Sny
zakradają się nieoczekiwanie,
często nieproszone, gęste od wspomnień i ciężkie od skłębionych lęków. Nie wiem, kiedy zaczynają się takimi stawać,
pamiętam jednak, że w dzieciństwie śnienie należało do moich ulubionych
czynności. Teraz często w środku nocy otrząsam
się nagle ze snu-intruza, przykładam dłoń do rozpłomienionego czoła i
spoglądam w okno. Podobno to najlepszy
sposób, by jak najszybciej zapomnieć o koszmarze. Drzemią domy, wczepione ufnie
w łagodne wzgórza, kominy wzdychają jeszcze smużkami sinego dymu. Ponad różnokolorowymi
dachami piętrzą się bukowe lasy, obrzeżone chłodem butelkowej zieleni sosen. W
noce pełni wszystko zalewa śmietankowo-srebrzysty lukier księżycowej poświaty,
a pejzaż staje się nierealną klechdą opuszczonej wsi.
Pewien
chłopiec miał koszmary. Spojrzenie w
okno sypialni nie mogło pomóc mu przepędzić złych snów, ponieważ widok
rozpościerający się za szklaną taflą stanowił przedłużenie onirycznych wizji. Od wielu miesięcy wybudza się o tej samej
porze, z jednego koszmaru zapadając w kolejny, równie wyrazisty, okrutny
kaleczącą prawdą, domagającą się ujścia. Chłopiec ma na imię Conor, a
granicę światów odmierza „Siedem minut
po północy”. Tę niezwykłą opowieść otrzymałam od Klaudyny, która obdarowała mnie czymś więcej niż tylko czytelniczym
uwikłaniem w splątanie gwałtownych emocji. Wejdźcie, proszę snu ze mną, do kołujących rzeczywistości jawy i snu
przeszywających drzazgami strachu, niezgody i dezorientacji. Podłogę
zaściela gruby dywan z chroboczącego igliwia, ozdobiony trującymi jagodami,
stąpajmy więc ostrożnie. Milczmy, by nie spłoszyć trwożliwie drżącej odwagi.
Zasłuchajmy się w opowieść wiekowego drzewa, pocieszmy spojrzeniem chłopca. Ważne, by wiedział, że go dostrzegamy. Wówczas
opowie nam swoją własną historię.
„Siedem
minut po północy” to ubogacająca
w trudną wiedzę, poruszająca, wielowarstwowa opowieść o relatywności prawdy i
żmudnym oswajaniu się z nią. Ness nie tyle nawet ukazuje proces ujarzmiana
lęków, co ich afirmację i przyznanie się
do własnych słabości, samo w sobie będące aktem męstwa i zwycięstwem,
pozwalającym na przekroczenie granicy wstydu i przełamania ciszy. To
wspaniała, lecz szarpiąca wrażliwością historia
o wstydzie, przełykaniu dławiącej goryczy, bezgłośnym krzyku o dostrzeżenie
oraz walkę o postradaną powszedniość. Nici powieści autor wysnuł z pomysłu Siobhan Dovd, której zamiar stworzenia
powieści o chłopcu został udaremniony porażką w starciu z chorobą. W takim
ujęciu historia Conora staje się
przedłużeniem czasu, którego zabrakło Siobhan, a Ness tym samym podejmuje
sztafetę „rozrabiania”, jak sam
określił w przedmowie swój proces twórczy.
☆
" – Bo czy jeśli nikt cię nie widzi – mówił potwór, idąc coraz szybciej – to czy naprawdę istniejesz?"
[P. Ness, „Siedem minut po północy”, s. 156]
Introdukcją historii staje się cienisty, rozrywany wrzaskami i trzaskami
żywioł koszmaru, sieczonego gwałtownym wiatrem, mroczny, a jednocześnie
stanowiący oniryczny spektakl, rozjaśniany księżycowym blaskiem. Sny Conora
wypełniają niemal zestaloną kondensacją sferę, w której prawa grawitacji przeobrażają się w imperatyw
strachu, a przerażenie nie ma tu anonimowego płaskiego oblicza absurdu. To strach paradoksalnie zdroworozsądkowy, wszechogarniający
i potężniejszy tym bardziej, że jego
podłoże dla chłopca doskonale znane i pojęte. Conor potrafi zdefiniować
niechcianego, a nieodłącznego towarzysza, który wciąż odtrącany w tysiącach
negacji miesza się z narastającą falą
powszednich chłopięcych trosk i tęsknoty za zwyczajną przeszłością,
rozjaśnianą matczyną witalnością i opieką. Z jednej strony Conor nieustannie
boryka się z dręczącymi go snami, podejmując się poruszającej racjonalizacji otaczającej go scenerii grozy. Z
drugiej – ten głęboko zakorzeniony lęk, czy raczej potworna, miażdżąca wiedza, zbyt gorzka do przełknięcia i zbyt trudna
do wypowiedzenia, immunizuje go przed strategią zastraszania stosowaną
przez wszechwiedzy cis.
