niedziela, 28 maja 2017

Garderoba strojnych łgarstw - Emma Donoghue "Ladacznica"

Kleiste kłamstwa, oblepiające myśli, oślepiające pragnienia, wiodące ociemniałego żądzą jedynie ku temu, co mogłoby zagasić palący głód posiadania… Szlachetność ubóstwa? Nie zaspokoi głodu, a jedynie zmusi do wykorzystania jedynego kapitału – ciała i przyzwoitości. Bezinteresowna pomoc? Nie nastawi kręgów zwichniętego pobudzony nu instynktami kręgosłupa moralnego… Jak daleko można się posunąć w kłamstwie? Kto wytycza granice wstydu? Jak dostrzec plamy na schludnie wykrochmalonych fałdach codzienności? Jaki miech owiewa zadyszeniem naszą chciwość, rozżarzając ją aż do zbrodniczej czerwieni? Smużką tego ostrzegawczego koloru przeplecione są zawikłane losy Mary, głównej bohaterki powieści pt. „Ladacznica” Emmy Donoghue.




Jak być może pamiętacie, tę wyjątkową książkę otrzymałam od Kochanej Klaudyny, przeczuwając wartki splot nie dającej spokoju wątpliwości ponad demonem żądzy posiadania – zbytkownych przedmiotów i chwilowej władzy nad cudzym ciałem. Podejrzewałam jakąś Zolowską w naturze analizę chuci i dałam się porwać powieści wewnętrznie zróżnicowanej, utkanej z kobiecych losów, rozwijających się z wrzeciona społecznej nierówności, dziewczęcego egoizmu i kobiecego poświęcenia, a także dychotomii płci, powolnej swym niezbywalnym pragnieniom. Jaka okazała się być „Ladacznica”? Opowiem Wam dziś historię dziewczyny z rozłupanym niewiarą dzieciństwem, zdruzgotanymi marzeniami o miękkości połyskliwych satyn, wiotkich krepdeszynach i muślinowej przejrzystości. Historia upadku brzmi może nieco zbyt konwencjonalnie, by przymierzać ją do powieści, ponieważ ta jednowymiarowa etykieta może swą płaskością spłycić oczywistością odbiór, lecz równocześnie trudno nie posłużyć się tym określeniem w odniesieniu do losów Mary.


"Czas był niczym pętla, nie linia."
[Emma Donoghue, Ladacznica, s. 333]

Powieść można odczytywać jako poszukiwanie utraconego potencjału bezcennych chwil, ponieważ gorycz z „Unicestwienia Czasu” powiodła Coba Sandersa do więziennej celi, a walka o kilkanaście dni będzie klamrą spinającą fabułę. Nieodrodna córka swego ojca dotrze ostatecznie do skarbca czasu, zagrabionego reformą, a jest to droga zagmatwana, miejscami wyboista, miejscami aż nazbyt lekka. Losy protagonistki wyłaniają się z retrospekcji, wysnuwanej z pamięci bohaterki na podobieństwo zrudziałej, niegdyś kuszącej czerwienią wstążki. Skrawek materiału pełni tu rolę wielomównego symbolu, spajającego kruchość niewinności i zgubność marzeń z powabami kokieterii. Czerwona wstążka – atrybut kurtyzany, prowokująca zalotnością postradanej dziewczęcości ozdoba… Tiara nierządu – zamieniona na brunatną, objawia fiasko zdeptanej niewinności i dziecięcej łatwowierności. Krwawa smużka z kolei staje się jedyną prócz wspomnień pamiątką po ukochanej przyjaciółce, godłem własnej zachłanności.

