poniedziałek, 17 kwietnia 2017

Ze snu w sen - "Partick Ness "Siedem minut po północy"

Sny zakradają się nieoczekiwanie, często nieproszone, gęste od wspomnień i ciężkie od skłębionych lęków.  Nie wiem, kiedy zaczynają się takimi stawać, pamiętam jednak, że w dzieciństwie śnienie należało do moich ulubionych czynności. Teraz często w środku nocy otrząsam się nagle ze snu-intruza, przykładam dłoń do rozpłomienionego czoła i spoglądam w okno. Podobno to najlepszy sposób, by jak najszybciej zapomnieć o koszmarze. Drzemią domy, wczepione ufnie w łagodne wzgórza, kominy wzdychają jeszcze smużkami sinego dymu. Ponad różnokolorowymi dachami piętrzą się bukowe lasy, obrzeżone chłodem butelkowej zieleni sosen. W noce pełni wszystko zalewa śmietankowo-srebrzysty lukier księżycowej poświaty, a pejzaż staje się nierealną klechdą opuszczonej wsi.

Pewien chłopiec miał koszmary. Spojrzenie w okno sypialni nie mogło pomóc mu przepędzić złych snów, ponieważ widok rozpościerający się za szklaną taflą stanowił przedłużenie onirycznych wizji. Od wielu miesięcy wybudza się o tej samej porze, z jednego koszmaru zapadając w kolejny, równie wyrazisty, okrutny kaleczącą prawdą, domagającą się ujścia. Chłopiec ma na imię Conor, a granicę światów odmierza „Siedem minut po północy”. Tę niezwykłą opowieść otrzymałam od Klaudyny, która obdarowała mnie czymś więcej niż tylko czytelniczym uwikłaniem w splątanie gwałtownych emocji. Wejdźcie, proszę snu ze mną, do kołujących rzeczywistości jawy i snu przeszywających drzazgami strachu, niezgody i dezorientacji. Podłogę zaściela gruby dywan z chroboczącego igliwia, ozdobiony trującymi jagodami, stąpajmy więc ostrożnie. Milczmy, by nie spłoszyć trwożliwie drżącej odwagi. Zasłuchajmy się w opowieść wiekowego drzewa, pocieszmy spojrzeniem chłopca. Ważne, by wiedział, że go dostrzegamy. Wówczas opowie nam swoją własną historię.



„Siedem minut po północy” to ubogacająca w trudną wiedzę, poruszająca, wielowarstwowa opowieść o relatywności prawdy i żmudnym oswajaniu się z nią. Ness nie tyle nawet ukazuje proces ujarzmiana lęków, co ich afirmację i przyznanie się do własnych słabości, samo w sobie będące aktem męstwa i zwycięstwem, pozwalającym na przekroczenie granicy wstydu i przełamania ciszy. To wspaniała, lecz szarpiąca wrażliwością historia o wstydzie, przełykaniu dławiącej goryczy, bezgłośnym krzyku o dostrzeżenie oraz walkę o postradaną powszedniość. Nici powieści autor wysnuł z pomysłu Siobhan Dovd, której zamiar stworzenia powieści o chłopcu został udaremniony porażką w starciu z chorobą. W takim ujęciu historia Conora staje się przedłużeniem czasu, którego zabrakło Siobhan, a Ness tym samym podejmuje sztafetę „rozrabiania”, jak sam określił w przedmowie swój proces twórczy.



 " – Bo czy jeśli nikt cię nie widzi – mówił potwór, idąc coraz szybciej – to czy naprawdę istniejesz?"
[P. Ness, „Siedem minut po północy”, s. 156]

Introdukcją historii staje się cienisty, rozrywany wrzaskami i trzaskami żywioł koszmaru, sieczonego gwałtownym wiatrem, mroczny, a jednocześnie stanowiący oniryczny spektakl, rozjaśniany księżycowym blaskiem. Sny Conora wypełniają niemal zestaloną kondensacją sferę, w której prawa grawitacji przeobrażają się w imperatyw strachu, a przerażenie nie ma tu anonimowego płaskiego oblicza absurdu. To strach paradoksalnie zdroworozsądkowy, wszechogarniający i potężniejszy tym bardziej, że jego podłoże dla chłopca doskonale znane i pojęte. Conor potrafi zdefiniować niechcianego, a nieodłącznego towarzysza, który wciąż odtrącany w tysiącach negacji miesza się z narastającą falą powszednich chłopięcych trosk i tęsknoty za zwyczajną przeszłością, rozjaśnianą matczyną witalnością i opieką. Z jednej strony Conor nieustannie boryka się z dręczącymi go snami, podejmując się poruszającej racjonalizacji otaczającej go scenerii grozy. Z drugiej – ten głęboko zakorzeniony lęk, czy raczej potworna, miażdżąca wiedza, zbyt gorzka do przełknięcia i zbyt trudna do wypowiedzenia, immunizuje go przed strategią zastraszania stosowaną przez wszechwiedzy cis.

