Powiecie
może, że macie dosyć książek rekomendowanych jako wzruszające, ale odmienne, od pozostałych wyróżniające się przyjętą przez
autora konwencją, zaskakujące nietuzinkową perspektywą. Podejmujące temat
pozornie banalny i wytarty w sztampowości powieleń, albo trudny i jako taki
stanowiący wyzwanie, któremu trudno sprostać. Powiecie, że wcale nie wierzycie w wyjątkowość kolejnej historii o
poskramianiu smutku i ujarzmianiu chorobliwego przywiązania do przeszłości, o
wydobywaniu się z nałogu rozpamiętywania. Zapewniacie także, że miłość
rodzicielska nigdy nie murszeje, więc trwanie przy pielęgnacji wspomnień i
próba przywrócenia przeszłości jest jak najbardziej naturalną reakcją. A jeżeli pokażę Wam książkę Annabel Pitcher
i obiecam, że pod pudrowym różem okładki kryje się coś więcej niż tylko
splot dziecięcej próby usystematyzowania świata? Że autentyczność uczuciowych
odruchów i słabostek obnaża dojmujące pragnienie bezpieczeństwa, ciepła i
uwagi? Spróbujecie mi uwierzyć?
„Moja siostra mieszka na kominku” to jedna z czterech książek podarowanych mi przez Kochaną Klaudynę i jak pozostałe, wywołała we
mnie mnóstwo sprzecznych wrażeń, z którymi musiałam przez jakiś czas pobyć w
odosobnieniu, by wydestylować z nich rdzeń refleksji. Zdarza się, że spoglądając
na sam tytuł, nie mamy cienia wątpliwości, że dana powieść jest jedną z tych,
które koniecznie musimy przeczytać. Dla mnie jedną z nich była właśnie
prezentowana dziś książka, nie tylko dlatego, że stanowiła połyskującą wzruszeniem obietnicę na poły sprawozdawczej, na
poły zaś silnie emocjonalnej opowieści o okaleczonym świecie postaci
kurczowo trzymających się przeszłości. Przeczuwałam tu coś ponad walor
dziecięcej perspektywy i nie zawiodłam się, otrzymując splot tęsknoty za tym, co utracone i nieznane, silnie zagęszczony
serdecznością więzi pomiędzy rodzeństwem – nastoletnimi
rozbitkami na wyspie odtrącenia. Na zaproszenie niespełna jedenastoletniego
chłopca wkraczamy do domu, o ścianach wyziębionych kłótniami i rosnącym
dystansem. Poznajemy rodzinę, która w pewnym momencie redukuje się do
rodzeństwa i wiernego kota, wpisanych w przeklęty
krąg oczekiwania, tęsknoty i inercyjnego braku nadziei.
✩
"(…) bo nie wiedziałem, że może być inaczej."
[Annabel Pitcher, Moja siostra mieszka na kominku, s.
57-58]
Przyznaję, że kiedy po raz pierwszy
przeczytałam tytuł powieści, uderzyła mnie jego prostota – zupełnie, jak gdyby te
słowa stanowiły fragment dziecięcej, zatrważająco
szczerej autoprezentacji, zasilanej najzwyklejszym przyzwyczajeniem. Obycie
z czymś, co nam wydaje się nieco makabrycznym to chyba najbardziej znamienne
cecha Jamie’go, który pragnąc normalności przyznaje, że nawet nie wie, czym ona
tak do końca jest, a nieumiejętność jej zdefiniowania wynika po prostu z braku
punktu zaczepienia dla tego pojęcia. Jedynym układem odniesienia mogą być inne
rodziny, ale przecież życia innych są dla niego światem nieznanym,
rzeczywistością podziwianą tylko z daleka lub na ekranie telewizora.
Uśmiechając się nieco smutnie, wyobrażam sobie rezolutnego rudowłosego chłopca o buzi pokrytej piegami, który
przedstawiając się, opowiada pokrótce o swojej rodzinie – szorstkim,
pogrążającym się w milczeniu alkoholizmu ojcu,
matce-uciekinierce i dwóch starszych siostrach.
