Nasz pierwszy dom, zbudowany na
przedmieściach przez moich dziadków pysznił się typowo powojenną przysadzistą
bryłą. Jego głęboko osadzona w ziemi graniastość drwi sobie do dziś z wszelkich
możliwych niebezpieczeństw – erozji czy nawałnic, budząc zaufanie i pewną
tkliwość swoim podobieństwem do otaczających go kubistycznie regularnych domów
jednorodzinnych, a jednocześnie odmiennością sentymentu. Świeża pamięć
nieostygłych jeszcze zgliszczy Wielkiej Wojny skłonił budowniczych do zaadaptowania potrzeby bezpieczeństwa na
architektoniczny projekt, w solidności budulca i kanciastej niewzruszoności
upatrując niezdobytego azylu.
Ciepłota cegieł pozostawiała na palcach pyliste cętki, a korzenie lodowych
świerków, magnolii i leciwej śliwy ocierały się o fundamenty piwnicy – miejsca, od którego stroniłam,
przejmującego grozą ciemności i tajemnicy.
Być może i dla Was ta cześć domu
jest przestrzenią wywołującą liczne wspomnienia czy skojarzenia. Dziś mi samej piwnica
kojarzy mi się z chłodnym zapachem
zaciemnionej spiżarni, miałkich trocin warsztatu i suchego węglowego chrzęstu,
lecz dziecięcy irracjonalny lęk odżył, wskrzeszony przenikliwym ziąbem schronu,
zbudowanego przez Williego Chandlera – nieobecnego bohatera powieści Jacka Ketchuma. W jego powieści pt. „Dziewczyna
z sąsiedztwa” przestrzeń ucieczki przeobraża się obłędem okrucieństwa w
gabinet kaźni. Autor opiera fabułę na
przenicowaniu schematu sympatycznej dziewczęcej postaci, sowicie oprószając historię
rdzawymi gwoździami bezwzględności. Zmusza tym samym czytelników do
wcielenia się w rolę świadków – milczących
własnym zhańbieniem i współwiną, z oczami rozwartymi w bezbrzeżnym
zdumieniu, wydających nieme przyzwolenie zbrodni dokonywanej w pełni słońca.
„Dziewczyna z sąsiedztwa” to lektura porażająca dotkliwością niezasłużonych
krzywd, zbita z szaleńczych w swej
okrutniczej finezji oprawców tortur, nadziana na szpikulec wstydu i tchórzostwa.
Tu, idylla wakacji ulega zawieszeniu – zamrożona głuchotą betonowych ścian,
zbrojonych stalą i bestialstwem wciąż powiększającego się grona gapiów i
siepaczy.
✩
"Nadszedł czas, kiedy nawet winny musiał wykazać się niespotykaną niewinnością."
[J. Ketchum, „Dziewczyna z
sąsiedztwa", s. 264]
Słyszymy o perfidii słów,
rozwarstwiających ościeniem kpiny żywe, a najtkliwsze tkanki wrażliwości i
godności, sięgających aż do rdzenia jestestwa, lecz zbyt rzadko zastanawiamy
się nad mocą spojrzenia. Jack Ketchum z wielomównych, pustych beznamiętnością,
szklących się żądzą czy zasnutych bielmem obojętności spojrzeń tka swą pajęczo
lepką przerażeniem powieść, uwydatniając rolę postronnych świadków. Hipnotyzując brutalnością, nie pozwala
odbiorcy przymknąć powiek, rozmyślnie wytrącając z wygodnego, lecz błędnego
przekonania o własnej nienaruszalności. U niego wakacje nie są czasem
wytchnienia, przyjaźni, beztroskich zabaw i rozluźnienia małomiasteczkowych
obyczajów, a dziewczyna z sąsiedztwa
nie jest dobrze znaną dziewczynką, mieszkającą w domu po drugiej stronie ulicy.