Tragedia Conora rozgrywa się w trzech nacierających dla siebie wymiarach – jawy, snu i koszmaru, skrywanego głęboko w sobie i będącego pożywką dla zwątpienia, kompleksów, wycofywania się z podejmowania wyborów i walki. Właściwie codzienność Conora przyjmuje postać desperackiej rezygnacji – z uwagi innych, sympatii i jałmużny współczucia. Chłopiec odrzuca nawet przyjaźń Lily Andrews, uroczej towarzyszki wspólnych zabaw, której loczki wyśmiewają Harry wraz ze swoją świtą, nazywając dziewczynkę „pudelkiem”. Przestaje się także skupiać na nauce, ponieważ szybko zauważa, że choroba matki przyoblekła go peleryną dojmującego, bezrefleksyjnego współczucia, przybierającego formę po prostu pomijania – w wygodzie i niezręczności pustych pocieszeń. Przetasowania płaszczyzn upodabniają więc życie Conora do wycieńczającego zawieszenia na cienkiej linii somnambulizmu i insomnii, z którego nie ma ucieczki.



"Niekiedy ludzie muszą najmocniej okłamywać właśnie samych siebie."
[Ibidem, s. 72]

Conor O’Malley jest przeciętnym trzynastolatkiem, którego poranki od pewnego czasu naznacza trudna samotnością samodzielność. Niebawem każdą chwilę wypełni bolesna nieobecność matki. Conor rozpoczyna dzień od asekuracyjnego zawołania, pełnego nadziei, ale i nabrzmiałego lękiem, że zbudzi śpiącą mamę, upewniając się, że bezpiecznie śpi ona w swojej sypialni. Samotne śniadania stały się już normą, podobnie, jak odrabianie prac domowych, które zresztą szybko staną się zbyteczne wobec wypaczonej protekcjonalnej postawy nauczycieli. W chorobie matki najbardziej przeraża go niespodziewana zamiana ról, wymuszona wciąż potęgującą się kruchością. Niemowlęca delikatność i bezbronność najbliższej mu osoby sprawia, że dezorientacja miesza się z instynktem ochrony. Dawne rozrywki, przerywane torsjami osłabionej kobiety, skraca teraz jej chroniczne zmęczenie, rozpinając codzienność na ponurej samotności, poczuciu wyobcowania i oczekiwaniu. W udręczonym uśmiechu mamy skrzą się jednak iskry humoru, jedynego dostępnego i skutecznego leku na wyczerpanie w długotrwałych i bezowocnych zmaganiach z chorobą. Wydaje się, że ta pogoda i aura optymizmu wytwarzana jest specjalnie dla Conora, a zasilana bezgraniczną matczyną miłością, na której wyrażenie nie ofiarowano adekwatnego potencjału lat. 

Chłopiec za wszelką cenę pragnie osłonić słabość matki, a w jego rozczulającym geście najbardziej chyba przejmuje instynktowny poryw do zapobiegnięcia temu, co nieuchronne. W postawie Conora tkwi kwasota wstydu – skłaniająca do kłamstw, mających zamaskować jego prawdziwe uczucia, z którymi sam nie może się uporać i postrzega je jako słabość. Współczucie zamienia chłopca w odszczepieńca, który za pohańbienie uznaje fakt, iż jego rodzina stała się pastwą niespodziewanego wyroku losu.

Matka Conora jest postacią łączącą pokolenia, a portrety chłopca i jego babci znakomicie ilustrują, jak odmienna, lecz scalająca wielką mocą będzie miłość macierzyńska i synowska oraz strategie ujarzmiania traumy. Warto w tym miejscu przyjrzeć się babci Conora, która ukazywana z perspektywy dziecka jawi się jako ostentacyjnie nowoczesna, wręcz zarozumiała w swej bezkompromisowości, apodyktyczna i ukrywająca się za nieprzeniknioną maską wciąż napiętej, lecz beznamiętnej mimiki. Niekiedy jej surowość przybiera formę ptasiej drapieżności, a sam Conor dopiero po niewczasie dostrzeże, że babcia również cierpi, lecz jej gesty obronne wyglądają inaczej, niż u niego, ponieważ kobieta wie, iż ciąży na niej brzemię późniejszej opieki nad wnukiem. Jej smutnym dorobkiem jest również brzemię nagromadzonych przez dekady gorzkich doświadczeń, ponieważ być może właśnie aktywność zawodowa pozwala wypełnić niszę, powstałą po utracie kolejnych bliskich. „Dom starej pani”, jak nazywa Conor dom swej babci, odstrasza go muzealną zastygłością, a pokój dla niego przeznaczony, wciąż nazywany przezeń „gościnnym”, przeraża sterylnością, przełamaną jedynie marynistycznym tryptykiem i pustką pogłębianą przez sztywność dwóch mebli - łożka i kredensu.