Jasmine i Rose, bliźniaczki o
kwiatowych imionach dzieliło – i wciąż dzieli niemal wszystko, poza datą
urodzenia. Introwertyczna Jas pragnie uciec od kakofonii kłótni rodziców do
niedostępnego nikomu świata bezpiecznego swą przewidywalnością, a pragnienie
kontroli kieruje w restrykcji żywieniowej i szczególnym zainteresowaniu
horoskopami. A Rose… No cóż… Rose
mieszka na kominku…
✩
Sam tytuł daje nam przedsmak bolesnej w swym unaocznieniu szczerości malca,
nie pamiętającego spokojnego domu, bez kłótni, codzienności wolnej od
dziwacznych ceremoniałów, rytuałów porażających pustką i bezsensem oraz
ksenofobii i ciągłego rozmijania się. Rodzice chłopca to wciąż znajdujące się w
ruchu elementy definiowane przez napięte oczekiwanie, pozorną obecność,
potęgującą strach i złość, tęsknotę za ciepłymi gestami czy najzwyczajniejszą
opieką oraz naiwną wiarę w odwrócenie kolei losu. Paradoksalna wszechobecność i centralna pozycja zmarłej tragicznie Rose
przepełnia życie rodzinne monochromatyzmem narzuconego dzieciom obyczaju. Chłopczyk
zastanawia się nad fenomenem Rose, poprzez jego relacje przebłyskują
kategoryczne zakazy i nakazy rodziców, które w interpretacji dziecka
przybierają formę argumentu: „bo ona nie
żyje i jej rzeczy są święte”. Dom z wolna zaczyna się rozpadać, najbliżsi stają się nieznajomymi,
przechadzającymi się gdzieś po peryferiach czułości. Czerw żałoby i dręczenia sumień toczy ojca, u którego maska
winowajcy i pokrzywdzonego krzepnie pod strugami alkoholu i zarzutami wobec
żony. Matka, nie mogąc znieść neurotyczno-delirycznych
oskarżeń odchodzi, pożegnanie
wpisując w skromne przyjęcie urodzinowe bliźniaczek, druzgocząc ostatecznie
wrażliwość bezgranicznie smutnej,
snującej się w poczuciu zbyteczności Jas.
Trudno określić miarę czasu
niezbędną do uporania się ze śmiercią w rodzinie, zwłaszcza tak niespodziewaną.
Na ile jednak powolne oswajanie się z
rozłąką może przynieść ukojenie? Przecież wiedza nieodległego rozstania
jest równie dojmująca, co późniejsza bezdeń nieobecności… Pojawia się ponadto
pytanie o kondycję emocjonalną samych rodziców – bo jak pojąć drążącą ich
próżnię, wykorzeniającą uczucia dla Jasmine i Jamie’go? Czy rzeczywiście jedna strata musi pociągać za sobą kolejne?
✩
Pewnie już trochę się domyślacie,
że narracja uwzględniająca perspektywę dziecka ma dla mnie walor szczególny
jako wyjątkowo prostolinijna, skupiona na detalu i zdumiewająca spostrzegawczością
naszego literackiego przewodnika i chętnie sięgam po książki wykorzystujące ten
chwyt. Nie wiem, czy przyczyną tego jest poszukiwanie pierwotnych, najczystszych, nie skażonych
jeszcze świadomością pojęć i emocji, czy też po prostu lubię, kiedy to dziecko wprowadza mnie do swojego świata,
ponieważ jest tak odmienny od tego dorosłego, a zarazem tak bliski moim
potrzebom. Niemniej Jamie z miejsca staje się naszym druhem, bez skrępowania
pokazując dom inny od wszystkich – w którym kominek przybrał formę mauzoleum
i sanktuarium zarazem. Czasami przyłapywałam się na tym, że uciekam
myślami do gzymsu naszego kominka i przez jakiś czas spoglądałam nieufnie na
nagromadzenie rodzinnych bibelotów i wspomnień, zaklętych na zdjęciach. Kominek
w domu Jamie’go to przestrzeń
odrzucająca dzieci – choć przyzwyczajone do „obecności” siostry, znużone są
corocznymi wyjazdami na jej pożegnanie, mające za każdym razem odbyć się w
innych okolicznościach i za każdym razem – udaremniane przez słabość woli.
W przypadku, kiedy mamy do
czynienia z bohaterami dziecięcymi z pewnością silniejsze i dogłębniej
oddziałujące są również emocje, zupełnie inaczej filtrowane przez wrażliwość
dorosłych. Prawda, bywają przypadki, w których tego typu operacja fabularna
zakrawać może na manipulację, otwartą igraszkę z emocjami czytelnika, poprzez
podsuwanie mu czułostkowych, zanadto rozdzierających lub irytujących
koloryzacją obrazów. W opowieści Annabel
Pitcher szczęśliwie brak grafomańskiego wyrachowania. Wręcz przeciwnie, autorka bardzo zręcznie komponuje świat
przedstawiony z przemyśleń, wspomnień, domysłów i zdarzeń, których
uczestnikiem lub świadkiem jest Jamie.
✩
„Jeżeli zazdrość jest czerwona, a wątpliwość czarna, szczęście musi być brązowe.”
[Ibidem, s. 276]
Jamie’go poznajemy na granicy
osiągnięcia wieku „dwucyfrowego”. Prostolinijność i wrażliwość dziecka pozwala
uwypuklić nonsens codziennej groteski. Sympatycznemu malcu przychodzi żyć w
realiach zupełnie dla niego niepojętych, ale i sam czytelnik zadaje sobie raz
po raz pytanie o obojętność i bezrefleksyjność rodziców. Samo rozumienie nie
jest jednak kwestią kluczową – zdezorientowanemu
dziecku wystarczyłaby bowiem normalność i uwaga. Utalentowany plastycznie
chłopczyk zaskakuje spostrzegawczością i niecodziennością przeprowadzanych
analogii, kojarząc codzienne zjawiska z przedmiotami czy fenomenami,
zagubionymi przez dorosłych w stępieniu pośpiechem. Na mocy zabawnych niekiedy,
innym razem poruszających porównań jego opowieść staje się zbiorem uroczych
paraleli zrodzonych przez umysł wrażliwy, wysubtelniony na detal, naznaczony
przy tym wyjątkową prostotą i skrzący kolorytem dziecięcej percepcji.
