sobota, 8 kwietnia 2017

Rozmarzony... czary-mary Marca


Marzec – starzec, chciałoby się powiedzieć, kiedy spojrzy się na kalendarz. Młodszy brat Lutego odszedł przecież ponad tydzień temu, rozciągając się rozleniwieniem aż na pierwszy tydzień Kwietnia, wciąż mglisty, zamyślony, lecz czujny. Rozważniejszy od Lutego, lecz wcale nie bardziej opanowany, podatny na kaprysy porywistych powiewów znużenia, nieco rozdrażniony przeciągającym się oczekiwaniem na ciepło, które pozwoliłoby w końcu wyprostować ramiona przygarbione przez kłujący mróz. Marzec to czarodziejski uciekinier, wystawiający twarz do słońca, marzyciel szczelnie otulony peleryną, przefastrygowaną jeszcze szronem, a puszystą ogonami odchodzących lisów ostatnich polarnych zawiei. Wyczerpany całodzienną wędrówką, skłaniał ciężką głowę na coraz późniejsze zachody słońca, skłębione ciężkimi kobaltowymi chmurami, lamowanymi złotem żywicznej nadziei na wytchnienie.

Rzadkie wizyty słońca Marzec wynagradzał mi ciepłem barw, smaków i kolorów, podarowując w szczególności te kojarzące się z pełnią Wiosny i Lata. Marcowa paleta mieni się całą tęczą kadmowej żółci i kojącego gorącem pomarańczu, w które wsączają się włókienka zieleni naiwnych młodością źdźbeł i listków oraz błękity, tak delikatne, że chwilami budzące strach czy gotowe są udźwignąć brzemię pierzastych obłoków.



Dziś, spóźniona jak sam Marzec, opowiem Wam, czym mnie urzekł, czym ukołysał melancholijny czarodziej, którego wyjątkowość polega na tym, że zaklinając w jeden sen, wybudza z innego. Marzec, kołysząc, otwiera nam oczy na dotychczas ukryte, tuląc do snu – budzi: roślinność, zwierzęta i ludzi… Dryfujących niepewnie, bojaźliwie na wstydzie niespełnionych noworocznych postanowień. Jego wyjątkowość polega na tym, że odczarował koszmar zgubnej gonitwy w labiryncie projektów, ucząc mnie czegoś zupełnie dotychczas niepojmowalnego, a podziwianego u innych, odporniejszych na presję znanych mi osób…

Pokażę Wam atrybuty Marca, rozmarzonego ptasimi balladami i odurzonego surową wonią zroszonej przebudzeniami ziemi, łaknącej ziarna.



CZERWONE POMARAŃCZE

W dni tęsknoty za ciepłem Marzec obierał dla mnie czerwone pomarańcze Sanguinello, znacznie przewyższające swoje popularne kuzynki, często przyrównywane do złotowłosych piękności. Wiedzieliście, że doskonale nam znane cytrusy o lśniącej radośnie pomarańczowej barwie nazywa się „blondynkami” dla odcienia ich optymistycznej porowatej skórki? Smak czerwonych pomarańczy odznacza się wyjątkową delikatnością, akordy rześkości zastępuje w nich ton łagodnej, przygaszonej zniewalającą słodyczą kwaskowatości. Sugerowana nazwą krwawość owoców objawia się w niesamowitości subtelnego miąższu, ukrytego pod osłonką alabastrowego albedo, którego gruba warstwa otula rozkoszne, pozbawione pestek, soczyste cząstki. Luty i Marzec żonglują fascynującym przemieszaniem gorących, roztopionych żarem sycylijskiego farniente owocami, które przekrojone w poprzek zachwycają podobieństwem do gotyckiej rozety. Witraż miąższu, prześwietlony brzaskiem, mieni się miękkością oranżu, broczy krwawym szkarłatem i karmazynem, by ostatecznie eksplodować w kryształ rubinu. Podobno pomarańcze z odmiany Nero stanowią istny spektakl wszystkich tonów głębokiej czerwieni, skrzącej się drobinami otchłannej czerni, jak płonące blaskiem bryłki rajskiej przyjemności karbunkułów. Niestety, ja nie miałam okazji się o tym przekonać. A Wy?



