Kleiste kłamstwa, oblepiające myśli, oślepiające pragnienia, wiodące ociemniałego
żądzą jedynie ku temu, co mogłoby zagasić palący głód posiadania… Szlachetność
ubóstwa? Nie zaspokoi głodu, a jedynie zmusi do wykorzystania jedynego kapitału
– ciała i przyzwoitości. Bezinteresowna pomoc? Nie nastawi kręgów zwichniętego
pobudzony nu instynktami kręgosłupa moralnego… Jak daleko można się posunąć w kłamstwie? Kto wytycza granice wstydu?
Jak dostrzec plamy na schludnie wykrochmalonych fałdach codzienności? Jaki
miech owiewa zadyszeniem naszą chciwość, rozżarzając ją aż do zbrodniczej
czerwieni? Smużką tego ostrzegawczego koloru przeplecione są zawikłane losy
Mary, głównej bohaterki powieści pt. „Ladacznica” Emmy Donoghue.
Jak być może pamiętacie, tę wyjątkową książkę otrzymałam od Kochanej Klaudyny, przeczuwając wartki splot nie dającej spokoju wątpliwości
ponad demonem żądzy posiadania –
zbytkownych przedmiotów i chwilowej władzy nad cudzym ciałem. Podejrzewałam
jakąś Zolowską w naturze analizę chuci i dałam się porwać powieści wewnętrznie zróżnicowanej, utkanej z kobiecych losów,
rozwijających się z wrzeciona społecznej nierówności, dziewczęcego egoizmu i kobiecego
poświęcenia, a także dychotomii płci, powolnej swym niezbywalnym
pragnieniom. Jaka okazała się być „Ladacznica”? Opowiem Wam dziś historię
dziewczyny z rozłupanym niewiarą dzieciństwem, zdruzgotanymi marzeniami o
miękkości połyskliwych satyn, wiotkich krepdeszynach i muślinowej przejrzystości.
Historia upadku brzmi może nieco zbyt konwencjonalnie, by przymierzać ją do powieści,
ponieważ ta jednowymiarowa etykieta może swą płaskością spłycić oczywistością
odbiór, lecz równocześnie trudno nie posłużyć się tym określeniem w odniesieniu
do losów Mary.