środa, 10 maja 2017

KWIECIste kaprysy - zamyślenia kwietnia

Jestem spóźniona? Znowu? A dokąd tak pędziłam przez cały poprzedni miesiąc? I jak to się stało, że znów nie zdążyłam? Tym razem nie będę się jednak karcić, nie zamierzam również pochylać głowy w zawstydzeniu, ani się tłumaczyć. Skoro Wiosna wciąż się ociąga, jak możemy strofować samych siebie za opieszałość? Powiedzcie sami? Przecież nie uwierzę, że nie ścigaliście tego rozkapryszonego miesiąca, który tak bardzo lubi bawić się w berka i chowanego. Że nie obiecywaliście sobie, że pełna twarzyczka słońca obdarzy Was promiennym uśmiechem, zalewającym ciepłem wolę i głowy, dzięki czemu pełni werwy przystąpicie do zadań, które być może przekładaliście, wymawiając się, jak ja, żyłami skutymi lodem.

Kwiecień – roztargnione dziewczę, niepokorna uciekinierka, nie pragnąca wcale się dzielić nadal skąpymi promieniami słońca, niedościgniona w inwencji obrażalskiej figlarki. Siedząc na gałęziach brzoskwiń, uginających się od nadmiaru pąków, wplata pojedyncze gwiazdki białych kwiatów w warkocz, ściśle wiążąc je ostrymi smukłością źdźbłami traw i cięciwami niepewnego, rozedrganego brzasku. Trochę nieznośne te jej narowy, lecz jak się złościć, kiedy unosi głowę, śmiejąc się melodyjnie z noskiem i policzkami umalowanymi pyłkiem tulipanów i irysów. Na śniadej buzi kadmowa żółć znaczy miodowe pręgi, a fiołkowe włosy wydają się jeszcze ciemniejsze, stanowiąc idealny kontrast dla topazowych oczu.



Kwiecień wraz z wilgami zaklinała deszcz, karmiła sierpówki ociężałymi od kropel muchami i zapraszała jutrzenkę po to tylko, by pokazać jej śpiące kwilące o ptasie mleko pisklęta, pokryte zwiewnością perłowego puchu, prześwitującym fioletem żyłek. Jak i ja zakochana w błękitach, stroiła we wszystkie jego odcienie nieboskłon, garnirując jednocześnie swoje podkasane sukienki srebrzystymi gipiurami.


Spróbuję dla Was nakreślić portret tej ruchliwej modelki, nie zmuszając jej przymusem statyki, ale czerpiąc z tych wszystkich barw, którymi rozpieszczała mnie przez cztery minione tygodnie. Opowiem Wam więc o trzpiotce, płoszącej ptaszęta, znoszącej do domu naręcza kwiatów i przeciągającej dnie poza granice widnokręgu. Kwiecień – miłośniczka chłodnych zestrojów, mieszająca szałwiowe zielenie z jaskrawością tropikalnych błękitów, …..Czasami rozkojarzona, nieobecna, czasami – naprzykrzająca się psotami…



RÓŻOWE GRAPEFRUITY

Kilkuletnia ja, każdej zimy zajadająca się mandarynkami i klementynkami bez opamiętania aż pisnęłam, kiedy pierwszy raz zobaczyłam grapefruit. W moich oczach olbrzymia kula, pokryta chropawą lśniącą skórką barwy rozżarzonego żelaza jawiła się jako pomnożenie ulubionej i wyczekiwanej soczystej słodyczy. Maleńkie cząstki mandarynek porządkowałam w układy słoneczne i zanim którykolwiek z nich zdążył zaistnieć – znikał, pozostawiając po sobie rześki zapach długich, bezpiecznych beztroską wieczorów. Podekscytowana przyjęłam od Mamy pierwszą, o ileż większą cząstkę nieznajomego egzotycznego owocu, przekonana o jej niezrównanej wyższości nad maleńkimi kuzynkami. Gdybym prowadziła wówczas skalę obrzydliwości – grapefruit zająłby na niej niechlubne miejsce. Nawet hojne obsypanie rarytasu cukrem nie zamaskowało goryczki – istnej karykaturzystki, wykrzywiającej dziecięcą buzię grymasem rozczarowania.
Po latach odkryłam ten owoc na nowo i wraz z Kwietniem delektowałam się rajskim owocem, za każdym razem zaśmiewając się nad swoją dziecięcą awersją. Citrus Paradisi, prezent Barbadosu od śmiałego kapitana Shaddock’a swoją cierpkością uwydatnia słodycz innych owoców i jedwabistość orzechów, a orzeźwiająca soczystość rzeźwiła mnie podczas niespiesznych poranków, zastępując zasnutą gołębią mgłą i obłokami tarczę słoneczną.


