Marzec
– starzec,
chciałoby się powiedzieć, kiedy spojrzy się na kalendarz. Młodszy brat Lutego odszedł
przecież ponad tydzień temu, rozciągając
się rozleniwieniem aż na pierwszy tydzień Kwietnia, wciąż mglisty,
zamyślony, lecz czujny. Rozważniejszy od Lutego, lecz wcale nie bardziej
opanowany, podatny na kaprysy
porywistych powiewów znużenia, nieco rozdrażniony przeciągającym się
oczekiwaniem na ciepło, które pozwoliłoby w końcu wyprostować ramiona
przygarbione przez kłujący mróz. Marzec
to czarodziejski uciekinier, wystawiający twarz do słońca, marzyciel szczelnie otulony peleryną,
przefastrygowaną jeszcze szronem, a puszystą ogonami odchodzących lisów ostatnich
polarnych zawiei. Wyczerpany całodzienną
wędrówką, skłaniał ciężką głowę na coraz późniejsze zachody słońca,
skłębione ciężkimi kobaltowymi chmurami, lamowanymi złotem żywicznej nadziei na
wytchnienie.
Rzadkie wizyty
słońca Marzec wynagradzał mi ciepłem barw, smaków i kolorów, podarowując w
szczególności te kojarzące się z pełnią Wiosny i Lata. Marcowa paleta mieni się całą tęczą kadmowej żółci i kojącego gorącem pomarańczu,
w które wsączają się włókienka zieleni
naiwnych młodością źdźbeł i listków oraz błękity, tak delikatne, że chwilami budzące strach czy gotowe są
udźwignąć brzemię pierzastych obłoków.
Dziś,
spóźniona jak sam Marzec, opowiem Wam,
czym mnie urzekł, czym ukołysał melancholijny czarodziej, którego
wyjątkowość polega na tym, że zaklinając
w jeden sen, wybudza z innego. Marzec,
kołysząc, otwiera nam oczy na dotychczas ukryte, tuląc do snu – budzi:
roślinność, zwierzęta i ludzi… Dryfujących niepewnie, bojaźliwie na
wstydzie niespełnionych noworocznych postanowień. Jego wyjątkowość polega na
tym, że odczarował koszmar zgubnej
gonitwy w labiryncie projektów, ucząc mnie czegoś zupełnie dotychczas
niepojmowalnego, a podziwianego u innych, odporniejszych na presję znanych mi
osób…
Pokażę Wam atrybuty Marca, rozmarzonego ptasimi balladami i odurzonego surową wonią
zroszonej przebudzeniami ziemi, łaknącej ziarna.
CZERWONE POMARAŃCZE
W
dni tęsknoty za ciepłem Marzec obierał dla mnie czerwone pomarańcze Sanguinello, znacznie przewyższające swoje popularne
kuzynki, często przyrównywane do złotowłosych piękności. Wiedzieliście, że
doskonale nam znane cytrusy o lśniącej radośnie pomarańczowej barwie nazywa się
„blondynkami” dla odcienia ich optymistycznej porowatej skórki? Smak czerwonych pomarańczy odznacza się
wyjątkową delikatnością, akordy rześkości zastępuje w nich ton łagodnej,
przygaszonej zniewalającą słodyczą kwaskowatości. Sugerowana nazwą krwawość
owoców objawia się w niesamowitości subtelnego miąższu, ukrytego pod osłonką
alabastrowego albedo, którego gruba warstwa otula rozkoszne, pozbawione pestek,
soczyste cząstki. Luty i Marzec żonglują
fascynującym przemieszaniem gorących, roztopionych żarem sycylijskiego
farniente owocami, które przekrojone w poprzek zachwycają podobieństwem do
gotyckiej rozety. Witraż miąższu,
prześwietlony brzaskiem, mieni się miękkością oranżu, broczy krwawym szkarłatem
i karmazynem, by ostatecznie eksplodować w kryształ rubinu. Podobno pomarańcze
z odmiany Nero stanowią istny spektakl wszystkich tonów głębokiej czerwieni,
skrzącej się drobinami otchłannej czerni, jak płonące blaskiem bryłki rajskiej
przyjemności karbunkułów. Niestety, ja nie miałam okazji się o tym przekonać. A
Wy?