Dobrze
sytuowany czterdziestolatek dokonuje
mentalnych wykopalisk, cofając się do wakacji, kiedy promienie letniego słońca
igrają na falach, spłowiałych otoczakach i dziecięcych główkach, zaszczepiając
poczucie odrealnienia i zacierając czas. Mimo wszystko światło ma w sobie jakąś
niepokojącą matowość, jako podejrzane,
zbyt powszednie, zbyt oczywiste zjawisko. Stupor lata przerywa przymusowa
przeprowadzka sióstr, które – jak to w ciasnocie peryferyjnych osiedli bywa – z
miejsca stają się atrakcją, przy czym walor
rekreacyjny nabrzmiewa tutaj krwawością i sinością sadyzmu. W codzienne
rozrywki mieszkańców Laurel Street powoli zakrada się upiór braku litości, szaleńcze widmo, badające granice w wstydu,
bólu – żongler amoralności,
druzgoczący wolę szantażem, wynaturzający
dziecięcą ciekawość świata w etyczno-somatyczną aberrację, pławiącą się w
słodyczy cudzej krwi i niewinności.
✩
"Laurel Avenue” było ślepą ulicą, po której chodziło się środkiem."
[Ibidem, s.45]
Laurel
Avenue składa się z trzynastu
domów, a centrum życia towarzyskiego dzieciaków ze Ślepej Uliczki jest dom
Chandlerów – zawsze otwarty na przyjęcie gości, chętnie korzystających z tego
przywileju. Tutaj nie istnieje status gościa – wszyscy są domownikami. Samotna
matka elektryzuje pociechy sąsiadów swą charyzmą i ujmującą nonszalancją.
Dorastającym chłopcom imponuje jej bezpośredniość i wulgarność, w zagadkowy
sposób połączona z pogodnością. Dzieciaki chłoną w siebie jej opowieści,
wyłaniające się z tumanów papierosowego dymu, wdzięczne za jej wyrozumiałość
wobec zakazanych przyjemności – alkoholu czy papierosów. Soczyste dosadnością,
demoralizujące anegdoty zagryzają ciastkami, popijają chłodnym piwem czy colą i
słuchają szlagierów, dziwnie oderwanych od rzeczywistości.
Dzieci są tak różnorodne, jak tylko
być mogą, lecz właśnie w tym zróżnicowaniu migocze podobieństwo do znanego nam
świata, a stąd z kolei płynie nasza niezgoda na toczące się wydarzenia. Mamy więc braci Chandlerów – wiecznie umorusanego Ralphiego, Willego i
jego brata bliźniaka Donnego. Syna
pijaka – Eddiego, którego imię jest
synonimem kłopotów. Nieustannie lawirując na granicy norm, doprowadza
towarzyszy zabaw do obłędu. Kiedy ruchliwy Eddie popada w zamyślenie, staje się
rezonatorem dziwności, każąc przeczuwać jak najgorsze. Denise to dwunastoletnia kasztanowo włosa dziewczynka, obsypana
cynamonem piegów, wybuchowa, lekkomyślna szyderczyni, której sadystyczne zapędy
dorównują niemal w swej brutalności braku zahamowań Ruth. Wraz ze swoją Eddiem stanowią groteskowy duet
katów. Przeciwwagą patologicznej rodziny Crockerów są Robertsonowie. Erudycyjną definicją ich córki Cheryl byłaby „Alicja w
krainie czarów”. Szczupła, smukła brunetka, cicha i opanowana, w
przeciwieństwie do swej hałaśliwej przyjaciółki z miejsca budząca sympatię. Cała
czeredka, złożona jeszcze z kilkorga innych pociech jest portretowana przez
Dave’a – wciąż stawiającego się w opozycji do pozostałych. Skąd w dzieciach
inwencja do coraz wymyślniejszych tortur, skąd zaciętość i brak zahamowań przed
ciosami?