MLEKO MIGDAŁOWE

Prologiem każdego mojego dnia jest poranek, rozwijający się w leciutkich smużkach słabej kawy. Na powłóczystych pasemkach unoszą się słodkie akordy ukochanych daktyli, których słodycz podbija kwitnący na podniebieniu aromat napoju. Podnoszona przez klasyków i purystów kawowych uniesień niczym niezmącona, brunatna czerń kawy dla mnie jest jedynie ostatecznością. Ponad wyrazistość uderzającego smaku przedkładam kojącą jedwabistość, stymulującą wyobraźnię i cieszącą podniebienie, daleką jednak od natarczywości i przykrej ostrości. Do upodobań podniebienia dochodzi jeszcze kwestia estetyczna – bo czy ciepły delikatnością brąz kawy rozbielonej mlekiem nie jest urzekający? Harmonijne połączenie kawy i migdałowego mleka zaskoczyło mnie aksamitnością, przedłużającą jakby smak napoju. W przeciwieństwie do innych mlek roślinnych, migdałowe nie pozostawia owego nieprzyjemnego, mszystego posmaku, ale dzięki gęstości i rozkosznie orzechowej subtelności wywołuje iluzję dawno zapomnianych dziecięcych mlecznych napojów. Od porannej kawy nie oczekuję porażenia inspiracjami czy nadmierną ekscytacją – nie. Ma ona stanowić przyjemny stonowany akompaniament śniadania i smakiem zapowiadać przyjemny dzień, nie zastawiający podstępnie żadnych pułapek.



ZAPACHY

Kwiecień, interludium Wiosny, z natury rzeczy jest miesiącem pachnącym, ale choć próbowała zrekompensować nam swoje chimery feerią najróżniejszych aromatów, wieczory – być może w ramach dąsów – spędzałam zanurzona w zapachach zdawałoby się nieprzystających do pory kwitnienia i siewu.

Kosmate grube swetry bynajmniej nie zostały przeze mnie wygnane na dno szafy – wręcz przeciwnie. W minionych tygodniach częściej jeszcze zwykłam je zakładać, wdzięczna kaszmirowej miękkości i mięsistości wełnianych splotów. Gdybym mogła, owinęłabym się szczelnie połami kardiganu, barwy waniliowej białej czekolady i tonąc w jego fałdach – nieprzerwanie czytała, nie bacząc na upływ czasu, obrażona na słotny świat, ginący w strugach ziębiącego deszczu. Nie dziwi wobec tego wybór świecy Comfy Sweater, już samą nazwą przyobiecującej cudowne ukojenie i zupełną zatratę w błogostanie rozgrzania. Oszałamiająca pudrowość, kremowa puszystość skoncentrowane w wiązce ciepła oraz wygody nieodparcie kojarzą się z balansującym na pograniczu jawy i snu zapadaniem się w kotliny snów, choć są tu także obecne nuty niemowlęcej niewinności i bezbronności, której opiekunowie pragną zapewnić nienaruszalne bezpieczeństwo, otulając je melodyjnymi kołysankami. Pobrzmiewają tu nuty wanilii, piżma i drzewa sandałowego, zapewniając miękkość błogości. Do tej kompozycji chce się uciekać właśnie w dni ponure, zaszczepiające w nas lęk przed własnym nieudacznictwem, kiedy zmoknięci wróciliśmy do domu po dniu niefortunnych wypadków. To zapach pielęgnacji i pocieszenia, przyjemny, jak założenie świeżo upranego ukochanego, dopasowanego w swym rozciągnięciu do naszego ciała swetra – wygładzającego nasze strachy i urazy.