 
Historia Mary, szesnastoletniej zbrodniarki może stanowić jaskrawą ilustrację przekonania o atawizmie nikczemności. Potępiana od kolebki, oceniania przez pryzmat postępków ojca, okazuje się być tym ogniwem w łańcuchu pokoleń, któremu nie udało się wyłamać spod jarzma katastrofy. Można zastanawiać się nad tym, na ile zgubnymi okazały się być dojmujące zjadliwością pesymizmu komentarze i raniące drwiny, podrażniające ambicje dziecka aż do chorobliwej manii. Matka Mary, Suzan Digot,  zręczna, lecz przedwcześnie postarzała krawcowa, marnuje swój potencjał pikując pościel dla arystokracji. Matowe spojrzenie jej obwiedzionych szkarłatną obwódką, zmęczonych oczu zalśni niekiedy od wspomnień utraconej krainy młodzieńczych ideałów – Montmouth. Suzan całą uwagę skupia na maleńkim Willie’m, ogromnej nadziei i jedynym majątku zarazem, pielęgnowanym jako fundament spokojnej i względnie dostatniej starości spracowanych rodziców. Córka, jako posługaczka i syn, jako żywiciel rodziny – taki model przyświeca kobiecie i jej drugiemu mężowi w walce o byt. Dla Mary właściwie jedyną spuścizną po matce są zwinne palce i wrodzony zmysł krawiecki, wznoszący się na ostrzonym głodem i wysubtelnionym chciwością guście. Cała resztę dziedziczy po ojcu, dźwigając schedę bezkompromisowości i brawurowej odwagi.


Oczywista niesprawiedliwość świata jeszcze wyraźniejsza staje się w oczach dziewczyny, dla której wyzwaniem i zawodem staje się nieustanna gra pozorów. Agresywna „wstążkowa czerwień” i krzykliwa tęcza ostentacji szybko stają się dla Mary tarczą, kostiumem, drugą skórą – tak silnie zrasta się z projekcją siebie samej, kupcząc nastoletnimi wdziękami, nie po to, by przetrwać, lecz by zaspokoić palący niedosyt posiadania – ciągle więcej i więcej, zawistnie wpatrzona w tych, którzy urodzili się w bardziej sprzyjających warunkach. Mary jednak, jako dziewczyna nieprzeciętnie błyskotliwa nie oszukuje samej siebie, w pełni świadoma, że niecność jej postępków stanowi pokłosie pożerającego ją od wewnątrz niezagaszonego głodu posiadania. Trawiąca ją żądza staje się katalizatorem nierządu – zwierzęce pragnienie cielesnej rozkoszy może zostać zaspokojone dzięki mentalnemu poczuciu braku, rodzącemu zachłanność.





„Och, dziecko, cóż za głupstwa opowiadasz?”
[Ibidem, s. 263]

Mary to dziewczynka nieprzeciętnie inteligentna, lecz wciąż odzierana z marzeń, samodzielności przez Suzan, która dawno już wytyczyła sztywną trasę przyszłości córki, równoległą do własnych oczekiwań. Ambicje są dla kobiety jawnym dowodem toczącego dziewczynę zepsucia i samowoli. Dziewczyna, która „nie posiada ani jednej kolorowej rzeczy” wyrzeka się samej siebie „za taki brudny skrawek luksusu”, niepomna konsekwencji pierwszego fałszywego kroku. Mary zbyt szybko staje twarzą w twarz z bestią nie pragnącą spełnienia, a jedynie całkowitego zdruzgotania ofiary. Miłość cielesna wyradza się w złowieszczą abstrakcyjną transakcję, nie pozostawiającą złudzeń co do brutalnego urzeczowienia. Pobrzmiewa w tym również echo demonicznej wymiany duszy na piękno, a moralności ponad estetykę.

Do świata wycenionej wyrachowanym pragmatyzmem miłości wprowadza Mary dziewczyna o anielskiej twarzyczce, brutalność faktów gładząca żartami i perlistym zaraźliwym śmiechem dla Doll Higgins, niegdyś podziwianej przez Mary spacerowiczki z Seven Dials wybawicielki, dziewczyny bez korzeni gin to „tania śmierć”, a Madame Tryper to „nic takiego”, po prostu „gość na całe życie”. Nonkonformizm tajemniczej Doll i bagatelizacja problemów łączą się z wyrafinowanym smakiem i estetyczną wrażliwością.


