając wspomnienia z zelżywością zarzutów wobec rzeczywistości. Ostrej krytyce poddaje kobiecość, jako kwintesencję wyuzdania, odstręczającą nakierunkowaniem na zmysłowość, w poniżaniu innych upatrując drogi załagodzenia własnych obaw i niespełnionych aspiracji. Nietrudno zauważyć, że prócz rozkoszy czerpanej z krzywdzenia niewinnej i bezbronnej Ruth, kobieta nie wzdraga się także przed samobiczowaniem słowami – jej mizoginizm jest przecież ostrzem obosiecznym, wymierzonym przeciwko jej samej – istocie boleśnie naiwnej, złamanej własna wiarą i posłuszeństwem. Macierzyństwo jest sytuowane przez nią w kategoriach błędu, zamieniającego kobietę na coraz próżniejsze naczynie, a miłość zredukowana wyłącznie do popędu.

Ruth imponuje chłopcom swoją swobodą, a oszałamiające nieskrępowanie mieni się gorączką somatyczności. Sama kobieta stanie się jednak prędko maską kabotyństwa i rozkładu. W swym absurdzie dociekań, których na przykład figurą może być wnikliwa analiza reklamy szminki, za każdym razem objawia swoją słabość, podkopywaną zazdrością o młodzieńczy urok niewinnej Meg, zaklinającej jej nieskazitelność w braku aprobaty dla faktów. Niewygodną prawdę zanurzy w strugach krwi, zawiść przekuje w wachlarz coraz bardziej wyrafinowanych tortur, pobudzając młode, a już wykolejone chłopięce umysły do zadawania jak najgłębszych ran, mających się już nigdy nie zabliźnić. Zarzewiem okrucieństwa kobiety jest poczucie krzywdy, sączące się z ran porzucenia, wciąż nie zasklepionych i jątrzących się trucizną nienawiści, kierowanej przeciwko nieskazitelności. Sama niegdyś postradała to, co miała najcenniejszego w imię mrzonek, teraz zaś mści się na Meg.

Jej obecność jest wyczuwalna nawet po jej wyjściu, przeszywając powietrze wibracją niebezpieczeństwa. Reżyserka zbrodniczego procederu z wolna zaczyna tracić rozeznanie pomiędzy jawą, wspomnieniami i projekcjami wyobraźni. Kieruje nią niezwalczony przymus zadawania cierpienia, w braku szacunku do słabszych i samej siebie. Według Ruth kobiety są żałosne swoją bezsilnością, nie do wykorzenienia, a ofiarność zasługuje na najwyższe potępienie. Co jednak powinno znajdować się na szczycie drabiny aksjologicznej? Czyżby ślepy egoizm stanowił porękę bezpieczeństwa? Ruth paralizuje swą wężowością, w jej oczach brak iskier życia – ze zwierciadeł duszy zamieniają się na ziejące pustką otwory, a ona sama emituje wilgotny chłód obłąkanej siepaczki. Kobieta nieustannie pogrąża się w desperackim poczuci winy, podsycając płomień wstrętu do samej siebie. Przepala ją poczucie winy za odejście męża i przeklinając przynależność do słabej płci, niezdolnej przykuć do siebie mężczyzny.

"(…) złość, nienawiść i samotność są niczym pojedynczy przycisk, czekajacy na palec, który poprowadzi człowieka do destrukcji."
[Ibidem, s. 167]

Koszmar wpleciony w powszednie życie wzbudza przeświadczenie, że dramaty dziecięcej izolacji i krzywd, zadawanych za przyzwoleniem dorosłych nieustannie toczą się za naszymi ścianami. Prawda, nie w tak dojmującej skali, lecz podobnie niesprawiedliwe i niezasłużone, łamiąc kruche podstawy dopiero zawiązujących się zalążków charakterów i upodobań. Najbardziej chyba w potwornym koszmarze betonowej celi dojmuje wyciszenie izolacja i splot makabrycznej gry z sielankę wakacji. Zmowa milczenia dźwięczy głucho, ocieniając zwykłe dziecięce gry, letnie przyjemności, przekąski, spacery i rutynę.

Schron został zbudowany w paranoicznej potrzebie bezpieczeństwa przez Williego Seniora, wiedzionego niepokojem kolejnych politycznych fluktuacji. Mężczyzna postanawia zapewnić sobie niezniszczalną enklawę, która osłoni go przed wszelkimi klęskami. Jednakże przestrzeń, która ma stanowić gniazdo ucieczki przed światem, przeobraża się w scenę odstręczającego spektaklu, którego każdy kolejny akt coraz mocniej poraża natężeniem bestialstwa, sadyzmu, krwawego nałogu zadawania krzywd i badania granic tolerancji dziewczęcego ciała na poniżenie i ból. Wilgoć i ciemność, chłód, bijący od zbrojonych betonowych ścian starannie wygłuszają wszelkie dźwięki, skłaniając do kolejnych ciosów w poczuciu niekarności. Metal, beton i piach są niczym tworzywo bezwzględności, haniebności i bezwstydu stoczonych aberracją umysłów. To miejsce idealne do straszenia i tak też traktują je dzieciaki, nie przeczuwając, jak niebawem wzrośnie jego atrakcyjność, kiedy dopuszczenie do gry nowego zawodnika zamieni je w salę tortur.