✩
"Ale zawsze zostałeś złapany. Komandos nigdy nie wygrywał."
[Ibidem, s. 54]
Jack Ketchum buduje swoją powieść
na mocnych fundamentach, z których na czoło, obok obojętności i immanentnego
zła wysuwa się motyw gry, w swej
wynaturzonej formie właściwie wykluczającej losowość. W porażającej
bestialstwem i perfidią bezmyślności igraszce ofiarą staje się nie tyle najsłabszy, co wyklęty. O ile jeszcze na
początku komandos wybierany jest na drodze przypadku, o tyle później, wraz z
rozgałęziającą się liczbą uczestników i ilością niepisanych zasad, celem
żołnierzy bez broni staje się samowolna ofiara. Ogniwem zaostrzającym zasady
gry staje się Denis, dorównująca w nieprzewidywalności bratu. Jej niepokojąca niesamowitość
polega na inklinacji do upokorzenia w klęsce. Sama nad wyraz okrutna z
upodobaniem poddawała się egzekucji, jakby badając splot własnej i cudzej
podatności na ból i jego wieloznaczny deputat. Zabawa nieustannie ewoluuje, nawet i wówczas, gdy ostatecznym celem myśliwych staje się –
niewinna, spętana cudzą wolą istota.
Gra należy do jednej z tych
tajemniczych i nieco absurdalnych zabaw dzieci, niestrudzonych eksploratorów
świata, zdumiewających bezwstydnością i
brawurą, zakrawająca chwilami na potworność. Jej zasady powstają w rytm instynktów, przeformułowywane akcydentalnością i
złowieszczymi impulsami. Podział grupy jest banalnie prosty i opiera się na
wytypowaniu jednostki predestynowanej do porażki, której ceną jest fizyczna i
duchowa krzywda. Ból ciała dopiero mgliście przepowiada upokorzenie, którym
coraz wymyślniejszymi sposobami drążyć będą mentalność ofiary rówieśnicy.
Zastanawia, na ile bezskuteczność oręża buduje morale komandosa, na ile zaś
rozjusza żołnierzy, prowokując ich do kreatywności sadyzmu.
✩
"Dziecko było stworzone do tego, by znosić upokorzenie albo przed nim uciec."
[Ibidem, s. 142]
Miodowe, gorące promienie
słoneczne, igrające na piaszczystej plaży blakną pod eteryczną pastelowością
rudowłosej Megan Laughlin, zielonookiej
dziewczynki – jednej z dwóch sióstr przygarniętych przez Ruth. Okoliczności
poznania są równie baśniowe, co otoczenie, w którą wpisana zostaje pierwsza
scena – Megan, spotkana przypadkowo na Wielkiej Skale, staje się podobna
ondynie, kuszącej niepochwytnością ucieleśnieniu młodzieńczej miłości o
przejrzystym spojrzeniu. Meg byłaby
istota doskonałą, gdyby nie piętno, jakie odcisnął na jej ciele i duszy
tragiczny wypadek, w którym zginęli jej rodzice, a młodsza siostrzyczka uległa
trwałemu kalectwu. Szrama jest
równie zagadkowa, co imponująca, a w jednoczesnej fascynacji blizną tkwi obawa
poznania jej sekretu, bo chociaż David nieprzemożnie pragnie zgłębić tajemnicę
dziewczynki, poznanie jednak, miast
budować porozumienie – rodzi dystans. Nagle słowa stają się trudnymi do
wypowiedzenia, zatrzymują się w gardle pustką, a chłopiec paradoksalnie czuje się mniej ważny, jako zwykły chłopak ze
zwykłą historią – kochany przez troskliwych rodziców, którzy nawet jego
kilkugodzinną nieobecność traktują jako symptom niepokojący i wymagający
interwencji. Nie każdy jednak ma takie szczęście, a chłopczyk szybko dostrzeże,
jak wątła sjest więź scalająca jego rodzinę. Wyrok usłyszany w wieku siedmiu
lat stanie się ciosem ogłuszającym niepojętnością i wydzierającym ze świata
złudzeń.