SYROP Z AGAWY

Wykarmiona w dzieciństwie baśniami o kwiecie paproci upatrywałam podobieństwa do magicznej rośliny w agawie. Okazała władczyni pustyni była chlubą mojej Babci, która z dumą gospodyni przedstawiała wyniosłą i świadomą swej potęgi matronę o mięsistych, jędrnych liściach, zakończonych ostrymi kolcami gościom, wskazując na jej bujny rozrost i niespożytą witalność. Agawa rosła w ogromnej glinianej donicy, ustawionej na misternie kutym żeliwnym trójnogu, a jej liczne, wzniesione triumfalnie ramiona miały przyjemny odcień przydymionego chryzoprazu. W moim podziwie do rośliny tkwił lęk, że pewnego dnia wyciągnie ku mnie szpony, by ukarać mnie za fantazje o jej zakwicie. Nie sądziłam, że po latach znów będę o niej myśleć, sięgając po alternatywę dla miodu.

Pszczela hojność, tak skrzętnie i podstępnie wykorzystywana przez ludzi sprawiała wrażenie dobrze mi znanej. Przecież potrafiłam rozróżnić niuanse poszczególnych odmian miodu, więc trwałam w przekonaniu, że syrop z serca pustyni niczym mnie nie zaskoczy. Nic bardziej mylnego! Kwintesencję słodyczy pozyskiwanej z władczyni meksykańskich pustkowi znamionuje niebywała lekkość, jedwabistość, pozbawiona zarazem drapiących w gardło miodowych nut. Przejrzystość bursztynowej tafli, przypominająca promienie Południa wsączające się w piasek najlepiej smakuje oprószona wiórkami kokosa. Nie podejrzewałam nigdy, że istnieje specjał godny miana rywalu dla miodu – jakie to szczęście móc się mylić!




ZAPACHY

Pierwsze dwa zapachy – „Watercolors” i „Dew drops” to właściwie przenikające się opowieści o nieodległej Wiośnie, opalizujące nadzieją, ufnością i spokojem.



Marzycielstwo ma postać rozmytej precyzji tęczy- impresje czarowne, lecz niepochwytne unoszą się na wygiętym łuku barwnej wstęgi, zamkniętej w kompozycji "Watercolors". Wysubtelnienie i momentami aż rozczulająca bezbronność wobec zachwytów, natychmiast odmalowywanych finezyjnymi pociągnięciami pędzla, wykluczającymi pomyłkę, bo przecież akwarele to jednorazowość gestu. To  zapach w którym mieszają się szepty lwich paszczy, westchnienia pachnącego groszku i powojów oraz murmurando naparstnic, geranium i konwalii, przez który przebija się zaśpiew ogrodowej fontanny. Wyobraźcie sobie altanę skąpaną w blasku słońca, która jest widownią dla baletu motyli i ważek oraz mydlanych baniek, unoszonych na woniach leciutkich, zwiewnych, świeżych i niewinnych. Obecna w niej jest również kwaskowatość wciąż niedojrzałych malin, poziomek i białych porzeczek, ubogacona zmysłowością piżmowego sekretu oczekującej w centrum ogrodu damy w białym peniuarze.




Jeszcze przed świtem nasza nieznajoma biegnie na palcach do swej świątyni dumania, wciąż oczekując… W "Dew drops" świeżości towarzyszy uległość giętkich źdźbeł, żywotna elastyczność na której opierają się stopy biegnącej. Szmaragdowe i jadeitowe liście mienią się, obłaskawiane dłońmi jutrzenki pod kaskadami rosy. Ten zapach to wspomnienie pierwszych wiosennych porządków, zapach nowej pory roku, zapraszanej do domostw przez pierwszy raz otwarte na oścież okna. Ożywczość seledynowej nadziei, powabnej i tkliwej, jak alpejskie cyklameny, jaśminowe pąki i naręcza bzów oraz pąki kamelii sprawiają, że Dew drops przywodzi na myśl owadzią grację, elfie opowieści o wróżkach, szeleszczących spódniczkami utkanymi z puchu dmuchawców oraz pierwsze zauroczenie, jeszcze nie znające zawodu.