Jamie, jako dziecko obdarzone
talentem plastycznym dokonuje znakomitej interpretacji zjawisk, sięgając po porównania nierzadko oparte na synestezji.
Stąd też czerwień będzie dla niego
kolorem zazdrości, przepalającej żyły i brzuch, a czerń staje się emblematem paraliżującej wątpliwości, stanowiącej
przeciwwagę gorącej żółtej radosnej
nadziei. Z kolei opisując świat, chłopczyk posługuje się obrazowymi metaforami, uroczymi i zaskakującymi, na mocy których
trzask mrozu jest podobny w swej chrupkości do ryżowych płatków, serce puchnie,
jak ciasto, lub drży, jak podekscytowany piec, a księżyc w pełni, podobny do
spodeczka pełnego słodkiego mleka, jest apetycznym przysmakiem, pokazywanym
ukochanemu kotu. Podobnych, ślicznych obrazków mamy w powieści dużo więcej, a każdy
z nich stanowi dowód dziecięcej prostoty
i trafności skojarzeń, nie zmąconych jeszcze nawałnicą impulsów. Pobrzmiewa
w nich jakaś może dadaistyczna czystość, oddziałująca silnie na moją własną
wyobraźnię, prowokującą powroty do podobnych zestawień, bez wtrętów i
spłycających je kalek.
✩
Wobec egoistycznej postawy
rodziców, dzieciństwo zamienia się w
posępną pustynię – bezsilność, samotność, niemy krzyk. Jest to pustkowie bez dorosłych i uwikłanie w utkaną przez nich przez nich gęstą sieć absurdów.
Ojciec – za ścianą, lub bełkoczący, układający stare fotografie – świadectwo
przeszłej, lecz bezpowrotnie postradanej normalności oraz matka, na którą wciąż
się czeka – niezbyt odpowiedni to opiekunowie. Nonsens tej rzeczywistości to
budzący sprzeciw aksjomat, którego podnosić nie trzeba, natomiast warto zwrócić
uwagę na to, co razi śmiesznością samego Jamie’go. Autor książek o książkach,
eufemizmy (które z czasem zaczną przenikać do języka dzieci), sakralizacja
przedmiotów należących do Rose i tabuizacja wielu dziedzin życia to tylko
skromny wyimek. Jamie postrzega jako
dziwaków postrzega nie tylko swoich rodziców. Równie niezrozumiałe są dla
niego metody dydaktyczne stosowane przez panią Farmer, która zachowanie dzieci
ilustruje poprzez wspinaczkę aniołków do nieba. Dla Jamie’go oczywista jest pustka
i niewystarczalność symboli wobec na przykład Sanyi, której wierzenia różnią
się od dominującego nurtu religijnego. Chłopiec zastanawia się, czy nie
słuszniej byłoby obchodzić pory roku, a polegając tylko na wiadomościach
wpojonych mu w szkole, może jedynie życzyć przyjaciółce szczęśliwego Ramadanu.
✩
"Jas jest duża, śliczna, różowa i ma kolczyki w różnych miejscach (…)."
[Ibidem, s. 167]
Nie mogłabym przemilczeć fascynacji
samą Jasmine, której postać podczas
czytania przywiązała mnie do siebie mnie najmocniej. Siostra bliźniaczka Rose
staje się ofiarą rodzicielskiego
przywiązania do zmarłej córeczki, próby zaklęcia i odwrócenia faktów, w
wyniku którego pomijają indywidualność pozostałej przy życiu dziewczynki. Dla
Jamie’go dziewczynka jest autorytetem, który w swej barwności stanowi rażący
kontrast dla szarości statycznej Rose, upostaciowanej przez prochy zamknięte w
urnie. Wskrzeszające córkę gesty rodziców
– przebieranie za grzeczną dziewczynkę, strojenie jej w rozkloszowane
spódniczki i pantofelki – są tak naprawdę powolnym
uśmiercaniem i odbieraniem zaufania Jasmine, przejętej poczuciem winy.
Jasmine szczególną niechęcią pała do wszelkich niespodzianek, w zaskoczeniu
dostrzegając jedynie potencjał druzgoczących wiadomości i wróżbę strat. Próbuje
więc zgłębić przyszłość poprzez horoskopy. Z rodzicielskich objęć,
upodabniających ją do Rose ucieka, zamieniając się w istną wróżkę „całą
różową”. Dzień idealny na przełom stanowi dla niej graniczna data urodzin, a różowe
włosy i kolczyk Jamie zacznie kojarzyć jako jedyną i właściwą Jas cechę,
upatrując w niej kwintesencji osobowości troskliwej i niezależnej, lecz
zagubionej siostrzyczki.