Za chorobą, jak cień postępuje koszmar, który z biegiem kolejnych tygodni rozrośnie się w lepką strukturę, twardy pancerz, chroniący go przed nawiedzającym chłopca upiornym drzewem. Przedwieczny cis, rosnący za oknem, zasilany mądrością eonów, staje się tworem podobnym Kosmicznemu Drzewu, jednoczącym wszystkie sfery – tak sekret podziemi i mistykę nieboskłonu z tym, co dostępne i widzialne, jak i trzy rzeczywistości Conora. Zmiennokształtność wędrowca z zaświatów, wiecznego tułacza, będącego zagadką i jednoczesnym jej rozwiązaniem mieści w sobie tajemnicę wszechistnienia.  Tysiąc mian i wcieleń zaciera właściwą tożsamość przybysza, czyniąc zeń samowystarczalne Universum, klamrę spinającą wieki, zarzewie życia i lek - lecz skuteczny tylko wówczas, jeżeli uzdrowienie zgodne jest z wolą przeznaczenia. Drzewo roztacza przed Conorem trzy historie, paraboliczne opowieści, migoczące interpretacyjna głębią i opalizujące możliwością zbłądzenia w krytycznej ocenie zdarzeń. Pierwsze dwie opowieści, podobne wspaniałym, ponadczasowym baśniom mogłyby śmiało istnieć jako odrębne przypowieści, odzwierciedlające ludzki astygmatyzm poznawczy, łatwość ferowania wyroków, naznaczonych wąskością subiektywizmu i uporczywe ogniskowanie uwagi na konkretnym aspekcie historii.


Zieleń pierwotnego dobrostanu i niewinności w królestwie żywiołów zostaje zabarwiona krwią. Młodość świata niknie pod kłamstwem zainscenizowanej rozpaczy, brudem intryg i morderstw, ewokując niewydolność dychotomicznego podziału świata na dobrych i złych. Dalej, przechodzimy do czasów życia na świecie, zamiast z – epoki dysharmonii i cierpkich szyderstw z archaiczności trwania w ufności Naturze. Niewiara zasilana sokami niewiedzy owocuje egoizmem, nie ustępującym nawet w obliczu nadchodzącej katastrofy.  Cis, sięga po tropy doskonale nam znane z baśni – rodzinę królewską, miłośc zakazaną i zapóźnioną, wabiące dziedzictwo tronu, zmagania zielarza z duchownym, amalgamat konfliktu racjonalizmu i panteistycznej więzi z przyrodą, opatrzone pieczęcią śmierci, żądzy władzy i chciwości. W jego opowieściach ulegają one jednak odświeżeniu i pogłębieniu, przeradzając się w dowody na relatywność pojęć takich jak prawda i kłamstwo, płytkość pozoru i konsekwencję zanurzenia się w jego mieliźnie, ciążącą na nas winę stronniczości i zatwardziałości trwania przy najłatwiejszych rozwiązaniach. Morały są dostrzegalne, wyraziste, lecz nie ostateczne, a wskazujące na cenę zwycięstwa i nieoszacowaną wartość wiary.


"Wiara to połowa sukcesu na drodze do wyzdrowienia. Wiara jest lekarstwem, wiara w przyszłość, która nas czeka."
[Ibidem, s. 118]