Tragedia Conora rozgrywa się w
trzech nacierających dla siebie wymiarach – jawy, snu i koszmaru, skrywanego głęboko w sobie i będącego pożywką dla zwątpienia, kompleksów, wycofywania się z podejmowania wyborów i walki. Właściwie
codzienność Conora przyjmuje postać desperackiej rezygnacji – z uwagi innych,
sympatii i jałmużny współczucia. Chłopiec odrzuca nawet przyjaźń Lily
Andrews, uroczej towarzyszki wspólnych zabaw, której loczki wyśmiewają Harry
wraz ze swoją świtą, nazywając dziewczynkę „pudelkiem”. Przestaje się także skupiać
na nauce, ponieważ szybko zauważa, że choroba matki przyoblekła go peleryną dojmującego, bezrefleksyjnego współczucia,
przybierającego formę po prostu pomijania – w wygodzie i niezręczności pustych
pocieszeń. Przetasowania płaszczyzn upodabniają więc życie Conora do wycieńczającego zawieszenia na cienkiej
linii somnambulizmu i insomnii, z którego nie ma ucieczki.
☆
"Niekiedy ludzie muszą najmocniej okłamywać właśnie samych siebie."
[Ibidem, s. 72]
Conor O’Malley jest przeciętnym
trzynastolatkiem, którego poranki od pewnego czasu naznacza trudna samotnością samodzielność. Niebawem każdą chwilę wypełni bolesna nieobecność matki. Conor
rozpoczyna dzień od asekuracyjnego zawołania, pełnego nadziei, ale i
nabrzmiałego lękiem, że zbudzi śpiącą mamę, upewniając się, że bezpiecznie śpi
ona w swojej sypialni. Samotne śniadania stały się już normą, podobnie, jak odrabianie
prac domowych, które zresztą szybko staną się zbyteczne wobec wypaczonej
protekcjonalnej postawy nauczycieli. W chorobie matki najbardziej przeraża go
niespodziewana zamiana ról, wymuszona wciąż potęgującą się kruchością. Niemowlęca delikatność i bezbronność
najbliższej mu osoby sprawia, że dezorientacja
miesza się z instynktem ochrony. Dawne rozrywki, przerywane torsjami osłabionej
kobiety, skraca teraz jej chroniczne zmęczenie, rozpinając codzienność na ponurej
samotności, poczuciu wyobcowania i oczekiwaniu. W udręczonym uśmiechu mamy
skrzą się jednak iskry humoru, jedynego dostępnego i skutecznego leku na
wyczerpanie w długotrwałych i bezowocnych zmaganiach z chorobą. Wydaje się, że
ta pogoda i aura optymizmu wytwarzana jest specjalnie dla Conora, a zasilana
bezgraniczną matczyną miłością, na której wyrażenie nie ofiarowano adekwatnego
potencjału lat.
Chłopiec za wszelką cenę pragnie
osłonić słabość matki, a w jego rozczulającym geście najbardziej chyba
przejmuje instynktowny poryw do zapobiegnięcia temu, co nieuchronne. W postawie
Conora tkwi kwasota wstydu – skłaniająca do kłamstw, mających
zamaskować jego prawdziwe uczucia, z którymi sam nie może się uporać i
postrzega je jako słabość. Współczucie
zamienia chłopca w odszczepieńca, który za pohańbienie uznaje fakt, iż jego
rodzina stała się pastwą niespodziewanego wyroku losu.