"Wstążka szara i czerwona,Każdy robi co może, póki nie skona"
[Ibidem, s. 74]

Mary przynależy do gatunku tych istot, którym nadnaturalna inteligencja, przenikliwość łączy się z przedwczesnym dojrzewaniem, kiedy to instynkt zastępuje doświadczenie, lecz bynajmniej nie uodparnia na klęski, zasilając krwiobieg zgorzknieniem. W przeciwieństwie do Jane nie przyjmuje możliwości porażki, z determinacją brnąc do celu, nawet, jeżeli każde jej kolejne słowo ma stanowić gruby szew na znaczących jej ścieżki łgarstwach. Mary w swym niewiarygodnym wyczuleniu na szczegół, ogniskującym uwagę przede wszystkim na stroju dopowiada biografię napotykanych ludzi, na podstawie splotu tkaniny, finezji haftu czy gatunku skóry lub biżuteryjnym akcencie dokonując perfekcyjnej w swej celności charakterystyki nieznajomych. Nic nie ukryje się przed bacznym spojrzeniem, ostrzonym diaboliczną chciwością. Kunszt, który wpoiła jej Doll, znawczyni prawideł londyńskiego półświatka Mary rozwinęła z wrodzoną sobie wrażliwością na piękno, gustem, wyszlifowanym rozgoryczeniem wiecznie głodnej, odtrącanej, niedocenianej dziewczynki, której największą wadą była płeć, równająca ją do służącej, opiekunki młodszego braciszka i instrumentu męskiego zaspokojenia.



Pierwsze miesiące z Doll opierają się na przekazywaniu młodszej przyjaciółce arkan zawodu, a także rozrywkach – niekiedy niewyszukanych, innym razem wręcz awanturniczych. Dziewczęta snują się po Londynie, chłonąc jego podziemne życie, ciesząc się atrakcjami niekiedy zakrawającymi na posępne okrucieństwo i aberrację ciekawości – jak na przykład egzekucja. Innym razem udają się do klubu egzotycznych tancerek, tylko po to, by ujrzeć fizjonomie mężczyzn, na których chuć odcisnęła swe groteskowe piętno, rzeźbiąc oblicza w pokraczne maski pożądania. Korzystają skwapliwie z „jedynego życia, jakie mają”.

Polubiłam Doll – natychmiast, gdy tylko ujrzałam tę postać wielkimi, pełnymi podziwu oczyma małej Mary i przyznaję, że z przyjemnością cofnęłabym się do mrocznych czasów jej własnej najwcześniejszej młodości, postradanej na wycieraniu bruku. Ta rozkoszna hedonistka, zarażająca kaskadami perlistego śmiechu zjednuje sobie czytelnika swoją bezpośredniością i urokiem prześlicznej, złudnie niewinnej buzi, nie pozwalającej zajrzeć w głąb pokiereszowanej duszy, przesieczonej transzeją złamanego zaufania. Jej troskliwość jest imponująca, choć zwraca uwagę także pierwiastek zdroworozsądkowości, kiedy wyrzeka się wdzięczności Mary, orzekając zupełną nieprzydatność abstrakcyjnych gestów. Doll jest prawdziwą rzeźbiarką tożsamości dziewczynki i jej cień opasuje czerwoną wstążeczką opiekuńczości cały tom, ubogacając go motylą lekkością, kruchością przetrąconego piękna i głębokim pragmatyzmem doświadczeń. Śliczna rudowłosa nosi swoją szramę niczym talizman, z czasem wgryzający się w anielski policzek na podobieństwo głębokiej zmarszczki zafrasowania i zawodu. Blizna stanowi herb jej wolności, okupionej cierpieniem.


"Ciało ma prawo chodzić tam, gdzie mu się żywnie podoba – "
[Ibidem, s. 290]
Kolejne przestrzenie, w których mamy okazję przebywać, podążając krok w krok za Mary zadziwiają swoją rozpiętością. Z ciasnego, zadymionego domu węglarza wychodzimy na duszące wolnością zaułki, by trafić również do Szpitala Świętej Magdaleny. Jego pensjonariuszki to dziewczęta fabrykujące swe życiorysy na osnowie ballad, romansów i skandalicznych sądowych procesów, a wełniane suknie, przygnębiające burością pokutniczego pyłu mają swą unifikacją przyzwoitości przepełniać skruszone serca pokorą. Przyzwoitość paradoskalnie okazuje się być zbyt uwierającą zawstydzeniem, a jedyny argument przemawiający za stosowaniem się do rygorystycznych zasad to obietnica złożona przyjaciółce. Mary z przerażeniem odkryje tu własne zamiłowanie do szycia – można zastanawiać się, na ile jej predyspozycje wynikają z prób wyswobodzenia się spod mentalnej protekcji matki, na ile zaś stanowią naturalny dar po niej odziedziczony.