Pomimo iż Marzec stał się istnym łowczym pierwszych zwiastunów Wiosny, nadal nie zagasło we mnie upodobanie do aromatów ciepłych, otulających swojskością, wynagradzających zawieszenie na napiętej strunie kwartałów. Do takich należy "Fresh Baked Bread". Ten zapach wypełniał  wieczory burzowe, smętne i beznadziejne krzątaniną parnej piekarni – ostoi tradycji ukrytej w trzewiach syjamskich kamienic, obiegających rynek dyszącej industrializacją mieściny. To oszałamiająca maślana woń świeżych broszek, pulchnych miękiszem, piegowatym zabawnie rodzynkami; zapach sztangielek, pręgowanych ziarnami maku i sezamu, podobnych tygrysim okrętom, archetypiczny niemal aromat chleba o zrumienionej, lśniącej skórce, ukrywającej porowate, lekkie, lecz pożywne ciasto. Z okrągłego bochenka, Mama odkrawała gruba pajdę i jeszcze ciepłą smarowała masłem, osypując kryształkami soli, uszlachetniającej prostotę przyjemności. Kapryśne i wygłodniałe pociechy oskubywały kminek i wgryzały się z dziecięcą uroczą łapczywością w cudownie miękką pajdę. Temu przysmakowi dorównuje jedynie – i w opisywanym zapachu jest obecna – bułka rozmoczona w mleku, wyjadana miseczką z białej miseczki. Proste danie zawsze kojarzy mi się z niepomyślną baśnią braci Grimmów o dziewczynce karmiącej żabkę tym frykasem… Słodycz i sól, ciepło i praca czynią ten zapach na tyle niepowtarzalnym i przywołującym przeszłość, że jako jeden z niewielu na stałe wpisze się w moje wieczory. Ten zapach to zaklęcie błogiego dzieciństwa, bezpieczeństwa sytości zapewnianej troskliwością Opiekunki. Jeżeli więc znacie lub posiadacie podobne kompozycje, proszę, podzielcie się nimi – zaklinajmy razem czarowność Przeszłości.




URZECZENIA, CEREMONIE…

O najcudowniejszym z Zaskoczeń już pewnie wiecie, więc dodam tylko, że zachwyt i wdzięczność stale się utrzymują, wyzwalane za każdym spojrzeniem na podarowane książki, z przekręceniem każdej stronicy, z których słowa zagarniam w pełni świadoma, że bez życzliwości Klaudyny te wszystkie porywające historie nadal czekałyby na mnie przez nieokreślony czas.

Marzec to miesiąc największego z naszych świąt rodzinnychurodzin mojej cudownej Mamy. Osiemnasty marca stanowi więc dla nas datę magiczną, wezbraną bezgranicznym zaufaniem, najgłębszą Miłością i podziwiem, dla Najkochańszej Osoby, będącą Słońcem naszego mikrokosmosu. Mamy należą do gatunku istot wyższych, a moja nigdy nie przestanie mnie zadziwiać pogodą ducha, niezłomnością i niesamowitą troskliwością, którą od zawsze czule nas otacza. Nie obchodzimy tego święta hucznie, lecz celebrujemy piękno chwil na wspólnych rozmowach. O poranku składamy Mamie życzenia, laurki z biegiem lat (nareszcie!) wyparły skromne podarki, które zawsze zawierają w sobie akcenty czerwieni, ulubionego koloru Mamy. Propozycje upieczenia tortu zazwyczaj Mama przerywa stwierdzeniem, że przecież ona się nie powstrzyma i zje pochłonie cały tort, zamieniając się w nieruchome łakome monstrum. Urodzinowe słodkości przybierają więc inny kształt. Nie byłoby tego dnia bez czekolady, której Mama jest wielką admiratorką, a spojrzenie jej promienistych oczu, tak tkliwe i wciąż ufne jest z pewnością stokroć większym darem niż wszystko, co my możemy jej podarować.



Imieniny mojej Siostry Klaudii przypadają dwa dni po święcie Mamy – dwudziestego Marca. Z racji tego, że Klaudia na co dzień mieszka w Krakowie, najczęściej świętujemy je z opóźnieniem lub wyprzedzeniem, niezmiennie jednak przypieczętowując ów dzień wyjątkowością, wykraczającą poza formułę życzeń. Moja urocza solenizantka zazwyczaj wzdraga się przed przyjmowaniem podarków, co oczywiście nie wyklucza przyjemności z uświetnienia tego dnia jakimś drobiazgiem, przyjmowanym z uśmiechem zakłopotania i rozkosznym udawanym dąsem. Przyznam się Wam, że w działaniach prewencyjnych przed odrzuceniem upominku staram się Klaudię obdarowywać jak najczęściej – pod pozorem „bezokazji” – to jakoś łatwiej jej zaakceptować (całusy miętusy, Klaudia, jeżeli czytasz te słowa 💖).