Matka Conora jest postacią łączącą
pokolenia, a portrety chłopca i jego babci
znakomicie ilustrują, jak odmienna, lecz scalająca wielką mocą będzie miłość macierzyńska i
synowska oraz strategie ujarzmiania traumy. Warto w tym miejscu przyjrzeć się babci Conora, która ukazywana z
perspektywy dziecka jawi się jako ostentacyjnie nowoczesna, wręcz zarozumiała w
swej bezkompromisowości, apodyktyczna i ukrywająca się za nieprzeniknioną maską
wciąż napiętej, lecz beznamiętnej mimiki. Niekiedy jej surowość przybiera formę
ptasiej drapieżności, a sam Conor dopiero po niewczasie dostrzeże, że babcia
również cierpi, lecz jej gesty obronne wyglądają inaczej, niż u niego, ponieważ
kobieta wie, iż ciąży na niej brzemię późniejszej opieki nad wnukiem. Jej smutnym dorobkiem jest również brzemię nagromadzonych przez dekady gorzkich doświadczeń, ponieważ być może właśnie aktywność zawodowa pozwala wypełnić niszę, powstałą po utracie kolejnych bliskich. „Dom
starej pani”, jak nazywa Conor dom swej babci, odstrasza go muzealną zastygłością,
a pokój dla niego przeznaczony, wciąż nazywany przezeń „gościnnym”, przeraża
sterylnością, przełamaną jedynie marynistycznym tryptykiem i pustką pogłębianą przez sztywność dwóch mebli - łożka i kredensu.
☆
Za chorobą, jak cień postępuje koszmar, który z biegiem kolejnych tygodni
rozrośnie się w lepką strukturę, twardy pancerz, chroniący go przed
nawiedzającym chłopca upiornym drzewem. Przedwieczny cis, rosnący za oknem, zasilany mądrością eonów, staje się tworem podobnym Kosmicznemu Drzewu,
jednoczącym wszystkie sfery – tak sekret podziemi i mistykę nieboskłonu z
tym, co dostępne i widzialne, jak i trzy rzeczywistości Conora. Zmiennokształtność wędrowca z zaświatów,
wiecznego tułacza, będącego zagadką i jednoczesnym jej rozwiązaniem mieści w
sobie tajemnicę wszechistnienia. Tysiąc mian i wcieleń zaciera właściwą
tożsamość przybysza, czyniąc zeń samowystarczalne
Universum, klamrę spinającą wieki,
zarzewie życia i lek - lecz skuteczny tylko wówczas, jeżeli uzdrowienie zgodne jest z wolą przeznaczenia. Drzewo roztacza przed Conorem trzy historie, paraboliczne opowieści, migoczące interpretacyjna głębią
i opalizujące możliwością zbłądzenia w krytycznej ocenie zdarzeń. Pierwsze
dwie opowieści, podobne wspaniałym, ponadczasowym baśniom mogłyby śmiało istnieć
jako odrębne przypowieści, odzwierciedlające ludzki astygmatyzm poznawczy, łatwość ferowania wyroków, naznaczonych
wąskością subiektywizmu i uporczywe ogniskowanie uwagi na konkretnym aspekcie
historii.
Zieleń pierwotnego dobrostanu i
niewinności w królestwie żywiołów zostaje zabarwiona krwią. Młodość świata
niknie pod kłamstwem zainscenizowanej rozpaczy, brudem intryg i morderstw, ewokując
niewydolność dychotomicznego podziału świata na dobrych i złych. Dalej,
przechodzimy do czasów życia na
świecie, zamiast z – epoki
dysharmonii i cierpkich szyderstw z archaiczności trwania w ufności Naturze.
Niewiara zasilana sokami niewiedzy owocuje egoizmem, nie ustępującym nawet w obliczu
nadchodzącej katastrofy. Cis, sięga po
tropy doskonale nam znane z baśni – rodzinę królewską, miłośc zakazaną i
zapóźnioną, wabiące dziedzictwo tronu, zmagania zielarza z duchownym, amalgamat
konfliktu racjonalizmu i panteistycznej więzi z przyrodą, opatrzone pieczęcią
śmierci, żądzy władzy i chciwości. W jego opowieściach ulegają one jednak
odświeżeniu i pogłębieniu, przeradzając się w dowody na relatywność pojęć takich jak prawda i kłamstwo, płytkość
pozoru i konsekwencję zanurzenia się w jego mieliźnie, ciążącą na nas winę
stronniczości i zatwardziałości trwania przy najłatwiejszych rozwiązaniach.