Przytułek jest miejscem, w którym następuje swoiste odwrócenie, tu „złe kobiety zostają sprowadzone na dobrą drogę”, stanowiąc swoistą osobliwość w oczach możnych protektorów. Mary, choć niepokorna, lecz nadzwyczaj spostrzegawcza, imponująca niebywałą pamięcią, zjednuje sobie sympatię pracowitością i sumiennością. Zakon jest jednak dla niej więzieniem i trudno, by osoba o takim temperamencie, trwoniła czas na szycie obrusów i ornatów. Jej odejście nietrudno przewidzieć – zresztą większość decyzji Mary jest przewidywalna, a sama protagonistka momentami zaczyna irytować swoją przekorą. Zrozumiałe, że z założenia jest to bohaterka z gatunku tych wręcz dopraszających się krytyki, lekko przerysowana, konsekwentnie dążąca i rozmiłowana w upadku, niemniej jej uległość swoim zachciankom pociągała za tę strunę mojej czytelniczej cierpliwości, uruchamiającą gniew i zniesmaczenie.

"Nigdy nie wyrzekaj się swojej wolności."
[Ibidem, s. 87]

Triada zasad wpojonych Mary przez Doll, sprzedaną przez rodziców perukarzowi, opiera się na głębokim przeświadczeniu niezbywalności i potęgi kostiumu. Lekcje są łatwe, a chłonny umysł pojętnej uczennicy łapczywie zagarnia w siebie  wiedzę, by w przyszłości spożytkować ją, przywdziewając maskę kwakierskiej przyzwoitości. 

Mary była chwilowo banitką rekonwalescencji, a jej powrót do domu zbiegł się z narodzinami nowego roku. „Wirujące centrum świata” dziewczyny to Seven Dials, po którym przechadzają się „panienki” o filuternych spojrzeniach i podkasanych spódnicach. Nigdy jednak nie przestaje tęsknić do dębowych objęć ojca i gęstwy jego brody. Przełom czasowy rozbija kryształ hibernacji śmierci, a Mary dokonuje znaczącej transakcji – wymienia koc na wstążkę swojej kochanej przyjaciółki i jest to jedna z najbardziej uderzających wzruszeniem scen w książce, po której czytelnik trafia do Montmouth.

 "Czym był ten robak, który zagnieździł się w jej żołądku i sprawiał, że zawsze pożądała czegoś więcej?"
[Ibidem, s. 333]

Tutejsi przyjmują miasteczko jako aksjomat, jedyne możliwe miejsce do życia, choć naturalnie zdają sobie sprawę z istnienia innych. Graniczność miasteczka i jego peryferyjność sprawia, ze mieszkańcy prowincji osłonięci są skutecznie przed deprawacją, a dalekie echa niecnych postępków budzą zgorszenie, wzmagane złudnym poczuciem bezpieczeństwa. Montmouth staje się tym samym enklawą odwiecznych obyczajów, wiary, przesączonej zabobonem, czasu odmierzanego kolejnymi ceremoniałami, zaufania. Tutaj stolica jawi się jako przestrzeń nieograniczona, tętniąca życiem i wciąż rozrastająca się, owiewająca miazmatami zepsucia mieszkańców, w zamian nie oferując im nic ponad blichtr chwilowego oderwania od rzeczywistości. Walutą odporną na inflację są tutaj plotki, a klientela różni się tylko tym, że pomija nieuwagą bezbarwną służącą o wyzywającym butnym spojrzeniu. Oznakę statusu pełni światło, przedłużające dzień – dlatego Mary z zazdrością spogląda na lampę państwa.

Państwo Jonesowie ujmują lojalnością i jowialnością – zdystansowany kaleka, bez reszty ufający w swój kontrakt z Opatrznością i ucieleśnienie porządności, uczące się zdań z powieści, wychowują jedyna pozostałą przy życiu córeczkę o powieściowym imieniu. Hetta jest rezolutnym aniołkiem, którym opiekuje się surowa, pogrążona w obłędzie dewocji mamka. Najmilszą z domowników jest Abby, którą również z miejsca polubiłam za jej brak złudzeń i poruszającą, choć przejmującą bezbrzeżnym smutkiem biografię.