Imieniny i urodziny to znakomite preteksty, by wyrazić swoim najbliższym wdzięczność i udowodnic swoje do nich uczucia, prawda?


KOSMATE SWETRY I PARUJĄCE FILIŻANKI

Razem z Marcem nie lubimy chłodu, więc nadal mogłam się zanurzać w puszystej wełnistości ulubionych swetrów, których rękawy wciąż naciągam na dłonie, wiecznie marznące i poszukujące schronienia w kieszeniach lub przydługich, wyciągniętych rękawach właśnie. Trochę tęsknię do letnich bluzek i lekkich koszul, ale wiem, że jeszcze przyjdzie na nie pora, dlatego chętnie owijam się w szpiegowskie popielate kardigany, chowam pół twarzy pod kraciastym szalikiem i naciągam na głowę szafirowo-grafitową czapkę, zastanawiając się, czy znajdę odpowiednie buty na czas wiosny i lata.




SŁOTNY I MARKOTNY?

Rzęsiste pierwsze deszcze pozwoliły mi przewędrować poprzez szpalery wodnych strużynek pod rozpostartym parasolem w rosarium, o który rozbijały się z cichym bębnieniem kropelki. Jako dziewczynka zawsze marzyłam, by posiadać własny osobisty parasol – marzenie spełniła Mama, kiedy miałam dziewięć lat, podarowując wyśniony sprzęt mi i Klaudii. Mój był tęczowy, Klaudii – niebiański. Nasze bajeczne parasole, obnoszone z ostentacją dokonały żywota już dawno temu, w niewyjaśnionych okolicznościach, przy czym oczywiście mój zaginął jako pierwszy. Teraz najczęściej nie zabieram parasola z lenistwa, roztargnienia albo po prostu niepewności pogody, choć lubię przechadzać się w deszczu, zasłuchana w szum kropel, zapatrzona w lustrzane ulice, na których olej samochodowy czyni zabawne namiastki tęczy, przeglądając się w kałużach i z radością patrzeć na nowy, czysty świat, osuszany wiatrem i słońcem.


Marzec ugasił także moje wyczekiwanie na pierwsze burze, które rozszalały się na skrzydłach przerażającego świszczącego wiatru, przynosząc oczyszczenie, rozjarzone zygzakami błyskawic. Świetliste strzały, pomimo swej srogości nie budziły strachu, lecz szacunek wobec majestatycznych porykiwań, głuchych pomruków i wspaniałych iluminacji, wyposażając w pewność dobrego omenu.  

Burzowość wieczorów miała swój odpowiednik w burzliwości niektórych dni, szczęśliwie jednak udało mi się z nią uporać.



Wydaje mi się, że nie tylko dla mnie był to miesiąc senny, zmęczony, nieco kapryśny… Wydłużające się, lecz senne dni nabrzmiewały od skrupułów, paliły wątpliwościami, rozpościerając się na przedwiosennym czuwaniu, pulsującym podskórnie w nieposłyszalnym rytmie przetasowania priorytetów. Marzycielski czarodziej ma karnację fiołkową, kwitnącą rumieńcami jasnopomarańczowymi jak pokorne nagietki. Spoglądając troskliwie spod długich, purpurowych rzęs, łagodny i ukołysany własnym znużeniem, nauczył mnie przyzwoleń na przebaczenie sobie niewystarczalności – wobec siebie i wobec świata.