Jak uśmierzyć tęsknotę za pełnym słońcem i letnimi igraszkami? Najłatwiej – zapachem, kojarzącym się z upałem, lecz nie oszałamiającym rzeźwością. Takim, w którym owocowa taneczna słodkość łączy się ankrą bezbłędnego porozumienia z satynową uległością i wyrafinowaniem zarazem. Są takie wonie, które odosobnione wywołują skojarzenia jednoznaczne, lecz połączone – zdumiewają magią. Do takich należy Vanilla Lime, w której pomiędzy seledynowe fale tropikalnego upału wsącza się ujmująca, lecz nie mdląca wyrafinowaniem wanilia. Wyobraźcie sobie upalny letni dzień, nużący i rozleniwiający, a swym rozjarzeniem wciąż wzmagający pragnienie. Marzymy wówczas o wysokiej szklance, pełnej po brzegi zmrożonego eliksiru, którego lodowość pozwoli choć na moment zapomnieć o znojnych godzinach południa, kiedy powietrze tężeje w lepką przejrzystą sieć. Krawędzie naczynia oszraniają kryształki brązowego cukru, a wewnątrz wirują zgodnie cienkie plasterki śmiałej limonki i strzępiate listki mięty. Ten zapach kojarzy mi się z pogodnie lekkim kwaskowatym sorbetem, wysączanym pod opadającą pasiastą markizą. Jest tu obecne rozkoszne spełnienie, uśmierzenie rozognionych skarg, ale i jakaś nieodgadniona śmietankowo-kokosowa łagodność, która nie każe się krzywić w dezaprobacie dla zagaszonej deserowej kwaśności. To woń świetnie wyważona, skoczna, ale nie frywolna banalnością, a dzięki ziarenkom wanilii – nadal kojąca, lecz w ów orchideowy wielobarwny, złożony sposób.


Kiedy niewyobrażalna tęsknota i wyziębienie strachem oraz poczuciem desperacji smagają nas po plecach, uciekamy, jak najdalej, byle móc odwrócić stroskany wzrok od tego, co nas uwiera, byle nie musieć spoglądać na trapiące nas nieszczęścia. Ja uciekałam na orientalne targowisko, do przestronnego namiotu rozpostartego pod południowym firmamentem o zieleniejących gwiazdach, gdzie przekupnie przekrzykują się zachwalając skrzekliwie swój towar, sprzedawcy niewolników szczypią wysokie bezimienne dziewczęta o lśniącej hebanowej skórze, a dzikie zwierzęta pobłyskują zębami, jak złodzieje szparkami zwężonych przebiegłością oczu. Oud Oasis to aromat przebogaty swoją uwodzicielską ciężkością, snujący się nieznacznie ponad podłogą. Głęboki, zbity kłąb zapachu mieści w sobie złożoną zbitą żywotnością strukturę agarowego drewna, pomieszaną z nutami lepkiego karmelu, kojarząc się z upalnymi nocami, pełnymi opowieści, ginących w sutych fałdach przepysznych draperii. Smoliste łuczywa i duszące kadzidła, duszące elegancją, dźwięczą niedosiężnością zatrzaśniętych skarbców i roztapiają suę w balsamicznych kroplach ambry oraz piżma. Oud Oasis staje się aromatycznym portalem do sekretnych komnat hurys o rozpłomienionych oczach podkreślonych kohlem i zwęglonych sercach, mieszanką odurzającą ciężarem palonego drewna i wyszukanych pachnideł, splendoru złotych klatek, mroczny, jak baśnie uprowadzonych odalisek, skrzący samochwalstwem wezyrów – doskonały na smutne niepewnością wieczory jako remedium niepamięci.