SYROP
Z AGAWY
Wykarmiona w
dzieciństwie baśniami o kwiecie paproci upatrywałam podobieństwa do magicznej
rośliny w agawie. Okazała władczyni
pustyni była chlubą mojej Babci, która z dumą gospodyni przedstawiała
wyniosłą i świadomą swej potęgi matronę
o mięsistych, jędrnych liściach, zakończonych ostrymi kolcami gościom,
wskazując na jej bujny rozrost i niespożytą witalność. Agawa rosła w ogromnej
glinianej donicy, ustawionej na misternie kutym żeliwnym trójnogu, a jej
liczne, wzniesione triumfalnie ramiona miały przyjemny odcień przydymionego chryzoprazu. W moim podziwie do
rośliny tkwił lęk, że pewnego dnia wyciągnie ku mnie szpony, by ukarać mnie za
fantazje o jej zakwicie. Nie sądziłam,
że po latach znów będę o niej myśleć, sięgając po alternatywę dla miodu.
Pszczela hojność,
tak skrzętnie i podstępnie wykorzystywana przez ludzi sprawiała wrażenie dobrze
mi znanej. Przecież potrafiłam rozróżnić niuanse poszczególnych odmian miodu, więc trwałam w przekonaniu, że syrop z
serca pustyni niczym mnie nie zaskoczy. Nic bardziej mylnego! Kwintesencję
słodyczy pozyskiwanej z władczyni meksykańskich pustkowi znamionuje niebywała lekkość, jedwabistość, pozbawiona
zarazem drapiących w gardło miodowych nut. Przejrzystość
bursztynowej tafli, przypominająca promienie Południa wsączające się w
piasek najlepiej smakuje oprószona
wiórkami kokosa. Nie podejrzewałam nigdy, że istnieje specjał godny miana
rywalu dla miodu – jakie to szczęście
móc się mylić!
☾
ZAPACHY
Pierwsze dwa
zapachy – „Watercolors” i „Dew drops” to właściwie przenikające się opowieści o nieodległej Wiośnie,
opalizujące nadzieją, ufnością i spokojem.
☾
Marzycielstwo
ma postać rozmytej precyzji tęczy-
impresje czarowne, lecz niepochwytne unoszą się na wygiętym łuku barwnej
wstęgi, zamkniętej w kompozycji "Watercolors".
Wysubtelnienie i momentami aż
rozczulająca bezbronność wobec zachwytów, natychmiast odmalowywanych
finezyjnymi pociągnięciami pędzla, wykluczającymi pomyłkę, bo przecież
akwarele to jednorazowość gestu. To
zapach w którym mieszają się szepty lwich paszczy, westchnienia pachnącego
groszku i powojów oraz murmurando naparstnic, geranium i konwalii, przez który
przebija się zaśpiew ogrodowej fontanny. Wyobraźcie sobie altanę skąpaną w
blasku słońca, która jest widownią dla baletu
motyli i ważek oraz mydlanych baniek, unoszonych na woniach leciutkich, zwiewnych, świeżych i niewinnych. Obecna w niej
jest również kwaskowatość wciąż
niedojrzałych malin, poziomek i białych porzeczek, ubogacona zmysłowością piżmowego sekretu
oczekującej w centrum ogrodu damy w białym peniuarze.
☾
Jeszcze przed
świtem nasza nieznajoma biegnie na palcach do swej świątyni dumania, wciąż
oczekując… W "Dew drops" świeżości
towarzyszy uległość giętkich źdźbeł, żywotna
elastyczność na której opierają się stopy biegnącej. Szmaragdowe i
jadeitowe liście mienią się, obłaskawiane
dłońmi jutrzenki pod kaskadami rosy. Ten zapach to wspomnienie pierwszych wiosennych porządków, zapach nowej pory
roku, zapraszanej do domostw przez pierwszy raz otwarte na oścież okna. Ożywczość seledynowej nadziei, powabnej i
tkliwej, jak alpejskie cyklameny, jaśminowe pąki i naręcza bzów oraz pąki
kamelii sprawiają, że Dew drops przywodzi na myśl owadzią grację, elfie opowieści
o wróżkach, szeleszczących spódniczkami utkanymi z puchu dmuchawców oraz pierwsze zauroczenie, jeszcze nie znające
zawodu.