Jas
posługuje się jeszcze jednym sposobem na ujarzmienie lęków – coraz silniejsze restrykcje żywieniowe sprawiają postępujące
nikniecie dziewczynki, silnie martwiące Jamiego, który podsuwa dziewczynce
ukochane smakołyki. Dla niego Jasmine jest piękna i „wystarczająco chuda”. W
pocieszeniach, bystry chłopiec wyczuwa niekiedy wysilenie u udawany
entuzjazm. Doskonale wie, kiedy kaszel siostry ma przysłonić dźwięk kolejnej
otwieranej puszki, a kiedy sen ojca oznacza tak naprawdę jego poalkoholową
nieprzytomność.
Wiara Jasmine w znaki zodiaku
przenika do drobnych, lecz wielce znaczących gestów opiekuńczości wobec
młodszego braciszka, któremu obiecuje patronat
konstelacji – Lwa i Bliźniąt. Choć Jamie początkowo sceptycznie podchodzi
do koncepcji siostry, z czasem zaczyna lgnąć do gwiezdnego emblematu swojego
znaku zodiaku, zapewne w instynktownej potrzebie poczucia opieki jakiejś
wyższej potęgi. Podobnym atrybutem odwagi o zagadkowej proweniencji, ale
zarazem zasmucającym kostiumem bezwzględnej miłości i tęsknoty za matką będzie
koszulka ze Spider Manem, której chłopczyk nie ściąga, wierząc w jej moc
talizmanu. Ma to być strój męstwa i niewrażliwości, a staje się powłoką goryczy
i poczucia krzywdy.
✩
„Moja rodzina była chyba kiedyś szczęśliwa.”
[Ibidem, s. 20]
Jedynym świadectwem dawnej sielanki są fotografie, układane z maniakalną precyzją przez odurzonego ojca. Na ile jednak działa tu mechanizm idealizacji przeszłości, a na ile zaś wspomnienia są prawdziwe? Niestety, nie wiadomo. Głosem rozsądku dochodzącym z irracjonalnej równoległej rzeczywistości dorosłych będzie do pewnego stopnia głos babci, przebijający się niekiedy przez narrację Jamie’go. Jednakże mądrości życiowe staruszki nie zawsze będą wystarczające wobec gnębiących chłopca rozterek i głuchoty dorosłych. Zwłaszcza, że każdego dnia za chłopcem snuje się smętny „cień czegoś przerażającego”, infekujący myśli zwątpieniem i nieodstępującym lękiem. Chłopca irytuje brak możliwości eksponowania siebie – emocje, uważane za słuszne są mu automatycznie przypisywane przez dorosłych, a tym samym, jako odruchowo przyczepiane etykiety – zupełnie stępiające empatię. Buntowniczemu zacięciu, przybierającego nawet kształt drobnych bluźnierstw towarzyszy strach, który w przypadku Jamie’go zbiera żniwo w postaci dekoncentracji i wycofania. Bywają chwile dojmujące, w których Jamie po prostu uważa swe istnienie za niefortunny wypadek, bywają także i rozczulające, lecz w ów słodko-gorzki sposób – kiedy malec orzeka, że najdoskonalszą dla niego i bezpieczną epoką mogłyby być czasy wiktoriańskiej przyzwoitości, utrudniające małżeńskie rozstania surową obyczajowością.
„Nie mam pojęcia, dlaczego mam tak nie mówić. Nie żyje. Nie żyje. Nie żyje nie żyje nie żyje” – powtarza uparcie chłopczyk, zupełnie nie pojmując hipokryzji i spłycania faktów, a w tym zapętlonym sprzeciwie wyczuwalna jest gorycz i tęsknota za rodzicielskim ciepłem. Usiłując zwrócić na siebie uwagę rodziców Jamie jest wzorowym uczniem, stara się dokonywać wyborów, które stanowią w jego przekonaniu źródło potencjalnej aprobaty, a w chłopięcej gorączkowej potrzebie uznania tkwi cierń kaleczącego rozczarowania. Może w ten właśnie sposób tracimy swoje złudzenia? Jamie opada z sił, porażony zawodem, kiedy okazuje się, że świetne oceny nie są jedynym wystarczającym czynnikiem, skłaniającym matkę do powrotu. Kłamstwo oślepia łatwością adaptacji kobiety do nowego życia, wypełnionego podróżami, przysłaniającymi przeszłość i zrywającymi więź z pozostawionymi dziećmi.
Tęsknota wyostrza spostrzegawczość, ale zarazem wzmaga sceptycyzm. Uwadze chłopca nie umyka więc żaden szczegół ze zmian zaszłych w aparycji matki – siwe kosmyki, twarz pokryta siecią zmarszczek i swoiste „skurczenie”, polegające po prostu na dorastaniu chłopca. Dla Jasmine i Jamie’go dorastanie odbywa się zbyt szybko, a polega na całkowitym wyzbywaniu się złudzeń. Z jednej strony zwielokrotnia to samodzielność i poczucie odpowiedzialności, z drugiej, grozi nieufnością i cynizmem. Zawsze posłuszny Jamie pragnie prawdy i wciąż wysuwa postulat jej odkrywania. Nawet praca domowa staje się pretekstem do jej poszukiwania, a ckliwe i zakłamane wypracowanie podyktowane przez matkę może być tylko pożywka litością nauczycielki i kpin rówieśników. Dzieci, skupione jedynie na bieżących wypadkach, całą winę kojarzą z tym, czego stają się świadkami – na przykład epicentrum kłótni małżeńskiej dla dziecka nie stanowi niezrozumiana decyzja matki, lecz rozlany sok.