Czarnoskóra służąca należy do jednej z najciekawszych postaci powieści, niepewna swojej tożsamości, skrzętnie ukrywająca swoje prawdziwe imię, obdarzana kolejnymi nic nie znaczącymi dźwiękami. Prawdziwe imię Abby oznacza „krzew ciężki od jagód”, a dziewczyna doskonale potrafi odseparować dawną siebie od nowej – roli narzuconej przez białych, obcych i wciąż ją odtrącających, spychających bezrefleksyjnie do roli miernego narzędzia. Jej naczelną zasadą jest unikanie spojrzeń prosto w oczy. Przejęta bezbarwnością Starego Kontynentu, brakiem smaku, miałkością impulsów kołysze się do snu swym prawdziwym imieniem. Tęskni za przysmakami o melodyjnych nazwach oraz gorącymi uściskami czułego słońca. Jak Doll wyczytuje historie ze strojów noszonych przez ludzi, tak Abby potrafi odczytać codzienność z prania – codzienne wypadki wynurzają się z mydlin, objawiając nawyki, przywary i słabostki domowników. Abby chroni się przed przeczuwaną krzywdą ruchliwością pracowitości. Jej orężem jest nieustanna dynamika, Nawet, jeżeli jej ruchy są powolne, to jednak są – służąca nie poddaje się zgnuśnieniu, sumiennie wykonując powierzone jej zadania.

Jane to prostolinijna kobieta, pracowita, bez reszty oddana rodzinie strażniczka domowego ogniska, której łagodne rysy nadal podkreśla kir, zaczerniający jej garderobę żałobą po pogrzebanym synku. Przejmujące są jej oskarżenia siebie samej i kłujące domysły Mary, jakoby dzieci miały imiona zbyt ciężkie do podźwignięcia. Pani Jones edukację życia odbywa z poradników i romantycznych powieści, ale nie można odmówić jej empatii i ufności. Podczas gdy edukacją luksusu Mary są ścinki ubrań szytych przez Jane wespół z przyjaciółką dla miejscowych notabli.

Gorseciarz, Pan Thomas Jones sam siebie mianuje krawcem ciała i jest jakaś rozkoszna dziecięcość w przechwałkach zdolnego rzemieślnika. „Artysta, którego surowcem jest kość” wprowadza w tajniki zawodu swego pomocnika, Daffy’ego – ambitnego młodzieńca żyjącego ideami rozwoju cywilizacyjnego oraz najzwyklejszym pragnieniem życia w zgodzie ze światem i rządzącymi nim prawami. Marzycielstwo miesza się z postępowością, panteistyczny podziw dla fenomenów natury z ciekawością kolejnych osiągnięć ludzkiej inwencji. Daffy jest chłopcem pogodnym, o ideałach wciąż nieskażonych i czule pielęgnowanych, a jego inteligentne riposty są niekiedy ostre niczym oścień, przeszywający adwersarza. A jednak okazuje się, że niewinność może być odstręczająca, a ambicje zbyt przyziemne…


 "Ubrania to najlepsze ze wszystkich możliwych kłamstw."
[Ibidem, s. 88]

Inscenizację płochych pragnień i niekończącej się maskarady codzienności, Mary odnajduje w jednym z teatralnych spektakli, na który zabiera ją przyjaciółka, co doprowadza ją do błyskawicznej konstatacji, że gra pozorów jest  budzącym pusty śmiech sekretem poliszynela. Jedynym, co ma walor prawdziwości jest kostium i nietrudno zauważyć, że w powieści pełni on rolę połyskującego migotliwością sensów symbolu. Będzie bowiem zewnętrzną powłoką, mającą chronić nagość szczerości, przepraniem, ułatwiającym mimikrę, zbroją, osłaniającą bezbronność, ale i wabikiem spojrzeń i oprawą urody.