Morały są dostrzegalne, wyraziste, lecz nie ostateczne, a wskazujące na cenę
zwycięstwa i nieoszacowaną wartość wiary.
☆
"Wiara to połowa sukcesu na drodze do wyzdrowienia. Wiara jest lekarstwem, wiara w przyszłość, która nas czeka."
[Ibidem, s. 118]
Trzecia
opowieść jest dopowiedzeniem losów Conora,
zacierającym jasność biegu zdarzeń w przemieszaniu perspektyw i
dynamice, niepewności co do właściwego nurtu wypadków. Stanowi ona apogeum niezgody chłopca na nieustanne
upokorzenia, dławienie się wstydem i odrzucanie, strącanie za margines drętwotą
pocieszeń i duszącej niewidzialności. Właśnie ta ostatnia jest dla Conora
najbardziej przytłaczająca i niezrozumiała. Trzynastolatek nie może pogodzić
się z nieustannym pomijaniem go, miota się
w szklanej celi, wyścielonej
irracjonalną empatia, przybierającą dziwną i irytującą postać spłoszonych spojrzeń,
półsłówek, nagle zniżających się do porozumiewawczych, drażniących
szeptów. Chłopiec, postrzegany jako ofiara, staje się w konsekwencji ofiarą ludzkiej skłonności
do uciekania przed prawdą. Jedyną, która chce pomoc Conorowi i wesprzeć go w
tych trudnych chwilach, zwracając uwagę na jego miażdżące go jarzmo, lecz nie definiując go
przez nie i wciąż pamiętając o przeszłości jest Lily. Po raz kolejny dziecięca wrażliwość kontrastuje z
tchórzostwem świata dorosłych, wzdragających się przed wyrażeniem współczucia i
realnej pomocy, następującej natychmiast, nie zaś doraźnej. Nieobecni wówczas,
kiedy są najbardziej potrzebni, przesuwają na nieokreśloną przyszłość „poważne
rozmowy” i kary, co wynaturza proces pedagogiczny do powolnego, a
konsekwentnego odzierania z zaufania. Odraczane wciąż porozumienie Conora znajdą uwieńczenie w rozmowie z mamą, dialogu drżącym od utajonych pytań i uderzającym ostrożnością, pełnią
ładunku emocjonalnego, wymuszająca na czytelniku zatrzymanie się w bezdechu
wzruszenia.
Chłopiec zostaje schwytany w potrzask upokarzającej
kwarantanny, jakby choroba matki czyniła z niego jednostkę całkowicie
dysfunkcyjną. Wytrzymałość jednak swoje granice i w pewnym momencie
dochodzi do przełamania impasu. Jednopostaciowość dziecka i drzewa, otworzona
przyjemną uwerturą zniszczenia, wieszczącą wyzwolenie, obrazuje monstrualność
wewnętrznego szkwału, potęgowanego dodatkowo wykoślawioną litością otoczenia. Zniszczenie,
silnie zaznaczone w powieści, będzie nie tylko rozumiane jako stopniowe
korodowanie więzi ze światem poprzez postępującą chorobę, ale również wyraz
bezsilności, kierującej ładunek strachu przeciwko uładzonej rzeczywistości,
kłamliwej i oskarżanej o pozorowanie zwyczajności, którą przecież choroba
odbiera. Tak jawi się Conorowi babciny salon, zegar, bezmyślnie odmierzający
kolejne cenne godziny, choć każda posiada inną, nieoszacowaną wartość,
bibeloty, wiążące z przeszłością i konieczność uczęszczania na zajęcia, a
których nikt nie zadaje mu pytań.
☆
"(…) to on był tym koszmarem."
[Ibidem, s. 104]
Satysfakcja
z aktu dewastacji wiąże się z nadzieją na ukaranie, ponieważ bezdenna rozpacz wciąż niedostrzeganego
chłopca przybrała już tak skrajną formę, że lepsza dla niego jest perspektywa
wykluczenia poprzez zastosowanie sankcji, niż ciągłe pomijanie. Kara jako
świadectwo dostrzeżenia jest więc obietnica ulgi, kojącej napięcie tych
wszystkich tygodni przejrzystości
niedostrzegalnej dla świata. A jednak „Są gorsze rzeczy niż bycie niewidzialnym” – zauważy chłopiec,
kiedy znów zetknie się z ową dziwną
etykietą współczucia, w której cierpiącego z miejsca się uniewinnia.