ŚWIĘTA

O ile Marzec był miesiącem uroczystości moich Najbliżyszych, o tyle Kwiecień stanowił czas wypełniony radością współobecności, obejmującej więcej, niż tylko dwa dni skradzione końcowi tygodnia. Święta Wielkiej Nocy pozbawione są może w powszechnej świadomości magicznej potęgi Białych Świąt, niemniej urzekają świeżością przebudzenia, nagłym rozkwitem barw skrywanych dotychczas pod śnieżną pierzynką regresu, zabawną nieporadnością kurcząt i pieszczotliwą puszystością królicząt. Wielkanoc w naszym domu to czas śmiechu, przelatującego ponad hiacyntami i tulipanami oraz domowymi pysznościami, którymi dzielimy się, jak najprostszymi zachwytami. Nie prześcigamy się w dbałości o konwenanse – tradycja ma dla nas prosty smak potraw przygotowywanych każdego roku i nieodmiennie kojarzących się z chwilami wyjątkowymi. Wielkanoc minęła nam prędko – właściwie dla momentów okraszonych niefrasobliwością, skrzydlata uśmiechami i poczuciem bezpieczeństwa.

Ciekawa jestem jak wyglądają Wasze wiosenne święta? Jak celebrujecie ten przełomowy i wyczekiwany czas?
SENNOŚĆ, RYSUNKI I ŻMUDNE NIC

Z Kwietniem znikałam częściej niż podczas minionych miesięcy, jak gdyby bracia wiosennej trzpiotki zbyt uważnie śledzili moje poczynania, strzegąc mnie bacznie i podążając uparcie moimi śladami, następując niemal na pięty. Ale przecież nie mogę odmówić im wyrozumiałości – zwłaszcza czarodziejskiemu Marcowi, który tak mnie rozpieszczał. Kwiecień, by odwrócić moją uwagę od swoich figli i kaprysów podsuwała mi kredki i notatnik, wskazując mi kolejne urokliwe drobiazgi, zachwycające w stopniu tak wysokim, że domagającym się utrwalenia. Wyłuskiwała z momentów i fantazji perełki zachwytów, zachęcając, bym nie pozwoliła im umknąć, szepcząc o barwnych zestrojach i płynności linii. Mogłam więc odmówić, kiedy Kwiecień prosiła o portret zagubionego szmaragdowego jeża albo kolejną wielkooką porcelanową laleczkę? Niemal zapomniałam, jak przyjemnie wodzić miękkim rysikiem po kremowej gładkości papieru, wyczarowując kolejne stworzenia. Nawet, jeżeli naiwnością z mojej strony jest wierzyć w zaniedbaną pasję, to pragnę się z Wami podzielić tą radością, jaką dały mi beztroskie chwile spędzone z tęczą ołówkowych kredek, całkowicie teraz porzuconych na rzecz tysiąca innych „pilniejszych” powagą spraw.


Niekiedy opadałam znużona na poduszki pozwalając sobie na… odpoczynek, na zapatrzenia w sufit i rojenie o przyjemnościach. Ot tak, po prostu – bujanie w obłokach. Pozwalam sobie czytać tak, jak w dzieciństwie, zrastając się z opowieściami szeleszczących kart, zatracając poczucie rzeczywistości, trwając w upojeniu rytmem słów, uwikłana w niemal dotykalne światy równoległe. Wydałam sobie także przyzwolenie na głębszy oddech, unoszący się ponad mozolnym robieniem niczego – rozumianym nie jako gnuśność w pasywności, lecz regeneracja, której tak bardzo potrzebowałam, a zbyt długo wstydziłam się do tego przyznać nawet przed samą sobą.  


NARĘCZA NARCYZÓW W PTASIM ŚWIERGOCIE

Kwiecień pokazała mi nowy, dotychczas nieco zbyt rozmyty w akwarelowej niepewności rozmarzonego starszego brata światfeerię zieleni i błękitów, zespoloną szwami bursztynowego słońca i mlecznego światła jagnięco łagodnych porannych mgieł oraz ciepłej żółci pierwszych kwiatów. Wspaniale rankiem utopić spojrzenie w oszałamiająco zielonym, niemal krzyczącym soczystością witalności widnokręgu, omieść wzrokiem łany coraz wyższych traw, sprężyste pręty krzewów i drzewa, zaczynające się stroić w paradne krynoliny liści. Można zachłysnąć się nieprzeliczonym bogactwem odcieni koloru nadziei i zazdrości, ślicznie odcinającym się na jasnym, niemal przejrzystym niebie. Trawiaste zbocza onieśmielają młodością, łąki rozlane u podnóży lesistych wzgórz jaśnieją plamami żółtych podbiałów i mleczy, a nad strumieniami złocą się całe kępy kaczeńców o batystowych płatkach. Pejzaż malowany otuchą koi i pozwala na moment oderwać się od lepkich namnożeniem obowiązków.