Trzecia opowieść jest dopowiedzeniem losów Conora, zacierającym jasność biegu zdarzeń w przemieszaniu perspektyw i dynamice, niepewności co do właściwego nurtu wypadków. Stanowi ona apogeum niezgody chłopca na nieustanne upokorzenia, dławienie się wstydem i odrzucanie, strącanie za margines drętwotą pocieszeń i duszącej niewidzialności. Właśnie ta ostatnia jest dla Conora najbardziej przytłaczająca i niezrozumiała. Trzynastolatek nie może pogodzić się z nieustannym pomijaniem go, miota się w szklanej celi,  wyścielonej irracjonalną empatia, przybierającą dziwną i irytującą postać spłoszonych spojrzeń, półsłówek, nagle zniżających się do porozumiewawczych, drażniących szeptów. Chłopiec, postrzegany jako ofiara, staje się w konsekwencji ofiarą ludzkiej skłonności do uciekania przed prawdą. Jedyną, która chce pomoc Conorowi i wesprzeć go w tych trudnych chwilach, zwracając uwagę na jego miażdżące go jarzmo, lecz nie definiując go przez nie i wciąż pamiętając o przeszłości jest Lily. Po raz kolejny dziecięca wrażliwość kontrastuje z tchórzostwem świata dorosłych, wzdragających się przed wyrażeniem współczucia i realnej pomocy, następującej natychmiast, nie zaś doraźnej. Nieobecni wówczas, kiedy są najbardziej potrzebni, przesuwają na nieokreśloną przyszłość „poważne rozmowy” i kary, co wynaturza proces pedagogiczny do powolnego, a konsekwentnego odzierania z zaufania. Odraczane wciąż porozumienie Conora znajdą uwieńczenie w rozmowie z mamą, dialogu drżącym od utajonych pytań i uderzającym ostrożnością, pełnią ładunku emocjonalnego, wymuszająca na czytelniku zatrzymanie się w bezdechu wzruszenia.

Chłopiec zostaje schwytany w potrzask upokarzającej kwarantanny, jakby choroba matki czyniła z niego jednostkę całkowicie dysfunkcyjną. Wytrzymałość jednak swoje granice i w pewnym momencie dochodzi do przełamania impasu. Jednopostaciowość dziecka i drzewa, otworzona przyjemną uwerturą zniszczenia, wieszczącą wyzwolenie, obrazuje monstrualność wewnętrznego szkwału, potęgowanego dodatkowo wykoślawioną litością otoczenia. Zniszczenie, silnie zaznaczone w powieści, będzie nie tylko rozumiane jako stopniowe korodowanie więzi ze światem poprzez postępującą chorobę, ale również wyraz bezsilności, kierującej ładunek strachu przeciwko uładzonej rzeczywistości, kłamliwej i oskarżanej o pozorowanie zwyczajności, którą przecież choroba odbiera. Tak jawi się Conorowi babciny salon, zegar, bezmyślnie odmierzający kolejne cenne godziny, choć każda posiada inną, nieoszacowaną wartość, bibeloty, wiążące z przeszłością i konieczność uczęszczania na zajęcia, a których nikt nie zadaje mu pytań.


"(…) to on był tym koszmarem."
[Ibidem, s. 104]

Satysfakcja z aktu dewastacji wiąże się z nadzieją na ukaranie, ponieważ bezdenna rozpacz wciąż niedostrzeganego chłopca przybrała już tak skrajną formę, że lepsza dla niego jest perspektywa wykluczenia poprzez zastosowanie sankcji, niż ciągłe pomijanie. Kara jako świadectwo dostrzeżenia jest więc obietnica ulgi, kojącej napięcie tych wszystkich tygodni przejrzystości  niedostrzegalnej dla świata. A jednak „Są gorsze rzeczy niż bycie niewidzialnym” – zauważy chłopiec, kiedy znów zetknie się z ową dziwną etykietą współczucia, w której cierpiącego z miejsca się uniewinnia. Dyrektorka nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, jak wieloznaczne i wielotrafne (sic!), jest w jej ustach słowo „potwór”. Ta niepokojąca i kuriozalna higieniczność współczucia jedynie zaognia rany chłopca, oddalając go od świata, łamiąc ostatecznie jego wiarę i budząc zazdrość. Chłopiec spogląda na swoje otoczenie – płaszczyznę nie rozsadzaną tak, jak jego szklana cela wyładowaniami napięcia w wyniszczającym oczekiwaniu, wydłużającym się w nieskończoność, zwielokrotnianym poczuciem winy i podszeptami tragicznego końca.


"Historie to najbardziej dzikie ze wszystkich stworzeń – zagrzmiał potwór. – Potrafią nas ścigać, gryźć i prześladować."
[Ibidem, s. 45]