Dyrektorka nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, jak wieloznaczne i wielotrafne (sic!), jest w jej ustach słowo „potwór”. Ta niepokojąca i kuriozalna higieniczność współczucia jedynie zaognia
rany chłopca, oddalając go od świata, łamiąc ostatecznie jego wiarę i budząc
zazdrość. Chłopiec spogląda na swoje otoczenie – płaszczyznę nie rozsadzaną
tak, jak jego szklana cela wyładowaniami napięcia w wyniszczającym oczekiwaniu,
wydłużającym się w nieskończoność, zwielokrotnianym poczuciem winy i
podszeptami tragicznego końca.
☆
"Historie to najbardziej dzikie ze wszystkich stworzeń – zagrzmiał potwór. – Potrafią nas ścigać, gryźć i prześladować."
[Ibidem, s. 45]
Nie sposób nie zauważyć, jak ważne
w książce Nessa jest tworzenie historii.
Słowo wypowiedziane ma tu już nawet nie
tyle walor kreacyjny, lecz kompensacyjny, dlatego ultimatum cisa staje się
wymuszenie na Conorze wyznania tego, co mu ciąży, pomimo protestów chłopca.
Sam cis jest zarazem upostaciowaniem
swoich powieści, tkanką je tworzącą i to on scala wszystkie przywoływane
przez siebie narracje. Jednocześnie pierwiastek historii zakrada się do jednego
z zadań, jakie zleca dzieciom nauczycielka, a nazwanego przez nią całkiem
dźwięcznie i wielomównie „Życiopisaniem”.
Dla chłopca szkolne wypracowanie, mogące w innych okolicznościach być świetnym
wyzwaniem i możliwością wyeksponowania codziennych radości staje się zawstydzającym
obciążeniem, uzmysławiającym, że rytm
jego trzynastoletniego życia wyznaczają kolejne rozstania – z ojcem, kotem,
a teraz – matką. Historie są
prześladowcami, którym nie sposób się wymknąć, brzemieniem, pod którym Conor się dusi, ponieważ właśnie one mają
być tą prawdą, której tak bardzo się obawia – prowokującej oskarżenia o
nieczułość, pogodzenie się z losem i zaprzestanie walki. Ale cis inaczej zdefiniuje Życiopisanie –
upatrując w nim czynów, nie słów. Heroizm chłopca, wplątany w coraz
bardziej spłowiałą codzienność powoli jednak niknie, stłamszony naturalnym wycieńczeniem,
ale również zrozumieniem, że choroba nie jest jego winą, tak samo, jak
nieskuteczność wszystkich powziętych środków. Trzynastolatek zaklina fakty, pragnąc uwierzyć w argumenty, jakimi
operuje w rozmowach z ojcem czy babcią. W jego powtarzających perswazjach pobłyskuje
zasmucająca niemoc i próba przekonania samego siebie o słuszności racji,
zasłyszanych na szpitalnym korytarzu i przepuszczonych przez pryzmat dziecięcej
niewinnej, a głębokiej wiary, każdego dnia osłabianej w konfrontacji z faktami.
☆
"Wiele prawdziwych rzeczy wydaje nam się oszustwem."
[Ibidem, s. 74]
Conor nie potrafi już czuć strachu
innego niż paraliżujący chłód przeczucia straty, więc surowa apodyktyczność
cisu nie wywrze na nim wrażenia. Co więcej, repliki chłopca pełne są sceptycyzmu i buty, niekiedy rozbawiając
czytelnika i zaskakując. Szczerze przyznam, że czytając dialogi chłopca i drzewa,
chwilami zamierałam, ciekawa, czy cis
ukarze swego buntowniczego i niedowierzającego adwersarza za impertynencję.
Strach w przypadku cisu posiadający konkretną postać wyzuty jest z siły
oddziaływania, a zamieniony na obraz i dotykalny kształt – wzbudza raczej
ciekawość, niż respekt. Potwór Conora jest inny, głęboko i wampirycznie
wczepiony w niego samego, przesączając podświadomość rozjątrzającą pewnością,
przed której werbalizacją wciąż się wzdraga. Chociaż przybysz wysuwa postulat
szacunku, dla chłopca każdej kolejnej nocy „pozostawał ledwie cisem”, dlatego
wikła się w aroganckie przekomarzania z dzieckiem. Nadnaturalny mentor chłopca
wie jednak, że tylko artykulacja wewnętrznych obaw, dotychczas bezimiennych,
lecz doskonale znanych, może uśmierzyć cierpienie i wprowadzić do kolejnego,
wyższego wymiaru, w którym cierpienie oczekiwania wypiera zgoda na rozstanie.