Meg jest elementem nieprzystającym
do Laurel Avenue z kilku względów, a najważniejszym jest noszenie w sobie tragicznej historii, odpychanej sielankowością i
uładzeniem Ślepego Zaułka. Niewinne
piękno, naznaczone sieroctwem, rwące się ku sztuce, niebywale, wręcz kwiatowo delikatne mierzi otoczenie, do
którego zostało wtrącone – przestrzeń wrogą w swym nieprzygotowaniu i odium
wobec istoty tak odmiennej. Megan musi wyrzec się siebie dla świętego spokoju,
choć ma świadomość, że nawet zupełne oddanie oraz przekreślenie własnej
osobowości i upodobań nie zapewnią jej bezpieczeństwa, nie mówiąc już o akceptacji.
Na ślepej uliczce nie istnieje bowiem żadna rękojmia suwerenności. Brak tu miejsca na akwarelową ciszę
kontemplacji, artystyczne porywy, subtelność. Rozwój jest przedmiotem wzgardy, zaogniającym nienawiść, a dojrzewanie – biologicznym piętnem,
wieszczącym społeczne i mentalny upadek.
✩
„Jednak z dziecmi nie jest w porządku.
Nigdy nie będzie.”
[Ibidem, s. 123]
Megan winna jest nie tylko swoją
odmiennością, ale również ponadprzeciętną odwagą. Imponująca siła oddziaływania
jej nonkonformizmu przeobraża się wkrótce w pogardę, żywioną strachem miernych
świadków, niegodziwych, nikczemnością wyściełających niedostatki własnej duszy.
W wyniku tego strachu Dave dopuszcza się
separacji swych uczuć od Meg, uciekając od ideału. Cechą dystynktywną Megan
staje się jej bezbronność i wtrącenie na pozycję z góry straconą. Ponadto
przeciwstawia się ona uświęconej zasadzie bezwzględnego posłuszeństwa dorosłym,
wobec czego jej rezystancja jest nie tyle
walutą wykluczenia, co źródłem strachliwego podziwu dzieci i szału dorosłej.
Jedyną bronią dzieci może być przekora, akty dewastacji, poczytywane za
wandalizm, skrytość, a Megan swoim męstwem w asertywności ściągnęła na siebie
wściekłość przerażonych nieletnich i rozwścieczonej, zaciętej Ruth. Heroizm
Megan jest chwilowy, lecz głęboko zapadający w serce.
Siostra Meg, dziewięcioletnia Susan w swej kruchej bezbronności
przywodzi na myśl syrenkę o
przejrzystych zielonych oczach. Tymi szmaragdowymi oczyma przywoływać będzie
swoją siostrę – jedyną stronniczkę w obcym świecie, jej wzrok mieści całą gamę
emocji: od tkliwości siostrzanego porozumienia i pytającej troski, poprzez
zaufanie, aż po gorączkę paniki. Sama Susan tkwi zawieszona pomiędzy wypieraną w
rozpaczliwym, prawie zwierzęcym odruchu obronnym świadomością tortur siostry, a układaniem puzzli, czytaniem,
ciastka popijając chłodnym mlekiem. Panicznie boi się Ruth, szarpana niewyobrażalnym
lękiem przed ewentualnymi konsekwencjami niesubordynacji siostry. Naturalna
skłonność do ucieczki przed cierpieniem przybiera u niej formę całkowitego
wycofania się, odcięcia od świata.
✩
"My, kobiety, powtarzamy te same błędy co nasze matki, zawsze ulegając mężczyznom."