Nie sposób nie zauważyć, jak ważne w książce Nessa jest tworzenie historii. Słowo wypowiedziane ma tu już nawet nie tyle walor kreacyjny, lecz kompensacyjny, dlatego ultimatum cisa staje się wymuszenie na Conorze wyznania tego, co mu ciąży, pomimo protestów chłopca. Sam cis jest zarazem upostaciowaniem swoich powieści, tkanką je tworzącą i to on scala wszystkie przywoływane przez siebie narracje. Jednocześnie pierwiastek historii zakrada się do jednego z zadań, jakie zleca dzieciom nauczycielka, a nazwanego przez nią całkiem dźwięcznie i wielomównie „Życiopisaniem”. Dla chłopca szkolne wypracowanie, mogące w innych okolicznościach być świetnym wyzwaniem i możliwością wyeksponowania codziennych radości staje się zawstydzającym obciążeniem, uzmysławiającym, że rytm jego trzynastoletniego życia wyznaczają kolejne rozstania – z ojcem, kotem, a teraz – matką. Historie są prześladowcami, którym nie sposób się wymknąć, brzemieniem, pod którym Conor się dusi, ponieważ właśnie one mają być tą prawdą, której tak bardzo się obawia – prowokującej oskarżenia o nieczułość, pogodzenie się z losem i zaprzestanie walki. Ale cis inaczej zdefiniuje Życiopisanie – upatrując w nim czynów, nie słów. Heroizm chłopca, wplątany w coraz bardziej spłowiałą codzienność powoli jednak niknie, stłamszony naturalnym wycieńczeniem, ale również zrozumieniem, że choroba nie jest jego winą, tak samo, jak nieskuteczność wszystkich powziętych środków. Trzynastolatek zaklina fakty, pragnąc uwierzyć w argumenty, jakimi operuje w rozmowach z ojcem czy babcią. W jego powtarzających perswazjach pobłyskuje zasmucająca niemoc i próba przekonania samego siebie o słuszności racji, zasłyszanych na szpitalnym korytarzu i przepuszczonych przez pryzmat dziecięcej niewinnej, a głębokiej wiary, każdego dnia osłabianej w konfrontacji z faktami.

"Wiele prawdziwych rzeczy wydaje nam się oszustwem."
[Ibidem, s. 74]

Conor nie potrafi już czuć strachu innego niż paraliżujący chłód przeczucia straty, więc surowa apodyktyczność cisu nie wywrze na nim wrażenia. Co więcej, repliki chłopca pełne są sceptycyzmu i buty, niekiedy rozbawiając czytelnika i zaskakując. Szczerze przyznam, że czytając dialogi chłopca i drzewa, chwilami zamierałam, ciekawa, czy cis ukarze swego buntowniczego i niedowierzającego adwersarza za impertynencję. Strach w przypadku cisu posiadający konkretną postać wyzuty jest z siły oddziaływania, a zamieniony na obraz i dotykalny kształt – wzbudza raczej ciekawość, niż respekt. Potwór Conora jest inny, głęboko i wampirycznie wczepiony w niego samego, przesączając podświadomość rozjątrzającą pewnością, przed której werbalizacją wciąż się wzdraga. Chociaż przybysz wysuwa postulat szacunku, dla chłopca każdej kolejnej nocy „pozostawał ledwie cisem”, dlatego wikła się w aroganckie przekomarzania z dzieckiem. Nadnaturalny mentor chłopca wie jednak, że tylko artykulacja wewnętrznych obaw, dotychczas bezimiennych, lecz doskonale znanych, może uśmierzyć cierpienie i wprowadzić do kolejnego, wyższego wymiaru, w którym cierpienie oczekiwania wypiera zgoda na rozstanie. Dzięki temu chłopiec może nie tylko uświadomić sobie w bezradność w obliczu choroby matki, ale także wlasną niewinność – nie on jest bowiem sprawcą gehenny, przez którą wspólnie z rodziną przechodzili. Rozerwanie kurtyny milczenia prowokuje wyznania – po wielomiesięcznych eufemistycznych białych kłamstwach w końcu może adejsć wyzwolenie, polegające na aprobacie własnej słabości, lecz nie wstydliwej, tylko czysto ludzkiej, pozbawionej metryki, bo przecież łzy rozstania spłyną po twarzy trzynastolatka i starszej kobiety, której „Życiopisanie” z pewnością wieńczyłyby kolejne kontrapunkty pożegnań.



„Siedem minut po północy” było dla mnie książką wyjątkową, drogowskazem do zaopiekowania się własnymi lękami, którym nie chciałam dać imienia, zawstydzona, zagubiona, niekiedy wściekła tą najgorszą z wściekłości – zasilanej poczuciem bezsilności i własnej daremności. Historia Conora pokazuje, jak trudne i wielostopniowe jest oswajanie się z traumatycznymi wypadkami, których węzły zawiązuje na niciach naszych istnień przekorny, bezwzględny i nieobliczalny Los. Chorobę zwykło się tylko kwitować zblakłymi słowami „katastrofa”, „tragedia”, „nieszczęście”… Owszem, choroba mieści się w tych kategoriach, lecz słowa nie są tak potrzebne, jak gesty – ciepło zrozumienia i współobecność. Koszmar Conora, wrażający się w jego codzienność, był tym gorszy, że o ile noc skazywała go na samotne zmagania z lękami, o tyle jawa zatrzaskiwała go w więzieniu bez ścian, gdzie szklane spojrzenia uciekały, a głosy nagle milkły.