Czytając, zastanawiamy się, po co narratorowi ta bolesna introspekcja. Czy nie wygodniej i bezpieczniej byłoby odciąć się od przeszłości? Wyparcie, choć komfortowe jest chyba w tym przypadku niemożliwe – przeszłość wciąż powraca, jeżeli nie w reminiscencjach piwnicznych spektakli, to w spojrzeniu byłej żony, która nadwrażliwość po tragicznym wypadku przypłaciła obłędem. Dorosły już Dave, definiując cierpienie sięga po obrazową metaforę, w której ból jest pasożytem, z wolna przejmującym kontrolę nad nami, wypierając niebawem naszą własną tożsamość, która raz postradana, nigdy już nie powróci. Jest to chyba jeden z najbardziej przejmujących, choć nieco konwencjonalnych obrazów i będzie on w powieści stale rozwijany. 

 „Dziewczyna z sąsiedztwa” wydaje się być gorzką skargą na pomijanie potrzeb dzieci – zamykaniu się na ich głos, odwracaniu głów wówczas, gdy należy patrzeć. Ruth, motywująca do katowania, sama przecież będąc ofiarą staje się upostaciowaniem posępnej siły zbrodniczej edukacji. Transgresyjność jej postaci, agresja i miotanie się pomiędzy nałogiem, drążącą ją chorobą, labilnością emocjonalną czyni z niej dłuto, rzeźbiące w podatnych na sugestie umysłów, które przecież same lgną do mentorki, potrzebują aprobaty, przypochlebiając się, by uzyskać to, co najbardziej je nęci. W przypadku dzieci będzie to zaspokojenie niezdrowej, patologicznej wręcz fascynacji cudzym cierpieniem, ale przecież również próba dookreślenia własnych emocji i wrażeń, instynktów, wymykających się racjonalizacji.



Miasteczko, zastygłe w ufności mieszkańców, pogrążone jest w błogiej niewiedzy, lecz kiedy pojedyncze głosy próbują przebić szklany klosz milczenia – niewiarygodna zbrodnia zakrawa na cierpki i mało zabawny żart. Pasywność, wina braku zaufania, konformizm i żałośliwe próby odwrócenia biegu zaszłych już wydarzeń stanowią posępną tkankę tej wyjątkowej powieści – smagającą mnie tysiącem refleksji nad naszym trwaniem wyłącznie w naszych życiach. Przede wszystkim zastanawiam się, gdzie przebiega granica pomiędzy wścibstwem, współczuciem a gotowością do pomocy? „Dziewczynę z sąsiedztwa” poznałam dzięki mojej Kochanej Czarodziejce Klaudynie💖, której po septylionkroć dziękuję, a podarowana opowieść stała się źródłem magnetyzującego przerażenia – dosadnością opisów, uderzającą bezrefleksyjnością i miotaniem się na linie moralności, splątanej uległością grupie. Teraz, znając ponurą historię zastanawiam się, czy wiedząc o kryjącycm się w schronie koszmarze chciałabym go poznać…


Autor: Jack Ketchum
Tytuł: “Dziewczyna z sąsiedztwa”
Tytuł oryginału: “The Girl Next Door”
Wydawnictwo: Papierowy Księżyc
Strony: 337
Ocena:4/7


A Wy, czy znacie już „Dziewczynę z sąsiedztwa”? Co odkryliście w piwniczych mrokach? Czy Was również sparaliżowała strachem potworna gra? A może znacie podobnie ścinające lodem krew w żyłach opowieści kołyszące się na linie prawdopodobieństwa?

Najcieplejsze uściski i pozdrowienia

nadpisane na kołujących kwiatach 

gruszy i mahonii 

Karpacka Biel





10 komentarzy:

  1. Złożoność Twoich recenzji zawsze robi na mnie potężne wrażenie. Tym bardziej, jeśli daną książkę czytałam i dzięki Tobie odżywają we mnie wspomnienia z lektury.