☾
Pomimo iż Marzec
stał się istnym łowczym pierwszych zwiastunów Wiosny, nadal nie zagasło we mnie
upodobanie do aromatów ciepłych,
otulających swojskością, wynagradzających zawieszenie na napiętej strunie
kwartałów. Do takich należy "Fresh Baked Bread". Ten zapach wypełniał wieczory
burzowe, smętne i beznadziejne krzątaniną parnej piekarni – ostoi tradycji ukrytej
w trzewiach syjamskich kamienic, obiegających rynek dyszącej industrializacją
mieściny. To oszałamiająca maślana woń
świeżych broszek, pulchnych miękiszem, piegowatym zabawnie rodzynkami; zapach sztangielek, pręgowanych
ziarnami maku i sezamu, podobnych tygrysim okrętom, archetypiczny niemal aromat chleba o zrumienionej, lśniącej skórce,
ukrywającej porowate, lekkie, lecz pożywne ciasto. Z okrągłego bochenka,
Mama odkrawała gruba pajdę i jeszcze ciepłą smarowała masłem, osypując kryształkami soli, uszlachetniającej
prostotę przyjemności. Kapryśne i wygłodniałe pociechy oskubywały kminek i
wgryzały się z dziecięcą uroczą łapczywością w cudownie miękką pajdę. Temu
przysmakowi dorównuje jedynie – i w opisywanym zapachu jest obecna – bułka rozmoczona w mleku, wyjadana
miseczką z białej miseczki. Proste danie zawsze kojarzy mi się z niepomyślną
baśnią braci Grimmów o dziewczynce karmiącej żabkę tym frykasem… Słodycz i sól, ciepło i praca czynią
ten zapach na tyle niepowtarzalnym i przywołującym przeszłość, że jako jeden z niewielu na stałe wpisze się w
moje wieczory. Ten zapach to zaklęcie
błogiego dzieciństwa, bezpieczeństwa sytości zapewnianej troskliwością
Opiekunki. Jeżeli więc znacie lub posiadacie podobne kompozycje, proszę,
podzielcie się nimi – zaklinajmy razem czarowność Przeszłości.
☾
URZECZENIA,
CEREMONIE…
O
najcudowniejszym z Zaskoczeń już
pewnie wiecie, więc dodam tylko, że zachwyt
i wdzięczność stale się utrzymują, wyzwalane za każdym spojrzeniem na
podarowane książki, z przekręceniem każdej stronicy, z których słowa zagarniam
w pełni świadoma, że bez życzliwości Klaudyny te wszystkie porywające historie nadal czekałyby na mnie przez nieokreślony
czas.
Marzec to miesiąc
największego z naszych świąt rodzinnych – urodzin
mojej cudownej Mamy. Osiemnasty
marca stanowi więc dla nas datę magiczną, wezbraną bezgranicznym zaufaniem,
najgłębszą Miłością i podziwiem, dla Najkochańszej
Osoby, będącą Słońcem naszego mikrokosmosu. Mamy należą do gatunku istot wyższych, a moja nigdy nie przestanie
mnie zadziwiać pogodą ducha,
niezłomnością i niesamowitą troskliwością, którą od zawsze czule nas otacza.
Nie obchodzimy tego święta hucznie, lecz celebrujemy
piękno chwil na wspólnych rozmowach. O poranku składamy Mamie życzenia,
laurki z biegiem lat (nareszcie!) wyparły skromne podarki, które zawsze
zawierają w sobie akcenty czerwieni,
ulubionego koloru Mamy. Propozycje upieczenia tortu zazwyczaj Mama przerywa
stwierdzeniem, że przecież ona się nie powstrzyma i zje pochłonie cały tort,
zamieniając się w nieruchome łakome monstrum. Urodzinowe słodkości przybierają
więc inny kształt. Nie byłoby tego dnia
bez czekolady, której Mama jest wielką admiratorką, a spojrzenie jej promienistych oczu, tak tkliwe i wciąż ufne jest z pewnością
stokroć większym darem niż wszystko, co my możemy jej podarować.
Imieniny mojej
Siostry Klaudii przypadają dwa dni po święcie Mamy – dwudziestego Marca. Z racji
tego, że Klaudia na co dzień mieszka w Krakowie, najczęściej świętujemy je z opóźnieniem lub wyprzedzeniem,
niezmiennie jednak przypieczętowując ów dzień wyjątkowością, wykraczającą poza
formułę życzeń. Moja urocza solenizantka zazwyczaj
wzdraga się przed przyjmowaniem podarków, co oczywiście nie wyklucza
przyjemności z uświetnienia tego dnia jakimś drobiazgiem, przyjmowanym z
uśmiechem zakłopotania i rozkosznym udawanym dąsem. Przyznam się Wam, że w
działaniach prewencyjnych przed odrzuceniem upominku staram się Klaudię obdarowywać
jak najczęściej – pod pozorem „bezokazji” – to jakoś łatwiej jej zaakceptować
(całusy miętusy, Klaudia, jeżeli czytasz te słowa 💖).