Ness w wirtuozerski sposób obsadził strzelistymi, a gęstymi interpretacjami labirynt poznawania samego siebie, prób dotarcia do tego, co głęboko skrywane przed światem, lecz domagające się ujścia. Autor w ponadczasowej, odpornej na jedno tylko odczytanie strukturze onirycznej stratyfikacji doznań sensorycznych i mentalnych upadków oraz sublimacji pochwycił to, co umykające, czy pomijane. O chorobie trudno mówić i pisać, nie spłycając jej, uciekając od bagatelizacji sztampy – a „Siedem minut po północy” od pierwszej strony ujmuje bogactwem impresjonistycznych niuansów, przemieszanych z codziennością i grzmotami dezaprobaty na okrucieństwo losu.

Fenomenalnym dopełnieniem powieści są ilustracje Jima Kay’a,  doskonale korespondujące z kolejnymi sekwencjami zdarzeń, a w tej przyległości uwidacznia się asonans artystycznej wrażliwości i wizji obydwóch twórców. Istne arcydzieła grafika zdumiewają wielorakością kształtów, przybierających tak formy zoomorficzne, jak i roślinne, prowadząc nas przez mroczne nocne pejzaże, scenografię snów i drzemiących przedmiotów. Z kłębowiska nienaturalnie wydłużonych groteskowych cieni nieoczekiwanie rodzą się kolejni bohaterowie, pobudzający wyobraźnię, uzupełniające obrazy wywołane naszą wyobraźnią. Każdy obraz cechuje zdumiewająca drobiazgowość, wysnucie z rzeczywistości, przy jednoczesnym nadaniu ich nieokreśloności,fantasmagorycznej mglistości, wprowadzającej nas do świata Conora, a także do utajonych światów naszych własnych nocy.  

Autor: Patrick Ness
Tytuł: “Siedem minut po północy”
Tytuł oryginału: “A Monster Calls”
Wydawnictwo: papierowy Księżyc
Strony: 215

Ocena:6/7


Historię Conora od dawna chciałam poznać i kiedy w końcu wchłonęłam ją w siebie, przekonałam się – i przekonuję każdego dnia, że jej skrawki – niczym maleńkie cisowe igiełki – otwierają oczy na to, co dotychczas zakryte. Skłaniają  do zamyślenia się nad własnym bogactwem, możliwością uściskania bliskich osób, dzielenia z nimi kruchych i ulotnych, niepowracalnych zachwytów, obdarowywania i porywania uśmiechów. Przeczuwam, jakie mogłoby być moje siedem minut, wiem, co wprawia w ruch wahadło zegara, którego echo niekiedy do mnie dociera z zaświatów, wiem, co chciałby usłyszeć ode mnie cis… A Wy? Czy znacie historię Conora, czy dopiero pragniecie ją usłyszeć? I jak jest z Waszą odwagą – bronicie się przed wyznaniem wstydu i lęków, czy raczej wolicie je okiełznać poprzez nadanie im imienia?


Ślę zachwyty strojne,

jak jabłonie w kwiatów koronie

Karpacka Biel


26 komentarzy:

  1. Przeczytałam ją ledwie kilka dni temu i żałuję, że nie potrafię tak pięknie jak Ty uchwycić wielu jej elementów. Muszę jednak przyznać, że nie poddałam się historii Conora od pierwszych stron - we mnie emocje gromadziły się po kawałku, by na samym końcu silnie ścisnąć za gardło i serce. To piękna i mądra historia. Teraz jestem ciekawa filmu, który powstał na jej podstawie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kasiu, na początku pragnę Ci podziękować za Twoje przychylne i ciepłe słowa. Świadomość, że opis moich wrażeń jawi się Tobie jako wyjątkowy w obrazowości jest dla mnie ogromną przyjemnością, źródłem radości i spełnienia we współdzieleniu wrażeń <3 To wspaniałe, że mogłyśmy niemal równocześnie utrwalić w słowach swoje refleksje na temat tej wyjątkowej opowieści i przejrzeć się we własnych relacjach.
      W Twoim odbiorze historii Conora dostrzegam potęgę narastających emocji - bo przecież nagromadzenie się uczuć i ich nagła eksplozja może być przecież wyzwaniem emocjonalnym dla wrażliwego odbiorcy. Tak, to nieprzeciętnie mądra opowieść, wskazująca sposób na okiełznanie strachu i oczyszczające wyznanie.