[Ibidem, s. 218]
Z czasem sekret dzieci, tak
skrzętnie przez nie ukrywany zostanie przekazany instancji wyższej – Ruth, którą trudno sytuować w którymkolwiek
ze światów. Zgorzkniała kobieta balansuje na ich granicy, nie przynależąc ani do sfery moralnej odpowiedzialności,
ani – przez wzgląd na metrykę i etyczną deprawację – do świata kształtujących się dopiero tożsamości. Pierwsze oznaki
starzenia nie są w stanie przysłonić coraz bardziej zaniedbywanego naturalnego
piękna, postradanego wraz ze złudzeniami. Jej zwichnięta osobowość obnaża
kobietę zdegenerowaną aż do rdzenia tożsamości, nałogową oprawczynię, której krwiobieg pulsuje gęstym jadem kłamstwa,
ale i dezorientacji w labiryncie własnych łgarstw. Abnegatka, unosząc się na fali alkoholowego odurzenia, często
roztacza przed dziecięcym audytorium swoje deliryczne wizje, mieszając
wspomnienia z zelżywością zarzutów wobec rzeczywistości. Ostrej krytyce poddaje
kobiecość, jako kwintesencję wyuzdania,
odstręczającą nakierunkowaniem na zmysłowość, w poniżaniu innych upatrując
drogi załagodzenia własnych obaw i niespełnionych aspiracji. Nietrudno zauważyć,
że prócz rozkoszy czerpanej z krzywdzenia niewinnej i bezbronnej Ruth, kobieta nie wzdraga się także przed samobiczowaniem
słowami – jej mizoginizm jest
przecież ostrzem obosiecznym, wymierzonym przeciwko jej samej – istocie
boleśnie naiwnej, złamanej własna wiarą i posłuszeństwem. Macierzyństwo jest
sytuowane przez nią w kategoriach błędu, zamieniającego kobietę na coraz próżniejsze
naczynie, a miłość zredukowana wyłącznie do popędu.
Ruth imponuje chłopcom swoją
swobodą, a oszałamiające nieskrępowanie
mieni się gorączką somatyczności. Sama kobieta stanie się jednak prędko
maską kabotyństwa i rozkładu. W swym absurdzie
dociekań, których na przykład figurą może być wnikliwa analiza reklamy
szminki, za każdym razem objawia swoją
słabość, podkopywaną zazdrością o młodzieńczy urok niewinnej Meg,
zaklinającej jej nieskazitelność w braku aprobaty dla faktów. Niewygodną prawdę zanurzy w strugach krwi,
zawiść przekuje w wachlarz coraz
bardziej wyrafinowanych tortur, pobudzając młode, a już wykolejone
chłopięce umysły do zadawania jak najgłębszych ran, mających się już nigdy nie
zabliźnić. Zarzewiem okrucieństwa kobiety jest poczucie krzywdy, sączące się z ran porzucenia, wciąż nie zasklepionych
i jątrzących się trucizną nienawiści, kierowanej przeciwko nieskazitelności.
Sama niegdyś postradała to, co miała najcenniejszego w imię mrzonek, teraz zaś
mści się na Meg.
Jej obecność jest wyczuwalna nawet
po jej wyjściu, przeszywając powietrze wibracją niebezpieczeństwa. Reżyserka zbrodniczego procederu z wolna
zaczyna tracić rozeznanie pomiędzy jawą, wspomnieniami i projekcjami wyobraźni.
Kieruje nią niezwalczony przymus zadawania cierpienia, w braku szacunku do
słabszych i samej siebie. Według Ruth kobiety
są żałosne swoją bezsilnością, nie do wykorzenienia, a ofiarność zasługuje
na najwyższe potępienie. Co jednak
powinno znajdować się na szczycie drabiny aksjologicznej? Czyżby ślepy egoizm
stanowił porękę bezpieczeństwa? Ruth paralizuje swą wężowością, w jej
oczach brak iskier życia – ze zwierciadeł duszy zamieniają się na ziejące
pustką otwory, a ona sama emituje wilgotny chłód obłąkanej siepaczki. Kobieta
nieustannie pogrąża się w desperackim poczuci winy, podsycając płomień wstrętu do
samej siebie. Przepala ją poczucie winy za odejście męża i przeklinając przynależność
do słabej płci, niezdolnej przykuć do siebie mężczyzny.