✩
Próby podejmowane przez rodzeństwo,
mające na celu przywrócenie normalności ich wykolejonej codzienności
przybierają różne postacie, a w dziecięcych działaniach uwidacznia się poruszająca zaradność i roztkliwiające
starania dorównania dawno utraconej normalności.
Obietnice rodziców okazują się być
bez pokrycia, a plany lepszej przyszłości w nowym miejscu – płonne i mamiące
kłamliwością. Przeprowadzka z Londynu do Lake District nie może nic zmienić,
jeżeli nie nastąpi diametralne
przeobrażenie w mentalności samych dorosłych, którzy jednak coraz wygodniej
panoszą się w ciepłych gniazdach własnych
potrzeb, zagłuszanych doraźnymi środkami. Nie pomagają przenosiny do nowej
szkoły i czysta karta w oczach rówieśników – szybko do chłopca znów przylgną
poniżające przydomki, odnoszące się do jego odmienności, inteligencji i
wrażliwości artystycznej. Dziwak, baba, bystrzak to słowa, którymi opisują
chłopca szkolne urwisy i szybko okaże się, że najlepszą płaszczyzną porozumienia jest status odszczepieńca.
✩
Przyjaciółką i powierniczką Jamie’go
stanie się prześliczna Sunya, które
jako pierwsza wyczuje w chłopcu bratnią duszę – superbohatera, wraz z którym
będzie mogła ocalać tysiące ludzkich istnień każdego dnia. W tej niewinnej zabawie czai się dojmujące pragnienie własnego
wybawienia z matni odtrącenia i napiętnowania znamieniem „innego”, a więc
gorszego, zasługującego jedynie na śmiech i kpiny. Odpowiednikiem koszulki
Spider Mana będzie u Sunyi olśniewająco
biały hidżab, powiewający, niczym peleryna superbohaterki, a zarazem
skrywający nęcącą chłopca tajemnicę – gęste, ciemne włosy dziewczynki.
Sunya to córka weterynarza i
lekarki, a dostatek i rodzicielska
miłość do pewnego stopnia mogą zrekompensować niechęć rówieśników. Zmuszona
do samotniczych zabaw Sunya zaskakuje inwencją i fantazją, dając się poznać
jako autorka niestworzonych, lecz porywających opowieści. Równocześnie z wielką
wyrozumiałością i roztropnością uczy Jamie’go, na czym polega jej wiara, budząc
respekt również w czytelniku swą imponująca wiedzą i głębią wiary oraz
poczuciem słuszności przekonań. Odmienność
– tak jasna i klarowna w oczach dzieci – umyka dorosłym, wiecznie odwróconym,
by nieszczęśliwe pociechy mogły w końcu skonstatować własną niewidzialność, która jednak okazuje
się nie być „taką fajną umiejętnością”. Poczucie własnej znikomości będzie
kolejnym komponentem dziecięcej wrażliwości, przy czym analogia do „Siedmiu minut po północy” narzuca się
sama.
✩
"Wszystkie fakty, silne i konkretne, wielkie i prawdziwe, rozsypały się z łomotem jak budynki podczas trzęsienia ziemi."
[Ibidem, s. 248]
Trudność godzenia się ze stratą i
równocześnie akceptacją cudzych zachowań znakomicie ilustruje Jasmine, która
opowiada braciszkowi o swoich pięciu pluszowych misiach. Utrata jednego z nich
stała się dla dziewczynki katalizatorem sentymentu i przywiązania do pozostałej
czwórki. Pozornie błahe dziewczęce wspomnienie stało się dla niej pryzmatem
roztropności i współczucia, przez który spogląda na surowego, a przecież
również dryfującego w rozpaczy ojca, równocześnie uciekając odeń, jak i pragnąć
jego aprobaty. Trudność zrozumienia
niektórych zachowań polega właśnie na autopsji, która łamiąc nas, jednocześnie
zaszczepia w nas ziarno współczucia, wyrastającego na glebie własnego
cierpienia.
✩
Do
świata Jamie’go wejść bardzo łatwo
– dzięki płynnej narracji, pozbawionej dialogów, lecz nie monotonnej. Kwestie
bohaterów oddane zostały poprzez mowę zależną, silniej jeszcze wiążącą nas z
głównym bohaterem i umożliwiającą mocniejsze przeniknięcie w tkanki historii. O wiele trudniej jednak wyjść z tej
rzeczywistości, skrzącej się od zabawnych sytuacji, ciepłych niuansów, uwypuklających
bolesne zmagania chłopca z rodzinnym sekretem. Nie sposób domknąć subtelnej okładki, nie spoglądając pytająco na urnę,
która przecież sama również była pełnoprawną bohaterką – piastowana przez
ojca niczym żywa dziewczynka. Odruchy opiekuńczości wobec przedmiotu, choć
poruszające, nieco dręczą czytelnika, kiedy widzi on dwójkę samotnych,
odtrącanych, a wciąż ufnie czekających dzieci. Książka pozostawia w nas pytania
o zasadność pielęgnowania w sobie
nienawiści i poczucia krzywdy, hodowania upiora żałoby i proces godzenia się ze
stratą. Wyrastają przed nami pytajniki o winowajcę i skrzywdzonego – bo przecież
nie ulega wątpliwości, że postacie rodziców mienią się ambiwalencją, a
ferowanie wyroków jest aż nazbyt kuszące w swej łatwości.