    Początkowo nie byłam "Dziewczyną z sąsiedztwa" tak porażona, jak zapowiadano, tymczasem teraz, kiedy z powodu Twojego tekstu zaczęłam przypominać sobie uczucia towarzyszące lekturze, czuję takie niewygodne mrowienie na całym ciele. To straszna historia, która siedzi w człowieku przez długi, długi czas. Niedawno streszczałam komuś fabułę i na samą myśl robiło mi się słabo...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Klaudyno - na wstępie pragnę ci podziękować tak za obdarowanie mnie tymi trudnymi uczuciami, które trudno tak po prostu zepchnąć poza granice wrażliwości, jak i za mądre słowa. Świadomość, że przyjęta przeze mnie forma wrażeń czytelniczych stanowi dla Ciebie iskrę, wskrzeszającą uśpione na jakiś czas emocje jest dla mnie bezcenna - zwłaszcza wobec Twojego przebogatego doświadczenia <3

      To prawda - podczas lektury czytelnik zmaga się z eskalacją złożonych uczuć, z których u mnie dominację przejęło przerażenie i niezgoda. Nie mogłam pojąć (nadal nie mogę), na ile człowieczeństwo zainfekowane jest potwornością, bestialstwem i brakiem zahamowań... Co więcej - niezrozumiałe i odstręczające jest dla mnie powolne rozsmakowywanie się w zbrodni, zadawanie bólu i brak zahamowań...

      Owszem - ta historia zapada głęboko w umysł i wrażliwość, nie pozwalając o sobie zapomnieć. Za jakiś czas emocje opadają, by rozbudzić się z pełnią mocy własnie przy okazji relacji czy własnych zamyśleń. Przyznaję się, że mojej lekturze towarzyszyły piwniczne koszmary - tak silnie we mnie ugodziła.

      Usuń
  2. ... książka zapowiada się ciekawie ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, Moniko, to z pewnością absorbująca czytelnika pozycja, wciągająca i prowokująca do lektury, choć zarazem przerażająca i porażająca - amoralnością, degeneracją i koszmarną ciszą oraz bezradnością ofiary. Jest to jedna z tych lektur, o których wspomnienia przebiegają dreszczem po plecach...

      Usuń
  3. Książki nie czytałam, ale kiedyś widziałam recenzję na jakimś blogu i poczułam się zaintrygowana :) Niestety jak to ze mną bywa, nie zapisałam sobie nigdzie tytułu i oczywiście o niej zapomniałam, ale Twoja recenzja mi o niej przypomniała, więc tym razem sobie tytuł zapiszę i mam nadzieję, że uda mi się za jakiś czas ją przeczytać :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Doskonale rozumiem to zaintrygowanie i roztargnienie, w którym zupełnie zapomina się o utrwaleniu tytułu, choćby na jakimś strzępku. Przez bardzo długi czas zawsze łudziłam się, że zapamiętam każdy intrygujący mnie tytuł i oczywiście już po kilku dniach zapominałam, a głód ciekawości mola ksiązkowego przepalał mi głowę :D Dlatego też, choć z lekką niekonsekwencją, staram się prowadzić skromniutkie czytelnicze listy.

      Cieszę się, że na podstawie moich czytelniczych wrażeń mogłaś wydobyć z ulotnej pamięci ten tytuł. Być może dzięki temu będę mogła już wkrótce poznać Twoje wrażenia po lekturze :)

      Usuń
  4. Zanim sięgnęłam po "Dziewczynę z sąsiedztwa" spodziewałam się, że porazi mnie brutalnością, ale tak naprawdę przerażenie budzi w niej nie sam akt przemocy, ale wszystko to, co do niego prowadzi i jak od pewnego momentu nic nie jest w stanie tego dramatu zatrzymać. To mocna książka, która zostaje w pamięci i widzę, że na Tobie również zrobiła duże wrażenie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Siła oddziaływania tej książki na wrażliwość nie ulega zakwestionowaniu. Początkowo również nie podejrzewałam, że powieść tak mną wstrząśnie, lecz w miarę rozwoju akcji zapadałam się coraz głębiej w bezdeń okrucieństwa. Masz całkowitą słuszność, Kasiu - Ketchum zręcznie buduje napięcie, umiejętnie dawkując je poprzez naciągani nici bezwzględności, wyrachowania i sadyzmu nie znajacego granic.
      Bezbłędnie zwróciłaś uwagę również na wprawioną w ruch maszynerię zbrodni - dziękuję! Polegając na twoim doświadczeniu odkopuję w samej sobie domysły i wrażenia, których nie potrafiłam do końca sprecyzować :)

      Usuń
    2. To trudna lektura i przyznam, że jeszcze po inne książki Ketchuma nie sięgnęłam, chociaż chciałabym się z nimi zmierzyć.

      PS Doskwiera mi nieznajomość Twojego imienia! :)

      Usuń
  5. Przyznam, że niezbyt miło wspominam przygodę z tą książką, nie spodobała mi się. Dałam się nieco wkręcić nazwisku Kinga na okładce. Czasami tak bywa, nie wszystko musi do nas przemawiać. :)
    Bookendorfina

    OdpowiedzUsuń