      Kasiu, miałam okazję obejrzeć film całkiem niedawno i muszę przyznać, że również silnie oddziałuje na uczucia :)

      Usuń
    2. Ach, muszę i ja w takim razie czym prędzej zabrać się za film - czuję, że będzie mi przy seansie towarzyszyło sporo emocji :)

      Usuń
  2. Nie czytałam tej książki, ale chyba powinnam. ostatnio za dużo czytam kryminałów i potrzebuje jakieś "duchowej odskoczni". Czytając komentarz powyżej, widzę, że powstał film na bazach książki? Muszę zerknąć w otchłań internetów bo chętnie dowiem się czegoś więcej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Polecam obejrzenie, bo to naprawdę godna ekranizacja tej wspaniałej książki.

      Usuń
    2. Karolino, jeżeli poszukujesz "duchowej odskoczni" to historia Conora, próbującego pokonać lęk poprzez przyznanie przed samym sobą okrutnej prawdy będzie doskonałym wyborem. Jest to opowieść ponadczasowa, silnie angażująca czytelnika i wprowadzająca go do cienistych krain złych snów, nawracajacych każdej nocy, lecz nie kończących się wraz z brzaskiem :) Szczerze Ci ją polecam.

      Tak, na osnowie książki powstał również piękny film, który miałam okazję obejrzeć podczas świąt i muszę dołączyć się do głosu Klaudyny - adaptacja filmowa jest godna obejrzenia. Zaskoczyła mnie spójnością onirycznej wizji, przedstawieniem sylwetki chłopca uwikłanego w trzy sfery i cudownie dopełniła moje własne wyobrażenia :) Mam nadzieję, że tak książka, jak i film pstaną się dla Ciebie źródłem wielu wzruszeń.

      Usuń
    3. Najpierw przeczytam książkę, a potem film :) Już postanowione!

      Usuń
    4. Znakomicie! Kolejność jak najbardziej słuszna :D Cieszę się, że powzięłaś decyzję i wierzę, że już niedługo będziesz mogła porównać ze sobą te dwa obrazy. Podejrzewam też, że książka wyzwoli w Tobie całą lawinę uczuć, pozostawiając cenne, choć trudne pytania :)

      Jestem niezmiernie ciekawa Twojej reakcji na opowieść Conora :)

      Usuń
  3. Niezwykle piękna, klimatyczna, cudowna, mądra i wzruszająca opowieść, jak intensywnie ją chłonęłam. :)
    Bookendorfina

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, Izabelo, w Twoich lapidarnych słowach mieści się kwintesencja opowieści o chłopcu oswajającym prawdę i strach :) Pamiętam, jak jeszcze niedawno sama zatracałam się w Twoich czytelniczych wrażeniach, by później do nich powrócić, a teraz mogę tylko przyznać Ci rację i przesłać wyrazy wdzięczności za podsycanie mojej ciekawości :)

      Usuń
    2. I dlatego tak bardzo warto wzajemnie się inspirować. :)

      Usuń
  4. Kochana! Twoje przepełnione emocjami wrażenia z lektury sprawiły, że wszystkie uczucia, jakie wywołała we mnie ta historia, odżyły. Znów mam ochotę towarzyszyć Conorowi w jego przygodach, znów mam ochotę śmiać się i płakać razem z nim.

    To cudowna, mądra i poruszająca historia, która zostanie we mnie już na zawsze. Cieszę się, że do Ciebie trafiła i że mogłam przyczynić się do tego, że nareszcie ją poznałaś.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochana Klaudyno, możliwość poznania dzielnego chłopca i prześlizgiwania się z nim pomiędzy nacierającymi na siebie sferami to tylko i wyłącznie Twoja zasługa - za co zawsze będę Ci nieskończenie wdzięczna <3

      Cieszę się, mogąc czytać, że opis moich wrażeń wydobył z Twej pamięci na poły uśpione wzruszenia, wyzwolone trudną poprzez swoją prawdziwość i nieodwracalność historię Conora. Za Twoją sprawą książka wędruje dalej - teraz jest u mojej Siostry, której opowiedziałam wszystko, co mogłam na jej temat, rozagniając jej ciekawość iskrami własnego czytelniczego zaangażowania. Klaudia z kolei zachęciła mnie do obejrzenia ekranizacji (jak zawsze bezbłędnie opisałaś adaptecję<3). Również i w mojej wrażliwości oraz pamięci "Siedem minut po północy" odcisnęło trwałe piętno, wiele mnie nauczyło, pokazało mi punkty zakryte przez powszedniość, a bezcenne i pozwoliło docenić aspekty pomijane. Dziecięce emocje są tak zaraźliwe, a jednocześnie czyste, że nie sposób się im nie poddać.