Dnie otwierane ptasimi powitaniami rozpościerały się coraz dłuższymi pasmami, mamiącymi obietnicami wciąż odległego ciepła, kiedy w ogrodzie powstawały coraz odważniejsze kolejne kwiaty, począwszy od pnączy barwinków, poprzez bratki i ufne wonne fiołki i śmiałe szafirki, podobne winogronom nanizanym na łodyżki. W naszym przydomowym sadzie wstydliwie skurczone dotychczas drzewa owocowe obsypały się bielą kwiatów – u brzoskwini i gruszy lekko przełamaną szkarłatną kroplą, u jabłoni alabastrowych, u wiśni zaróżowionych lekko. Spektakl Natury elektryzował rozmachem, ale i tonizującą potęgą wiary w kolejne czarowne przeobrażenia – immanentne światu, a wciąż zaskakujące i oszałamiające niewymuszonym i bezinteresownym Pięknem.


Wspominając własne utarczki z Kwietniem zastanawiam się jaka dla Was była ta pora – czasami ocieniona jej dziewczęcym kaprysem, innym razem zaś skrzącą się od rozkosznego śmiechu rozbawienia figlarki. Czy Wy również trwaliście w urzeczeniu czystymi barwami nieba i roślinności, upojeni zapachami wilgotnej, zroszonej niedospaniem zieleni? Czy drogi rozwijały się dla Was pod szpalerem odświętnie przystrojonych drzew, ginących pod pianą kwiatów, przecinane ptasimi powrotami?  A może Kwiecień wraz z kwiatami przyniosła Wam zaskoczenie? albo zajęła Was, jak i mnie – dawno porzuconymi na rzecz obowiązków przyjemnościami? 


Objęcia serdeczne 

nie do pojęcia

Karpacka Biel



18 komentarzy:

  1. Nie wiem kiedy przeleciał mi Kwiecień a tu już zaraz połowa Maja... W Kwietniu zaczęło się praktycznie lato w Korei... już nie mogę doczekać się jesieni, bo jest mi zdecydowanie za ciepło. Trzymaj się! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, tak - ja też nie pojmuję tego galopu czasu. Wprawdzie cieszy mnie bujny rozkwit wiosny, ale chwile przeciekają gdzieś pomiędzy płatkami kwiatów, deszczem, a tysiącem codziennych spraw :)

      W Korei rządy objęło już lato... Mam nadzieję, że będę mogła ponapawać się jego pięknem na Twoich fotografiach (czekam na kolejne części cyklu <3). Z kolei jesień - to moja faworytka pośród pór roku, czekamy więc razem. Ani się nie obejrzymy i nastanie ta czarowna wielobarwna pora :)

      Usuń
  2. Kwiecień zaskoczył mnie swoim ekspresowym przemijaniem, jeszcze nie zdążyłam jednego dnia łapać, a już kolejne wymykały mi się z rąk. Trudno mi było samą za sobą nadążyć, sporo pomysłów się pojawiło, i to tych kreatywnych, sympatycznie pobudzających do działania. Dopiero po wakacjach będzie widać efekty mojej pracy, jednak już teraz mam poczucie spełnienia. I choć w kwietniu nie zdarzyły mi się dni takiego lenistwa wynikającego z rozmarzenia, to w maju już pozwoliłam sobie na dwa takie dni. :)
    Bookendorfina