Imieniny i urodziny
to znakomite preteksty, by wyrazić swoim najbliższym wdzięczność i udowodnic
swoje do nich uczucia, prawda?
☾
KOSMATE SWETRY I
PARUJĄCE FILIŻANKI
Razem z Marcem nie
lubimy chłodu,
więc nadal mogłam się zanurzać w
puszystej wełnistości ulubionych swetrów, których rękawy wciąż naciągam na
dłonie, wiecznie marznące i poszukujące schronienia w kieszeniach lub
przydługich, wyciągniętych rękawach właśnie. Trochę tęsknię do letnich bluzek i
lekkich koszul, ale wiem, że jeszcze przyjdzie na nie pora, dlatego chętnie owijam się w szpiegowskie popielate
kardigany, chowam pół twarzy pod kraciastym szalikiem i naciągam na głowę
szafirowo-grafitową czapkę, zastanawiając się, czy znajdę odpowiednie buty
na czas wiosny i lata.
☾
SŁOTNY I MARKOTNY?
Rzęsiste pierwsze
deszcze
pozwoliły mi przewędrować poprzez szpalery wodnych strużynek pod rozpostartym parasolem w rosarium, o który rozbijały
się z cichym bębnieniem kropelki. Jako dziewczynka zawsze marzyłam, by posiadać własny osobisty parasol –
marzenie spełniła Mama, kiedy miałam dziewięć lat, podarowując wyśniony sprzęt
mi i Klaudii. Mój był tęczowy, Klaudii –
niebiański. Nasze bajeczne parasole, obnoszone z ostentacją dokonały żywota
już dawno temu, w niewyjaśnionych okolicznościach, przy czym oczywiście mój
zaginął jako pierwszy. Teraz najczęściej nie zabieram parasola z lenistwa,
roztargnienia albo po prostu niepewności pogody, choć lubię przechadzać się w deszczu, zasłuchana w szum kropel, zapatrzona w
lustrzane ulice, na których olej samochodowy czyni zabawne namiastki tęczy,
przeglądając się w kałużach i z
radością patrzeć na nowy, czysty świat,
osuszany wiatrem i słońcem.
☾
Marzec
ugasił także moje wyczekiwanie na pierwsze
burze, które rozszalały się na skrzydłach przerażającego świszczącego
wiatru, przynosząc oczyszczenie,
rozjarzone zygzakami błyskawic. Świetliste strzały, pomimo swej srogości
nie budziły strachu, lecz szacunek wobec majestatycznych porykiwań, głuchych
pomruków i wspaniałych iluminacji, wyposażając w pewność dobrego omenu.
Burzowość wieczorów miała swój odpowiednik
w burzliwości niektórych dni, szczęśliwie jednak udało mi się z nią uporać.
☾
Wydaje mi się, że
nie tylko dla mnie był to miesiąc senny, zmęczony, nieco kapryśny… Wydłużające się, lecz senne dni nabrzmiewały od skrupułów, paliły
wątpliwościami, rozpościerając się na przedwiosennym czuwaniu, pulsującym
podskórnie w nieposłyszalnym rytmie przetasowania priorytetów. Marzycielski czarodziej ma karnację
fiołkową, kwitnącą rumieńcami jasnopomarańczowymi jak pokorne nagietki.
Spoglądając troskliwie spod długich, purpurowych rzęs, łagodny i ukołysany własnym
znużeniem, nauczył mnie przyzwoleń na
przebaczenie sobie niewystarczalności – wobec siebie i wobec świata.