✩
"(…) złość, nienawiść i samotność są niczym pojedynczy przycisk, czekajacy na palec, który poprowadzi człowieka do destrukcji."
[Ibidem, s. 167]
Koszmar
wpleciony w powszednie życie
wzbudza przeświadczenie, że dramaty dziecięcej izolacji i krzywd, zadawanych za
przyzwoleniem dorosłych nieustannie toczą się za naszymi ścianami. Prawda, nie
w tak dojmującej skali, lecz podobnie niesprawiedliwe i niezasłużone, łamiąc
kruche podstawy dopiero zawiązujących się zalążków charakterów i upodobań. Najbardziej
chyba w potwornym koszmarze betonowej celi dojmuje
wyciszenie izolacja i splot makabrycznej gry z sielankę wakacji. Zmowa
milczenia dźwięczy głucho, ocieniając zwykłe dziecięce gry, letnie
przyjemności, przekąski, spacery i rutynę.
Schron został zbudowany w paranoicznej potrzebie
bezpieczeństwa przez Williego Seniora, wiedzionego niepokojem kolejnych politycznych
fluktuacji. Mężczyzna postanawia zapewnić sobie niezniszczalną enklawę, która
osłoni go przed wszelkimi klęskami. Jednakże przestrzeń, która ma stanowić
gniazdo ucieczki przed światem, przeobraża się w scenę odstręczającego spektaklu, którego każdy kolejny akt coraz
mocniej poraża natężeniem bestialstwa, sadyzmu, krwawego nałogu zadawania
krzywd i badania granic tolerancji dziewczęcego ciała na poniżenie i ból.
Wilgoć i ciemność, chłód, bijący od zbrojonych betonowych ścian starannie
wygłuszają wszelkie dźwięki, skłaniając do kolejnych ciosów w poczuciu
niekarności. Metal, beton i piach są niczym tworzywo bezwzględności,
haniebności i bezwstydu stoczonych aberracją umysłów. To miejsce idealne do
straszenia i tak też traktują je dzieciaki, nie przeczuwając, jak niebawem
wzrośnie jego atrakcyjność, kiedy dopuszczenie do gry nowego zawodnika zamieni
je w salę tortur.
Czytając, zastanawiamy się, po co
narratorowi ta bolesna introspekcja. Czy
nie wygodniej i bezpieczniej byłoby odciąć się od przeszłości? Wyparcie,
choć komfortowe jest chyba w tym przypadku niemożliwe – przeszłość wciąż powraca, jeżeli nie w reminiscencjach piwnicznych
spektakli, to w spojrzeniu byłej żony, która nadwrażliwość po tragicznym
wypadku przypłaciła obłędem. Dorosły już Dave, definiując cierpienie sięga po
obrazową metaforę, w której ból jest pasożytem, z wolna przejmującym kontrolę
nad nami, wypierając niebawem naszą własną tożsamość, która raz postradana,
nigdy już nie powróci. Jest to chyba jeden z najbardziej przejmujących, choć
nieco konwencjonalnych obrazów i będzie on w powieści stale rozwijany.
✩
„Dziewczyna z sąsiedztwa” wydaje się być gorzką
skargą na pomijanie potrzeb dzieci – zamykaniu się na ich głos, odwracaniu głów
wówczas, gdy należy patrzeć. Ruth, motywująca do katowania, sama przecież będąc
ofiarą staje się upostaciowaniem posępnej siły zbrodniczej edukacji. Transgresyjność
jej postaci, agresja i miotanie się pomiędzy nałogiem, drążącą ją chorobą,
labilnością emocjonalną czyni z niej dłuto, rzeźbiące w podatnych na sugestie
umysłów, które przecież same lgną do mentorki, potrzebują aprobaty,
przypochlebiając się, by uzyskać to, co najbardziej je nęci. W przypadku dzieci
będzie to zaspokojenie niezdrowej, patologicznej wręcz fascynacji cudzym
cierpieniem, ale przecież również próba dookreślenia własnych emocji i wrażeń,
instynktów, wymykających się racjonalizacji.