Dobrotliwy marzyciel Marzec, pomimo zmęczenia, nauczył mnie wiele, wiele też mi podarował. To pierwszy z miesięcy, w którym wychodzę z domu wcześniej, by iść wolniej, przyglądając się chodnikowi, który nagle przeradza się w niepokojącą trasę wędrówek śpiących żyjątek. Kamienne płyty stają się podobne do dziwacznych surrealistycznych marmurów, w których żyłkowania wiją się pod postacią brudnoróżowych dżdżownic i nieprzeciętnie, a może nawet nieprzyzwoicie długich ślimaków. Marzec przynosił mi każdego dnia coraz więcej kwiatów, z których najbardziej poruszającym był pojedynczy irys, odnaleziony pewnego dnia w ogrodzie, tuż pod zaroślami śpiących jeszcze ketmii. Niepozorny, lecz oszałamiający swym anemicznym powabem – cieniutkie sinawe płatki, poznaczone siecią purpurowych żyłek odwijały się z wdziękiem, odsłaniając wnętrze mroczne, jak fioletowo-granatowa cisza nocy, ukrywająca szafranowe pręciki. Śliczny, skojarzył mi się z chorym królewiczem, uosabiając zarazem mój Opiekuńczy, udręczony cierpliwą opiekuńczością Marzec.



A jaki dla Was był ten miesiąc? Czy przyniósł Wam miłą odmianę? Odnaleźliście w nim zwiastuny wiosennej beztroski? A może przełom por roku wybraliście jako czas dla odnowienia utajonych postanowień? Chętnie się dowiem, co podarował Wam ten ujmujący, zmęczony marzyciel. 


Śląc kaczeńce

ślę rumieńce

ekscytacji Wiosną...

Buziaki cudaki!


Karpacka biel




13 komentarzy:

  1. Twoje comiesięczne wpisy brutalnie udowadniają, jak szybko ucieka czas. Mam wrażenie, że ledwie tydzień temu czytałam Twoje lutowe wspomnienia, tymczasem mamy już prawie połowę kwietnia i pewnie "za dwa dni" przeczytam emocjonujące, piękne i pełne wzruszeń wspomnienia spisane w maju.

    Za szybko ucieka ten czas, za szybko.

    Cudownie, że marzec wiąże się u Was z tyloma miłymi okazjami do świętowania. Jak zawsze jestem urzeczona tym, jak ciepło potrafisz mówić o swoich bliskich. Mnie samej od razu robi się cudownie na sercu i zaczynam dręczyć się myślą, czy moja córka kiedyś będzie tak ciepło o mnie mówić? Mam nadzieję, że tak właśnie będzie...

    Widzę na zdjęciach kilka małych radości, które przywołują cudowne wspomnienia... Ach, jakże miło mieć w Tobie kogoś, z kim dzielę tajemnice, to szalenie ekscytujące :)

    Życzę Ci, abyś za miesiąc wspaniale wspominała kwiecień. Niech to będzie ciepły, wiosenny, pełen radości czas <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochana Klaudyno, Czas mija nieubłaganie i nie możemy mu się wymknąć i sama nie mogę otrząsnąć się ze zdumienia, jak szybko biegną kolejne tygodnie (już nawet nie dni :)). Każde miesięczne podsumowanie pomaga mi domknąć cztery minione tygodnie, a każdy komentarz, wieńczący mój wpis jest dla mnie dodatkowym podarunkiem, taką najsłodszą wisienką na torcie <3

      Miło mi czytać, że ciepłe uczucia, jakimi otaczam moich Bliskich i w Tobie wyzwalają falę wzruszenia. Szczęśliwie, mam osoby, które otaczają mnie ogromnym wsparciem i każdego dnia jestem im wdzięczna, więc ten przybór tkliwości jest po prostu odruchem bezwarunkowym. Nie potrafię przyjąć innej dykcji i nawet nie wiesz, jak cenne jest dla mnie Twoje wzruszenie <3 Kiedyś mogłabym się lękać oskarżenia o czułostkowość, a teraz dostrzegam, że faktor wrażliwości (nadnaturalnej u Ciebie), nie pozwala na wysuwanie takich oskarżeń <3 Dziękuję!

      Jestem przekonana, że Zosia w przyszłości również będzie opowiadać o Tobie w pełnym ciepła tonie, wdzięczna za troskliwość, cierpliwość, budowanie systemu aksjologicznego bez przymusu... Za te noce, rwane płaczem ząbkującego Maluszka i tysiące pytań <3

      O tak! Nasze tajemnice, książki z wpisanymi nań biografiami, splot podobnych marzeń i ciągłe dzielenie się doświadczeniami <3 Ekscytujące, budzące ciekawość i pogłębiające spektrum znajomości <3

      Dziękuję Ci, moja Najmilsza Klaudyno za życzenia! Te od Ciebie nie mogą się nie ziścić i mam nadzieję, że Kwiecień i Tobie przyniesie pełnię radości i... krystalizację powziętych zamierzeń :)

      Całusy miętusy!