      Dziękuję, moja Czarodziejko <3

      Usuń
  5. Odpowiedzi
    1. Dziękuję, Moniko, za komplement :) Miło mi, że po raz kolejny już doceniasz moje starania, tym bardziej, że u Ciebie zawsze doznaję estetycznego upojenia.

      Usuń
    2. Ja również dziękuję za miłe słowa :-)

      Usuń
  6. Ta książka jest niesamowita! Tyle w niej emocji, a i piękne wydanie nie jest bez znaczenia.
    Teraz koniecznie muszę obejrzeć film. Podobno także piękny,

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak, "Siedem minut po północy" wybiją głębią niesamowitości, bez reszty pochłaniającej czytelnika, a do niekwestionowanych walorów historii Conora należy fakt, iż poprzez splot trzech sfer autor sprawnie uniwersalizuje trudny proces oswajania prawdy. Bo właśnie źródłem przerażenia jest tutaj porażająca prawda nieodwracalności.

      Tak, mogę potwierdzić, iż film równiez przynależy do cudownych studni wzruszeń. Oglądałam go ze ściśniętym gardłem i przyznaję, że koniec - który przecież znałam - doprowadził mnie w skrajność niezgody i smutku. Być może będę miała okazję poznać Twoje wrażenia i spostrzeżenia :) Zachowam czujność :)

      Usuń
  7. Ciekawi mnie ta książka tak samo jak film, muszę się za nie za niedługo zabrać! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Justyno, serdecznie i najszczerzej polecam Ci tak książkową, jak i filmową wersję "Siedmiu minut po północy" :) Z przyjemnością zapoznam się z opisem Twoich wrażeń, niezależnie od tego, które medium wybierzesz najpierw. Wcale nie dziwię się Twojej ciekawości, ponieważ sama śledząc wartki nurt recenzji i atakowana afiszami filmowymi nie mogłam powściągnąć narastającego zaintrygowania i cieszę się, że w końcu mogłam ugasić pragnienie książkowego zdobywcy :D

      Usuń
  8. Swego czasu miałam wielką ochotę na tę książkę, ale niestety film chyba mnie troszkę rozleniwił, bo mając możliwość jej zakupu, zrezygnowałam. Filmu również jeszcze nie widziałam, ale zamierzam go zobaczyć. Co do pierwowzoru - ponownie rozbudziłaś we mnie ciekawość i chyba przejdę się po to do biblioteki :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, czasami znęceni alternatywą rezygnujemy i dopiero po czasie odradzają się nasze pragnienia. Cieszy mnie jednak, że zachęciłam Cię sięgnięcia po "Siedem minut po północy", ponieważ wydaje mi się, że dla tak wrażliwej czytelniczki będzie to okazja do wielu refleksji, pozostawiających niezatarte piętno w pamięci. Jej ponadczasowość, wpleciona w oniryzm, przetasowania rzeczywistości i potężny ładunek emocjonalny pomagają zobrazować trudny i wyczerpujący proces ujarzmiania strachu i akceptacji wyroków losu.

      Film naturalnie również polecam. Obejrzałam go juz po lekturze (dla bezpieczeństwa :D) i jest to piękny, absorbujący obraz, pogłębiający recepcję książki.

      Usuń
  9. wiem ze powinnam mowic opozycji ktora tutaj zrecenzowalas ale dochodze do wniosku ze samo czytanie oczymkolwiek pisanep rzez Ciebie to miod literacki. Jesli nei ebdziesz rozchwytywana pisarka, dziennikarka , polonistka, tluamczem czy kimkolwiek kto pisze to chyba swiat jest skonczonym ***..... pieknie! Dlateg oczytam, odpwiedzam i nei zpoaminam! :)
    pzodrawiam i zapraszam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dario!!! Jesteś przeurocza i nawet nie wiem, jak mogłabym odpowiedziec na twe cudowne komplementy - dla mnie to one są najsłodszym miodem <3 Dziękuję!

      Twoje pochwały i wspaniała przyszłość, jaką dla mnie widzisz wzbudziły moją dumę, euforię i zarazem rozbawienie - ta groźba dla świata - bezcenna :) Jestem Ci wdzięczna również za pamięć, każdą wizytę i czas poświęcony na lekturę moich wrażeń czytelniczych - radosna, że mogę się nimi z Tobą dzielić. Przecież Ty także jesteś jedną z moich literackich przewodniczek, wprowadzających mnie do światów nieznanych <3

      Porywam pozdrowienia i zapowiadam swoją wizytę :D

      Usuń
  10. Odpowiedzi
    1. Moniko, Twoja wrażliwość na urok zdjęć, ilustrujących moje wpisy jest nieoceniona i każda Twoja pochwała sprawia mi nieopisaną przyjemność. Dziękuję! <3

      Usuń