Dobrotliwy marzyciel
Marzec, pomimo zmęczenia, nauczył mnie wiele, wiele też mi podarował. To pierwszy z miesięcy, w
którym wychodzę z domu wcześniej, by iść
wolniej, przyglądając się chodnikowi, który nagle przeradza się w
niepokojącą trasę wędrówek śpiących żyjątek. Kamienne płyty stają się podobne do
dziwacznych surrealistycznych marmurów, w których żyłkowania wiją się pod
postacią brudnoróżowych dżdżownic i
nieprzeciętnie, a może nawet nieprzyzwoicie długich ślimaków. Marzec przynosił mi każdego
dnia coraz więcej kwiatów, z których najbardziej poruszającym był pojedynczy irys, odnaleziony pewnego dnia w
ogrodzie, tuż pod zaroślami śpiących jeszcze ketmii. Niepozorny, lecz oszałamiający swym anemicznym powabem –
cieniutkie sinawe płatki, poznaczone siecią purpurowych żyłek odwijały się z
wdziękiem, odsłaniając wnętrze mroczne, jak fioletowo-granatowa cisza nocy,
ukrywająca szafranowe pręciki. Śliczny, skojarzył mi się z chorym królewiczem, uosabiając zarazem mój Opiekuńczy, udręczony cierpliwą opiekuńczością Marzec.
A
jaki dla Was był ten miesiąc? Czy przyniósł Wam miłą odmianę? Odnaleźliście w
nim zwiastuny wiosennej beztroski? A może przełom por roku wybraliście jako
czas dla odnowienia utajonych postanowień? Chętnie się dowiem, co podarował Wam
ten ujmujący, zmęczony marzyciel.
Śląc kaczeńce
ślę rumieńce
ekscytacji Wiosną...
Buziaki cudaki!
Karpacka biel
Twoje comiesięczne wpisy brutalnie udowadniają, jak szybko ucieka czas. Mam wrażenie, że ledwie tydzień temu czytałam Twoje lutowe wspomnienia, tymczasem mamy już prawie połowę kwietnia i pewnie "za dwa dni" przeczytam emocjonujące, piękne i pełne wzruszeń wspomnienia spisane w maju.
OdpowiedzUsuńZa szybko ucieka ten czas, za szybko.
Cudownie, że marzec wiąże się u Was z tyloma miłymi okazjami do świętowania. Jak zawsze jestem urzeczona tym, jak ciepło potrafisz mówić o swoich bliskich. Mnie samej od razu robi się cudownie na sercu i zaczynam dręczyć się myślą, czy moja córka kiedyś będzie tak ciepło o mnie mówić? Mam nadzieję, że tak właśnie będzie...
Widzę na zdjęciach kilka małych radości, które przywołują cudowne wspomnienia... Ach, jakże miło mieć w Tobie kogoś, z kim dzielę tajemnice, to szalenie ekscytujące :)
Życzę Ci, abyś za miesiąc wspaniale wspominała kwiecień. Niech to będzie ciepły, wiosenny, pełen radości czas <3
Kochana Klaudyno, Czas mija nieubłaganie i nie możemy mu się wymknąć i sama nie mogę otrząsnąć się ze zdumienia, jak szybko biegną kolejne tygodnie (już nawet nie dni :)). Każde miesięczne podsumowanie pomaga mi domknąć cztery minione tygodnie, a każdy komentarz, wieńczący mój wpis jest dla mnie dodatkowym podarunkiem, taką najsłodszą wisienką na torcie <3
UsuńMiło mi czytać, że ciepłe uczucia, jakimi otaczam moich Bliskich i w Tobie wyzwalają falę wzruszenia. Szczęśliwie, mam osoby, które otaczają mnie ogromnym wsparciem i każdego dnia jestem im wdzięczna, więc ten przybór tkliwości jest po prostu odruchem bezwarunkowym. Nie potrafię przyjąć innej dykcji i nawet nie wiesz, jak cenne jest dla mnie Twoje wzruszenie <3 Kiedyś mogłabym się lękać oskarżenia o czułostkowość, a teraz dostrzegam, że faktor wrażliwości (nadnaturalnej u Ciebie), nie pozwala na wysuwanie takich oskarżeń <3 Dziękuję!
Jestem przekonana, że Zosia w przyszłości również będzie opowiadać o Tobie w pełnym ciepła tonie, wdzięczna za troskliwość, cierpliwość, budowanie systemu aksjologicznego bez przymusu... Za te noce, rwane płaczem ząbkującego Maluszka i tysiące pytań <3
O tak! Nasze tajemnice, książki z wpisanymi nań biografiami, splot podobnych marzeń i ciągłe dzielenie się doświadczeniami <3 Ekscytujące, budzące ciekawość i pogłębiające spektrum znajomości <3
Dziękuję Ci, moja Najmilsza Klaudyno za życzenia! Te od Ciebie nie mogą się nie ziścić i mam nadzieję, że Kwiecień i Tobie przyniesie pełnię radości i... krystalizację powziętych zamierzeń :)
Całusy miętusy!