✩
„Moja siostra mieszka na kominku” dla mnie jest prześliczną,
choć czasami gorzką opowieścią o miłości pomiędzy rodzeństwem, niemym
wołaniu o pomoc, żebraniu o uwagę i ciepło czułości. Znalazłam w niej więcej, niż mogłam pragnąć, a to za sprawą
niezliczonych analogii, dygresji i znakomitych, opartych na prostocie i
szczerości porównań. Wydaje mi się, że nie bez znaczenia jest fakt mojej własnej głębokiej więzi siostrzanej,
złożonej z ogniw, kutych w przeróżnych kruszcach – zaufania, oddania, gotowości
i bycia, ale przecież też naturalnych nieporozumień
i chwilowych rozstań… Skrajność emocji,
mentalne przeobrażenia, formuła rozstania i dojrzewanie do porzucenia
pięcioletnich nawyków oraz ulga i świadomość koniecznych w rzeczywistości
dysonansów to budujący morał tej opowieści. Wydaje mi się, że szczególnym
walorem jest również kompozycja otwarta, a swym niedomknięciu pozostawiająca
nas w domysłach nadziei.
Autor: Annabel Pitcher
Tytuł: “Moja siostra mieszka na kominku”
Tytuł oryginału: “My Sister Lives on the Mantelpiece”
Wydawnictwo: Papierowy Księżyc
Strony: 285
Ocena:5/7
✩
Zastanawia mnie, jakie pytanie w
Waszych głowach powstały po lekturze książki młodziutkiej Annabel Pitcher. Czy choć trochę Was przekonałam do odmienności tej powieści na tle innych, a moje pełne wdzięczności dla Klaudyny zamyślenia potwierdziły otwierające zapis wrażeń zaproszenie do spotkania wyjątkowego? Czy
czytając tego rodzaju historie łączycie je z Waszymi osobistymi historiami?
Jakie są Wasze reakcje na kamienną obojętność opiekunów pozostawionych samym
sobie dzieci? A może znacie podobne, godne polecenia powieści – wymagające chwili
na oddech, lecz wzbogacające oczyszczeniem i pogłębieniem wrażliwości. Chętnie
poznam Wasze wrażenia i poszukam podobnych lektur.
Z całym naręczem majowych bzów
ślę nieco zamyślone uśmiechy
Karpacka Biel
Kupiłam tę książkę parę lat temu, ale nadal po nią nie sięgnęłam. Sama nie wiem dlaczego, ale chyba w końcu dojrzewam do lektury. Cieszę się, że to nie jest banalna czy ckliwa historia, bo niełatwo napisać dobrą książkę na tak delikatny temat. Co do narracji z perspektywy dziecka - obawiam się jej, bo mam wrażenie, że nie będę potrafiła wejść w dziecięcy świat, albo obserwacje wydadzą mi się infantylne.
OdpowiedzUsuńDominiko, dziękuję Ci serdecznie za podzielenie się swymi domysłami i planami :) Doskonale znam to stopniowe dojrzewanie do lektury - książki cieprliwie czekają na swoją kolej i z doświadczenia wiem, że lepiej sięgnąć po nie w momencie, kiedy poczujemy, że nastał już właściwy moment.
UsuńMam nadzieję, że zastosowana przez autorkę perspektywa dziecięca nie stanie się przyczyną umniejszającą walory książki w Twoim odbiorze. Twoje obawy jednak pokazują, jak istotne jest umiejętne wykorzystanie takiego właśnie sposobu ukazywania świata. W tym przypadku jednak tego rodzaju strategia w moim odczuciu pomaga do pewnego stopnia oswoić trudny temat, z drugiej zaś strony - pochwycić to, co w przypadku konstrukcji dorosłych bohaterów zakrawałoby na egzaltację albo neurotyczne wybuchy.
Jestem niezmiernie ciekawa, jak odbierzesz tę powieść, kiedy już w końcu nastanie jej czas :)
Ależ ją pięknie przeanalizowałaś!
OdpowiedzUsuńTo prawda, ta książka jest wyjątkowo poruszająca i właściwie wszystkie te słowa, jakimi powinno się ją określić, wydają się zbyt proste i banalne. Autorce udało się dokonać niezwykłej rzeczy, poruszyć i zachwycić czytelnika nie ocierając się o banał czy tandetę, coś cudownego!