      Usuń
  2. Ale jak to, to już kolejny miesiąc się skończył, jak nieprawdopodobnie szybko mija czas, dopiero co czytałam lutowe podsumowanie, a tu już wspomnienia marca zacierają się w naszej pamięci, warto je chwytać takimi właśnie wpisami. :) Mnie marzec przyniósł wiele niespodzianek życiowych, takich przyjemnych i radosnych, niosących w sobie obietnicę poprawy losy, wyczekiwać będę kolejnych promieni słońca i uśmiechu od ludzi. :)
    Bookendorfina

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Izabelo, bardzo się cieszę, że dla Ciebie Marzec był miesiącem zaskakującym, lecz w pozytywnym tego słowa rozumieniu. Jak tu się nie uśmiechać, czytając, że natchnął Cię otuch i wiarą w odmianę losu na słoneczniejszy, malujący przyszłość w świetlanych barwach? :) Życzę Ci, by każdy kolejny miesiąc skrzył się mocniej od życzliwych uśmiechów i ulgi spełnienia zamierzeń :)

      Miło mi, że takie comiesięczne wspomnienia przypadły Ci do gustu. Przyznaję, że z upodobaniem do nich zasiadam :)

      Usuń
    2. Takie podsumowanie zdarzeń, które w danym miesiąca na nas wpłynęły, nie tylko pozwala zachować wspomnienia, ale również jakby postawić kropkę nad i. :)

      Usuń
  3. Zdecydowanie za szybko ten czas leci. Pamiętam, że dopiero był początek nowego roku, a tu już mamy prawie połowę kwietnia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, Czas jest chyba najszybszym z uciekinierów i dobrze, że po sobie pozostawia jakieś ślady, odciskając w pamięci zachwyty, drobne urzeczenia i cenne doświadczenia :)
      Nie mogę uwierzyć w to, że już zanurzyliśmy się w kwitnącej wiośnie, a niebawem zbudzimy się w upalnych objęciach lata :)

      Usuń
  4. Twoje zdjęcia są absolutnie magiczne. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło mi gościć Cię u siebie i czytać słowa Twojego uznania, zwłaszcza że Twoje fotografie ujmują krystalicznością, grą światła i barw oraz przemyślaną kompozycją :)
      Mam nadzieję, że w przyszłości będę miała okazję uraczyć Cię jeszcze magią przedmiotów i wrażeń, które na mnie oddziaały z taką siłą :)

      Dziękuję! <3

      Usuń
  5. Twój opis agawy całkowicie przekonał mnie do tego, aby ją wypróbować. Niby o nim słyszałam, ale jakoś kompletnie mnie do tego nie ciągnęło. A miód bardzo lubię, szczególnie do herbaty zamiast cukru. Marzec też szybko mi zleciał i dalej nie wierzę, że mamy już prawie koniec kwietnia. Również nie przepadam za zimnem, a niestety wiosny wciąż nie widać.
    Przepiękne zdjęcia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Alicjo, cieszy mnie, że zachęciłam Cię do wypróbowania syropu z agawy. Szczerze mogę Ci polecić tę płynną słodycz, zwłaszcza jeżeli należysz do wielbicielek miodu :) Syrop z agawy znamionuje zniewalająca łagodność, a ponadto jest bardzo dobrze rozpuszczalny, więc w herbacie też z pewnością się sprawdzi.
      Tak, masz rację - Marzec już dobiegł końca, podobnie, Kwiecień też już na wyczerpaniu - a wiosny nadal brak. Ciekawe, gdzież to ona zabłądziła :) Miejmy nadzieję, że już niebawem odnajdzie właściwą drogę i będziemy mogły rozkoszować się ciepłem.

      Dziękuję <3 jest mi niezmiernie miło, iż moje zdjęcia wywołały Twój zachwyt <3

      Usuń
  6. ... zdjęcia jak zwykle magiczne 😊...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moniko, dziękuję Ci za przemiłe słowa <3 Jest mi niezmiernie miło, że pod Twoim spojrzeniem wrażliwej i czułej na Piękno świata osoby dmoje zdjęcia skrzą się magią :)

      Usuń