W świecie nierządu jedyną niewybaczalną rzeczą jest kradzież. Mary pragnie dokonać bezbolesnej amputacji przeszłości, wykorzystując zręcznie wiedzę wyniesioną z domu rodzinnego i bogactwo doświadczeń wpojonych jej przez Doll, obudowane jej intuicją. Czy jest wysilenie w naginaniu fabuły wyposażeniem poczciwej Jane w archanielską dobroć, idealizm i niemal dziecięcą ufność i naiwność – można się spierać, lecz fakt, że bez tych elementów kolejna część książki nie miałaby się na czym oprzeć. Słusznie, ze dajemy się uwieść autorce i zaprowadzić do miasteczka wron, choć to Londyn, miasto moloch, miasto o tysiącach twarzy obwiązane supłem ciasnych uliczek i tętnicami rynsztoków jest prapoczątkiem, którego elektryzująca siła przyciąga Mary, żądną zbytków i swobody. Montmouth jest niemal nieruchome, a Mary – wyznawczynię Londynu, drażniące swoją idylliczną sielankowością.



Domykając powieść, żegnamy Mary, której credo można sparafrazować słowami, że ubranie stanowi kamuflaż, lekką osłonę, którą upozorować i za którą zataić możemy wszystko, ciskając światu w twarz iluzoryczną zjawę. Przejęci somatyzmem postrzegania świata, przyłapujemy się na potakiwaniu Mary, kiedy miota się pomiędzy podszeptami moralności, lecz ostatecznie słuszność zamiarów koroduje w nieokiełznanym apetycie. Ciało w tej powieści służy i nuży, a stanowiąc kostium niezbywalny, determinuje wybory, których opłakane konsekwencje należy ponosić. Przyjaźć zainfekowana będzie tu zdradą, miłość zmysłowa – chwilowym zajęciem ciała, miłość platoniczna – niszczona już w zarodku… Ladacznica to książka zasiewająca pytanie o pozycję kobiety w społeczeństwie, ale równocześnie uniwersalizująca rozterka nad powierzchownością życia we wszystkich epokach.

Autor: Emma Donoghue
Tytuł: “Ladacznica”
Tytuł oryginału: “Slammerkin”
Wydawnictwo: Papierowy Księżyc
Strony: 454
Ocena:5/7



Jeżeli mieliście okazję podążać za Mary, napiszcie proszę, jak Wam się wydaje – czy niewinność ma szansę się obronić? Czy mroczny sekret z natury rzeczy wymusza łgarstwo? Czy paniczny strach przed demaskacją może przybrać postać inną aniżeli kąśliwość osaczenia? Ciekawa jestem Waszych wrażeń, tym mocniej, że przez ten czas niesamowicie się za Wami stęskniłam 🎀


Ślę uścisków tysiące

Czarownych, jak taniec na łące


Karpacka Biel

3 komentarze:

  1. Jak bardzo wstydliwa przeszłość potrafi przypominać nam o sobie, kiedy już wydaje się, że udało się nam od niej uciec, ułożyć życie w nowy sposób, właśnie wtedy dopomina się ona od nas swojej uwagi? I jak wówczas stawić jej czoło, nie stracić tego, nad czym się tak mocno pracowało? Tematyka, w którą z przyjemnością bym się wgryzła, powieść powinna natchnąć mnie refleksyjnie. :)
    Bookendorfina

    OdpowiedzUsuń
  2. Z przeszłością jest tak, że zawsze daje o sobie znać w najmniej spodziewanym momencie i czasami jest to bardzo upierdliwe :) Z jednej strony chętnie bym sięgnęła po książkę, ale z drugiej mam trochę obawy, że przypomni mi ona w jakiś sposób o moich demonach przeszłości, a raczej tego bym nie chciała ;) W każdym razie jeszcze się zastanowię :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Uwielbiam tę książkę i chyba teraz przeczytam ją raz jeszcze, takiej mi ochoty narobiłaś!

    Rzeczywiście, ja też polubiłam Doll - bardzo ciekawa postać, barwna, mająca w sobie jakąś radość i tajemnicę. Ale samą Mary też bardzo polubiłam i do samego końca jej kibicowałam.

    Lubię tę książkę za jej przekaz i za to, że opowiada o tym, jak ważne są prawa kobiet i jak często są one łamane. Nie bez przyczyny mówiłam, że Mary brałaby udział w naszym Czarnym Proteście, gdyby miała taką możliwość. Doskonale by się tutaj odnalazła.

    OdpowiedzUsuń