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Izabelo, na początku, nim razem z Tobą zacznę zastanawiać się nad niepostrzeżonym biegiem czasu, muszę Ci powiedzieć, że jestem niezmiernie zaintrygowana Twoimi kreatywnymi zamysłami. Chociaz do wakacji jeszcze kilka tygodni, nie mam wątpliwości, że przeminą one błyskawicznie i już niedługo będę miała przyjemność dzielenia Twojego szczęścia. Domyślam się, że projekt objęty jest ścisłą tajemnicą i nie namawiam do złamania pieczęci sekretu, ale trzymam mocno kciuki za Twoje powodzenie <3

      Izabelo, myślę, że niewiele doprawdy jest uczuć wspanialszych niż radość satysfakcji. A co się tyczy dni błogiego farniente - życzę Ci ich więcej aniżeli dwa <3

      Usuń
    2. Od dwóch lat pracuję nad sobą, nauczyłam się dawać sobie wolne chwile, cieszyć się tym, co sprawia mi wielką radość, o czym zawsze marzyłam, ale w pospiechu kolejnych dni wymykało się moim działaniom. Teraz z wielką przyjemnością widzę, jak wiele jestem w stanie zrobić tylko dla siebie i jak wielką daje mi to satysfakcję. To jeden z takich projektów służących samorealizacji. <3

      Usuń
  3. osobiscie.... to sie ciesze ze minelo juz chce polowe lipca... mam narpawde dosc wszystkiego. Ale za to sie troszku czytalo :) zycze Ci udanego konca maja! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, Dario! :D Alez mnie rozbawiłaś swoim niecierpliwym wyczekiwaniem na połowę lipca. Jesteś aż tak przygnębiona obowiązkami? Porywam życzenia udanej końcówki maja (wykorzystam go najskrzętniej :), a Tobie odsyłam zwrotną pocztą życzenia jak najszybszego wyswobodzenia się z nadmiaru obowiązków i odpoczynku. A owoce Twojego zaczytania - są słodkie i z przyjemnością po nie sięgam :)

      Usuń
  4. Nieodmiennie zachwyca mnie Twoja wrażliwość na świat - to, jak opowiadasz o barwach i aromatach, jak opisujesz swoje otoczenie i urokliwość świata, nawet jeśli jest on tak kapryśny, jak ostatnimi czasy.

    Cieszę się, że dzięki Tobie mogłam odkryć wreszcie, co takiego jest w woskach zapachowych, że tak wzbudzają one powszechny zachwyt. Już dawno nie doświadczyłam takiej intensywności zapachów! Mango Peach Salsa to zapach, którym absolutnie skradłaś moje serce i udowodniłaś, że doskonale wiesz, jakie aromatyczne pragnienia i preferencje mają inni ludzie :)

    Żałuję, że tak niewiele było Ciebie w kwietniu, ale doskonale rozumiem, że tak czasem musi być. Mam nadzieję, że letnią porą uda się to trochę nadrobić. Zawsze dobrze Cię czytać <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Klaudyno, jestem urzeczona Twoimi pełnymi życzliwości i empatii słowami <3 Jak widać i maj nie był dla mnie łaskawy, lecz niestety - codziennośc w moim przypadku rządzi się prawidłami zupełnie innymi niż nasza zachodioeuropejska układność, o czym już trochę miałam Ci okazję napisać :)

      Dziękuję Ci po tysiąckroć za Twoje cudowne, kojące słowa oraz czułość na moje własne zachwyty, którymi pragnę sie dzielić ze swymi Zwierciadlanymi Duszami :* Chimeryczność świata w ostatnim czasie jest wręcz obłąkańcza, ale wierzę, że coraz złocistsze słońce stopi swoją gorączką nasze powszednie bolączki. Wszak i dla Ciebie ten czas był szaleńczy.

      Klaudyno! To bajeczna wiadomość - nawet nie wiesz, jak się cieszę, mogąc czytać, iż rozbudziłam w Tobie upodobanie do wosków zapachowych - moja recepta na koloryzację życia zapachami jest wobec tego jak najbardziej skuteczna :) Znakomicie! Przyznaję, że długo napawałam się zapachami poszczególnych krążków przy stoisku Miłej Pani, zanim wybrałam ten, który urzekł mnie na tyle, bym wiedziała, że i Tobie się spodoba.