Miasteczko, zastygłe w ufności
mieszkańców, pogrążone jest w błogiej niewiedzy, lecz kiedy pojedyncze głosy
próbują przebić szklany klosz milczenia – niewiarygodna zbrodnia zakrawa na
cierpki i mało zabawny żart. Pasywność, wina braku zaufania, konformizm i
żałośliwe próby odwrócenia biegu zaszłych już wydarzeń stanowią posępną tkankę
tej wyjątkowej powieści – smagającą mnie tysiącem refleksji nad naszym trwaniem
wyłącznie w naszych życiach. Przede wszystkim zastanawiam się, gdzie przebiega
granica pomiędzy wścibstwem, współczuciem a gotowością do pomocy? „Dziewczynę
z sąsiedztwa” poznałam dzięki mojej Kochanej Czarodziejce Klaudynie💖, której po septylionkroć dziękuję,
a podarowana opowieść stała się źródłem magnetyzującego przerażenia –
dosadnością opisów, uderzającą bezrefleksyjnością i miotaniem się na linie
moralności, splątanej uległością grupie. Teraz, znając ponurą historię zastanawiam
się, czy wiedząc o kryjącycm się w schronie koszmarze chciałabym go poznać…
Autor: Jack Ketchum
Tytuł: “Dziewczyna z sąsiedztwa”
Tytuł oryginału: “The Girl Next Door”
Wydawnictwo: Papierowy Księżyc
Strony: 337
Ocena:4/7
A Wy, czy znacie już „Dziewczynę z sąsiedztwa”? Co odkryliście w piwniczych mrokach? Czy Was również sparaliżowała strachem potworna gra? A może znacie podobnie ścinające lodem krew w żyłach opowieści kołyszące się na linie prawdopodobieństwa?
Najcieplejsze uściski i pozdrowienia
nadpisane na kołujących kwiatach
gruszy i mahonii
Karpacka Biel
Złożoność Twoich recenzji zawsze robi na mnie potężne wrażenie. Tym bardziej, jeśli daną książkę czytałam i dzięki Tobie odżywają we mnie wspomnienia z lektury.
OdpowiedzUsuńPoczątkowo nie byłam "Dziewczyną z sąsiedztwa" tak porażona, jak zapowiadano, tymczasem teraz, kiedy z powodu Twojego tekstu zaczęłam przypominać sobie uczucia towarzyszące lekturze, czuję takie niewygodne mrowienie na całym ciele. To straszna historia, która siedzi w człowieku przez długi, długi czas. Niedawno streszczałam komuś fabułę i na samą myśl robiło mi się słabo...
Klaudyno - na wstępie pragnę ci podziękować tak za obdarowanie mnie tymi trudnymi uczuciami, które trudno tak po prostu zepchnąć poza granice wrażliwości, jak i za mądre słowa. Świadomość, że przyjęta przeze mnie forma wrażeń czytelniczych stanowi dla Ciebie iskrę, wskrzeszającą uśpione na jakiś czas emocje jest dla mnie bezcenna - zwłaszcza wobec Twojego przebogatego doświadczenia <3
UsuńTo prawda - podczas lektury czytelnik zmaga się z eskalacją złożonych uczuć, z których u mnie dominację przejęło przerażenie i niezgoda. Nie mogłam pojąć (nadal nie mogę), na ile człowieczeństwo zainfekowane jest potwornością, bestialstwem i brakiem zahamowań... Co więcej - niezrozumiałe i odstręczające jest dla mnie powolne rozsmakowywanie się w zbrodni, zadawanie bólu i brak zahamowań...