Ale jak to, to już kolejny miesiąc się skończył, jak nieprawdopodobnie szybko mija czas, dopiero co czytałam lutowe podsumowanie, a tu już wspomnienia marca zacierają się w naszej pamięci, warto je chwytać takimi właśnie wpisami. :) Mnie marzec przyniósł wiele niespodzianek życiowych, takich przyjemnych i radosnych, niosących w sobie obietnicę poprawy losy, wyczekiwać będę kolejnych promieni słońca i uśmiechu od ludzi. :)
OdpowiedzUsuńBookendorfina
Izabelo, bardzo się cieszę, że dla Ciebie Marzec był miesiącem zaskakującym, lecz w pozytywnym tego słowa rozumieniu. Jak tu się nie uśmiechać, czytając, że natchnął Cię otuch i wiarą w odmianę losu na słoneczniejszy, malujący przyszłość w świetlanych barwach? :) Życzę Ci, by każdy kolejny miesiąc skrzył się mocniej od życzliwych uśmiechów i ulgi spełnienia zamierzeń :)
UsuńMiło mi, że takie comiesięczne wspomnienia przypadły Ci do gustu. Przyznaję, że z upodobaniem do nich zasiadam :)
Takie podsumowanie zdarzeń, które w danym miesiąca na nas wpłynęły, nie tylko pozwala zachować wspomnienia, ale również jakby postawić kropkę nad i. :)
UsuńZdecydowanie za szybko ten czas leci. Pamiętam, że dopiero był początek nowego roku, a tu już mamy prawie połowę kwietnia.
OdpowiedzUsuńTo prawda, Czas jest chyba najszybszym z uciekinierów i dobrze, że po sobie pozostawia jakieś ślady, odciskając w pamięci zachwyty, drobne urzeczenia i cenne doświadczenia :)
UsuńNie mogę uwierzyć w to, że już zanurzyliśmy się w kwitnącej wiośnie, a niebawem zbudzimy się w upalnych objęciach lata :)
Twoje zdjęcia są absolutnie magiczne. :)
OdpowiedzUsuńMiło mi gościć Cię u siebie i czytać słowa Twojego uznania, zwłaszcza że Twoje fotografie ujmują krystalicznością, grą światła i barw oraz przemyślaną kompozycją :)
UsuńMam nadzieję, że w przyszłości będę miała okazję uraczyć Cię jeszcze magią przedmiotów i wrażeń, które na mnie oddziaały z taką siłą :)
Dziękuję! <3
Twój opis agawy całkowicie przekonał mnie do tego, aby ją wypróbować. Niby o nim słyszałam, ale jakoś kompletnie mnie do tego nie ciągnęło. A miód bardzo lubię, szczególnie do herbaty zamiast cukru. Marzec też szybko mi zleciał i dalej nie wierzę, że mamy już prawie koniec kwietnia. Również nie przepadam za zimnem, a niestety wiosny wciąż nie widać.
OdpowiedzUsuńPrzepiękne zdjęcia!
Alicjo, cieszy mnie, że zachęciłam Cię do wypróbowania syropu z agawy. Szczerze mogę Ci polecić tę płynną słodycz, zwłaszcza jeżeli należysz do wielbicielek miodu :) Syrop z agawy znamionuje zniewalająca łagodność, a ponadto jest bardzo dobrze rozpuszczalny, więc w herbacie też z pewnością się sprawdzi.
UsuńTak, masz rację - Marzec już dobiegł końca, podobnie, Kwiecień też już na wyczerpaniu - a wiosny nadal brak. Ciekawe, gdzież to ona zabłądziła :) Miejmy nadzieję, że już niebawem odnajdzie właściwą drogę i będziemy mogły rozkoszować się ciepłem.
Dziękuję <3 jest mi niezmiernie miło, iż moje zdjęcia wywołały Twój zachwyt <3
... zdjęcia jak zwykle magiczne 😊...
OdpowiedzUsuńMoniko, dziękuję Ci za przemiłe słowa <3 Jest mi niezmiernie miło, że pod Twoim spojrzeniem wrażliwej i czułej na Piękno świata osoby dmoje zdjęcia skrzą się magią :)
Usuń