      Wdzięczna za Twoje dobre, dodające otuchy słowa wierzę głęboko, że nadchodzi bardziej owocny czas - chociażby przez brak wyczekiwania na wiosnę <3

      Usuń
  5. Mi kwiecień sama nie wiem kiedy zleciał i właściwie bardzo mi to odpowiadało :) Sama pamiętam jak pierwszy raz "odkryłam" grapefruity :) Na początku myślałam, że skoro gorzkawe to niekoniecznie mi spasują, a jednak :) A próbowałaś pomelo? To dopiero jest genialne! Szkoda tylko, że trzeba się trochę namęczyć żeby je obrać :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak, czasami lepiej nie dostrzegać upływu kolejnych chwil, tylko płynnie się prześlizgiwać na kolejnych falach czasu :)
      Pomelo... Aż się rozmarzyłam dzięki Tobie - tak, kosztowałam tego owocu i uważam, że to rzeczywiście jeden z najsłodszych objawów geniuszu natury! W swojej mięsistości (i ogromie :) łączy walory grapefruitów, ale zarazem jest łagodniejszy i ma bardziej zwartą strukturę. Haha! Rzeczywiście - obieranie pomelo nie należy do najłatwiejszych, owoc skuteczni się broni przed amatorami. Gorsze jest chyba tylko obieranie granatów.

      Dziękuję Ci za odświeżenie wspomnień. Kolejne zakupy ogłaszam polowaniem na pomelo :)

      Usuń
  6. Kwiecień dość szybko minął.. a teraz dni majowe pędzą jak szalone. :-) Zanim się obejrzymy zacznie się okres wakacyjno-urlopowy. :-)

    Pozdrawiam,
    kosmetykiani.pl

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Każdy dzień wydaje się mijać szybciej od poprzedniego - sama łamię sobie głowę, jak to możliwe, skoro dni są dłuższe? ;)

      Tak, już niedługo rozpocznie się fala wyjazdów wakacyjnych, a muszę Ci się przyznac, że i ja sama coraz częściej lgnę myślami do fantazji o słonecznych kąpielach, odrywając się od presji obowiązków, których każdego dnia przybywa. Niestety, ten czas jest dla mnie okresem wzmożonej aktywności zawodowej, co prawdopodobnie potrwa jeszcze co najmniej miesiąc. Pomyślałam sobie też, ze prócz wakacyjnych ucieczek rozpoczyna się sezon weselisk :D

      Dziękuję za odwiedziny i bukiet miłych słów <3

      Usuń
  7. Twój sposób odbierania świata jest niezwykły. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przeczytawszy Twoje słowa pełne uznania uśmiechnęłam się, swoją radością przyćmiewając majowe słońce <3 Dziękuję! Cieszy mnie (<---- eufemizm), że rejestr moich zachwytów znalazł Twoje uznanie, tym mocniej, że nieodmiennie zaskakujesz mnie swoją wrażliwością - na wszelkie przejawy cudowności świata <3 Dziękuję!

      Usuń
  8. Grejfrutów nie cierpię :) Mandarynki uwielbiam a jestem na nie uczulona :D I jak tu żyć ? :)
    Maj też już przeleciał, ledwo tydzień został a upałów jak nie było, tak nie ma :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och nie! Uczulenie na mandarynki? To przecież prawdziwe przekleństwo! Agato, zaskoczyłaś mnie tą wiadomością, sama uwielbiam mandarynki i przykro mi czytać, że Ty, dzieląca moje do nich upodobanie skazana jesteś na męki Tantala :)

      Masz zuepłną słuszność - nie doczekaliśmy się upałów, za to gradu i burz Maj już nam nie oszczędził. Dziwaczne te rekompensaty aury :D Wobec tych wszystkich anomalii aż strach wyjawiać jakiekolwiek swoje nadzieje na letnie miesiące :)

      Usuń
  9. Twój sposób odbierania świata jest naprawdę oryginalny.

    OdpowiedzUsuń