Owszem - ta historia zapada głęboko w umysł i wrażliwość, nie pozwalając o sobie zapomnieć. Za jakiś czas emocje opadają, by rozbudzić się z pełnią mocy własnie przy okazji relacji czy własnych zamyśleń. Przyznaję się, że mojej lekturze towarzyszyły piwniczne koszmary - tak silnie we mnie ugodziła.
... książka zapowiada się ciekawie ...
OdpowiedzUsuńTak, Moniko, to z pewnością absorbująca czytelnika pozycja, wciągająca i prowokująca do lektury, choć zarazem przerażająca i porażająca - amoralnością, degeneracją i koszmarną ciszą oraz bezradnością ofiary. Jest to jedna z tych lektur, o których wspomnienia przebiegają dreszczem po plecach...
UsuńKsiążki nie czytałam, ale kiedyś widziałam recenzję na jakimś blogu i poczułam się zaintrygowana :) Niestety jak to ze mną bywa, nie zapisałam sobie nigdzie tytułu i oczywiście o niej zapomniałam, ale Twoja recenzja mi o niej przypomniała, więc tym razem sobie tytuł zapiszę i mam nadzieję, że uda mi się za jakiś czas ją przeczytać :)
OdpowiedzUsuńDoskonale rozumiem to zaintrygowanie i roztargnienie, w którym zupełnie zapomina się o utrwaleniu tytułu, choćby na jakimś strzępku. Przez bardzo długi czas zawsze łudziłam się, że zapamiętam każdy intrygujący mnie tytuł i oczywiście już po kilku dniach zapominałam, a głód ciekawości mola ksiązkowego przepalał mi głowę :D Dlatego też, choć z lekką niekonsekwencją, staram się prowadzić skromniutkie czytelnicze listy.
UsuńCieszę się, że na podstawie moich czytelniczych wrażeń mogłaś wydobyć z ulotnej pamięci ten tytuł. Być może dzięki temu będę mogła już wkrótce poznać Twoje wrażenia po lekturze :)
Zanim sięgnęłam po "Dziewczynę z sąsiedztwa" spodziewałam się, że porazi mnie brutalnością, ale tak naprawdę przerażenie budzi w niej nie sam akt przemocy, ale wszystko to, co do niego prowadzi i jak od pewnego momentu nic nie jest w stanie tego dramatu zatrzymać. To mocna książka, która zostaje w pamięci i widzę, że na Tobie również zrobiła duże wrażenie.
OdpowiedzUsuńSiła oddziaływania tej książki na wrażliwość nie ulega zakwestionowaniu. Początkowo również nie podejrzewałam, że powieść tak mną wstrząśnie, lecz w miarę rozwoju akcji zapadałam się coraz głębiej w bezdeń okrucieństwa. Masz całkowitą słuszność, Kasiu - Ketchum zręcznie buduje napięcie, umiejętnie dawkując je poprzez naciągani nici bezwzględności, wyrachowania i sadyzmu nie znajacego granic.
UsuńBezbłędnie zwróciłaś uwagę również na wprawioną w ruch maszynerię zbrodni - dziękuję! Polegając na twoim doświadczeniu odkopuję w samej sobie domysły i wrażenia, których nie potrafiłam do końca sprecyzować :)
To trudna lektura i przyznam, że jeszcze po inne książki Ketchuma nie sięgnęłam, chociaż chciałabym się z nimi zmierzyć.
UsuńPS Doskwiera mi nieznajomość Twojego imienia! :)
Przyznam, że niezbyt miło wspominam przygodę z tą książką, nie spodobała mi się. Dałam się nieco wkręcić nazwisku Kinga na okładce. Czasami tak bywa, nie wszystko musi do nas przemawiać. :)
OdpowiedzUsuńBookendorfina