Uśmiech ponad radością porozumienia rozjasnił moją głowę i twarz, kiedy przeczytałam Twoje słowa, Karolino :) Dziękuję Ci zarówno za słowa Twojego uznania, jak i podzielenie się własnymi, celnymi spostrzeżeniami doświadczonej i wrażliwej czytelniczki. Tak, Annabel Pichter zaskoczyła nas, komponując opowieść poruszającą na wskroś, lecz nie ckliwą, daleką od płaskich obrazków, obliczonych jedynie na krótkotrwały efekt, odległą od sztywnych koturnowych inscenizacji.
UsuńŻyczę nam jak najwięcej takich wspaniałych, wznoszących się na błyskotliwości autorów lektur. Przy czym znakomitym poławiaczem literackich pereł jesteś wszak Ty sama :)
Tragedia, która tak mocno rzutuje na rodzinę i gdzieś w tym wszystkim chłopiec, jego przeżycia. Natychmiast wciągam książkę na listę czytelniczą, szykuje się niesamowita porcja emocji. :) Pięknie ją mi opisałaś. :)
OdpowiedzUsuńBookendorfina
Tak, uwikłanie chłopca w tragedię przez lata zrastającą się i zasklepiającą ponad rodziną, która miast zbliżać jej członków, powoduje nieodwracalne nadwątlania więci i korozję uczuć to materia, którąmożemy znać z codzienności, lecz jak trudno przekuż ją w znakomitą powieść. Młodziutkiej Annabel się udało i mam nadzieję, że lektura przyniesie Ci naprawdę silne wzruszenie, trwale odciskające się w pamięci i wrażliwości. Zwłaszcza, że należysz do grona czytelniczek wymagających i doceniających wartość głębokich emocji.
UsuńDziękuję Ci najserdeczniej za pochlebne słowa, Izabelo <3 Cieszę się, że zapis moich czytelniczych wzruszeń spodobał Ci się, zachęcając zarazem do powiększenia listy Twoich książkowych zdobyczy. Jestem pewna, że już niebawem będę mogła zanurzyć się w nurcie Twoich spostrzeżeń :)
Lektura zamówiona w bibliotece, jeden egzemplarz na stanie, więc trzeba będzie spokojnie poczekać. :) W międzyczasie inne książki będą mi urozmaicać czas. :) Dziś zabrałam się za "Teatr Sabata" Philipa Rotha, jak to zwykle bywa z początkami powieści, dopiero łapię klimat, a styl pisarza i tak już lubię. :)
UsuńPięknie o niej opowiadasz. Od razu wiedziałam, że Ci się spodoba, bo to powieść naprawdę wyjątkowa, poruszająca, niebanalna. Masz rację, że ten róż kryje w sobie więcej, niż mogłoby się wydawać.
OdpowiedzUsuńPrzymierzam się do ponownej lektury, tym bardziej, że będę pracować nad kolejną powieścią tej autorki. Jestem ciekawa, czy teraz, kiedy mam dziecko, wpłynie na mnie ta opowieść jeszcze inaczej...
Klaudyno, dziękuję Ci z głębi poruszonego serca za Twoje słowa i przeczucia, na podstawie których obdarzyłaś mnie opowieścią tak zaskakującą i wyróżniającą się na tle innych nie tylko powziętą przez bohaterkę konwencją, ale i zgrabnym językiem :) Powieść polecana przez Ciebie nie mogła nie przypaść mi do gustu - jestes prawdziwą znawczynią i interpretatorką człowieczych pragnień :)
UsuńKlaudyno, jestem zaintrygowana Twoimiplanami nieodległej przyszłości i perspektywa Twojej pracy w pochyleniu się nad kolejną powieścią Annabel Pitcher przyprawia mnie o zawroty głowy z uniesienia, a myśli krzyczą, rwąc się do tej tajemniczej historii.
Nie mam nawet wątpliwości, że ponowna lektura pozwoliłaby Ci odkryć w tej powieści sensy, kryjące się gdzieś poza granicą niedopowiedzenia, objawiające się dopiero po zmienionej biegiem czasu oraz doświadczeniami perspektywie. Równocześnie zastanawiam się, na które węzły powieści tym razem przesunęłabyś punkty ciężkości swojej uwagi, jak mocno próbowałabyś przeniknąć zachowanie rodziców, a na ile dręczyłyby Cię wątpliwości co do ostatecznego pogrzebania córeczki mieszkającej w urnie. Chciałabym poznać odpowiedź na te i mnóstwo innych, nasuwających się przy tej okazji pytań, Klaudyno i kiedy ostatecznie uda Ci się wygospodarować czas na tę lekturę, proszę, nie omieszkaj się ze mna podzielić odświeżonymi wrażeniami :)
Ja Ci wierzę w te wszystkie zapewnienia i mam nadzieję, że i ja się kiedyś dam tą powieścią zachwycić. :)
OdpowiedzUsuńJest mi niezmiernie miło, a przyjemność, jaką sprawiłaś mi swoimi przemiłymi słowami odmalowała się na mojej twarzy promiennym usmiechen najpogodniejszej wdzięczności <3 stokrotnie dziękuję za niezachwianą wiarę w moje zapewnienia.
UsuńChciałabym móc w przyszłości poznać Twoje wrażenia, Aniu i zatracić się w potoku Twoich słów, mającym swe źrówdło w lekturze tej powieści. Jestem bardzo ciekawa, jakie wrażenia wywołałaby w Tobie, jakie pytania zaszczepiła, a moje zaintrygowanie jest tym mocniejsze, że Twoje wrażenia czytelnicze niezmiennie pulsują wnikliwością i erudycją, nie pozwalającą się nabrać na łatwe rozwiązania :)
Mam przeczucie, że jest to książka absolutnie wyjątkowa i by mi się spodobała. Kocham twory, które miewają gorzkie momenty, dzięki którym jestem w stanie zrozumieć coś ważnego i przyswoić wiedzę, z którą później będę szła przez życie. Jestem jeszcze bardzo młoda, więc takie lekcje w postaci powieści tego typu na pewno otworzą mi oczy na wiele spraw :)
OdpowiedzUsuńJesteć bardzo młodziutka, lecz Twoja wiedza i roztropność są imponujące - dostrzegasz bowiem walory literatury przez wielu odtrącane na rzecz mnóstwa innych, może nawet łatwiejszych, lecz niekoniecznie pogłębiających spojrzenie na świat :)
UsuńTak, to rzeczywiście powieść wyjątkowa i mogłaby Ci przypasć do gustu, jako poszukiwaczce wartościowych życiowych lekcji. Ta książka należy bowiem do gatunku tych, która zasiewaja w nas ziarno pytań, a choć miescjami trudna, domykamy ją z poczuciem, że właśnie dowiedzieliśmy się czegoś niezwykłego, gorzkiego, lecz nieodzownego i pomagającego nam samym zmierzyć się z trapiącymi nas troskami :)
Nie słyszałam o tej książce w ogóle, ale coś w jej inności mnie przyciąga. Pewnie gdyby nie Twoja recenzja to nawet bym nie wiedziała, że taka książka istnieje, a nawet jakbym ją gdzieś zobaczyła to przeszłabym obojętnie. Teraz będę wiedziała, że śmiało mogę po nią sięgnąć :)
OdpowiedzUsuńJa również dowiedziałam się przypadkowo, lecz myślę, że w takich literackich spotkaniach tkwi jakiś magiczny magnes, przyciągający nas ku nagle odkrytym tytułom, odkrywanych niespodziewanie, a kuszących obietnocą wielorakich wzruszeń :)
UsuńJest mi bardzo miło czytać, że moje wspomnienia z lektury stały się dla Ciebie zachęcającą iskierką do sięgnięcia po tę niezwykłą powieść, tym bardziej, że mogła ona zginąć, ułozona gdzieś obok wielu innych, nadal czekających na czytelników.
Być może w przyszłości będę mogła zapoznać się z Twoimi czytelniczymi spostrzeżeniami i przymierzyć doń moje własne :) Serdecznie dziękuję za życzliwe słowa!
Nie słyszałam o tej książce, ale tytuł ma zachęcający :-)
OdpowiedzUsuńCieszy mnie więc, Moniko, że mogłam Ci przybliżyć tę powieść, zwłaszcza że zazwyczaj to właśnie Ty mnie zaskakujesz swoimi odkryciami :)
UsuńByć może w przyszłości sięgniesz po debiutancką powieść Annabel Pitcher i będę miała przyjemność przymierzyć swoje spostrzeżenia do Twoich :)
Mysle ze moglaby mi sie spodobac chociazby dlatego ze mamy doczynienia z dawka gorzkosci a nie samej slodyczy. Czasami potrzbuje czegos takiego co sprawi ze popatrze i uznam ze coz.. bywa zyje sie dalej i rtzeba... wlasnie co? Tutaj mamy jak to napisalas "hodowanie krzywdy i nieanwisci" mysle ze to cos dla mnie, ot tak po prsotu
OdpowiedzUsuńNiezmiernie miło mi czytać, że nasze czytelnicze oczekiwania płyną równolegle :) Masz całkowitą słuszność - balans pomiędzy słodyczą a cierpkością jest nieodzowny, byśmy wyjrzeli poza sferę fabrykowanych idylli i dostrzegli czające się za nimi nieszczęście. Takie lektury bywają dla nas wyjątkowo trudne, niekiedy wymagają odpoczynku w zadumie, ale z pewnością są wartościowe. Tak, myślę, że odnalazłabyś poszukiwane pierwiastki w tej niepozornej, a wewnętrznie bogatej książeczce :)
UsuńSkłoniłaś mnie bym wróciła do swoich wrażeń z lektury tej książki, chociaż poza ich opisaniem tkwią one oczywiście gdzieś we mnie nadal. Zaskakujące jak autorka potrafiła wczuć się w emocje dziesięcioletniego chłopca, jak silnie się odczuwa wszystko to, co Jamie stara się przekazać. A wszystko to bez patetyczności i na siłę wywoływanych wzruszeń. To bardzo poruszająca książka.
OdpowiedzUsuń