Dzięki temu chłopiec może nie tylko uświadomić sobie w bezradność w obliczu
choroby matki, ale także wlasną niewinność – nie on jest bowiem sprawcą
gehenny, przez którą wspólnie z rodziną przechodzili. Rozerwanie kurtyny
milczenia prowokuje wyznania – po wielomiesięcznych eufemistycznych białych
kłamstwach w końcu może adejsć wyzwolenie, polegające na aprobacie własnej
słabości, lecz nie wstydliwej, tylko czysto ludzkiej, pozbawionej metryki, bo
przecież łzy rozstania spłyną po twarzy trzynastolatka i starszej kobiety,
której „Życiopisanie” z pewnością wieńczyłyby kolejne kontrapunkty pożegnań.
☆
„Siedem minut po północy” było dla
mnie książką wyjątkową, drogowskazem do zaopiekowania się własnymi lękami,
którym nie chciałam dać imienia, zawstydzona, zagubiona, niekiedy wściekła tą
najgorszą z wściekłości – zasilanej poczuciem bezsilności i własnej daremności.
Historia Conora pokazuje, jak trudne i wielostopniowe jest oswajanie się z
traumatycznymi wypadkami, których węzły zawiązuje na niciach naszych istnień
przekorny, bezwzględny i nieobliczalny Los. Chorobę zwykło się tylko kwitować
zblakłymi słowami „katastrofa”, „tragedia”, „nieszczęście”… Owszem, choroba
mieści się w tych kategoriach, lecz słowa nie są tak potrzebne, jak gesty –
ciepło zrozumienia i współobecność. Koszmar Conora, wrażający się w jego
codzienność, był tym gorszy, że o ile noc skazywała go na samotne zmagania z lękami,
o tyle jawa zatrzaskiwała go w więzieniu bez ścian, gdzie szklane spojrzenia
uciekały, a głosy nagle milkły.
Ness w wirtuozerski sposób obsadził
strzelistymi, a gęstymi interpretacjami labirynt poznawania samego siebie, prób
dotarcia do tego, co głęboko skrywane przed światem, lecz domagające się
ujścia. Autor w ponadczasowej, odpornej na jedno tylko odczytanie strukturze
onirycznej stratyfikacji doznań sensorycznych i mentalnych upadków oraz
sublimacji pochwycił to, co umykające, czy pomijane. O chorobie trudno mówić i
pisać, nie spłycając jej, uciekając od bagatelizacji sztampy – a „Siedem minut
po północy” od pierwszej strony ujmuje bogactwem impresjonistycznych niuansów,
przemieszanych z codziennością i grzmotami dezaprobaty na okrucieństwo losu.
Fenomenalnym dopełnieniem powieści
są ilustracje Jima Kay’a, doskonale
korespondujące z kolejnymi sekwencjami zdarzeń, a w tej przyległości uwidacznia
się asonans artystycznej wrażliwości i wizji obydwóch twórców. Istne arcydzieła grafika
zdumiewają wielorakością kształtów, przybierających tak formy zoomorficzne, jak
i roślinne, prowadząc nas przez mroczne nocne pejzaże, scenografię snów i
drzemiących przedmiotów. Z kłębowiska nienaturalnie wydłużonych groteskowych cieni nieoczekiwanie rodzą się kolejni bohaterowie, pobudzający wyobraźnię, uzupełniające obrazy wywołane naszą wyobraźnią. Każdy obraz cechuje zdumiewająca drobiazgowość, wysnucie
z rzeczywistości, przy jednoczesnym nadaniu ich nieokreśloności,fantasmagorycznej
mglistości, wprowadzającej nas do świata Conora, a także do utajonych światów naszych własnych nocy.
Autor: Patrick Ness
Tytuł: “Siedem minut po północy”
Tytuł oryginału: “A Monster Calls”
Wydawnictwo: papierowy Księżyc
Strony: 215
Ocena:6/7
☆
Historię Conora od dawna chciałam
poznać i kiedy w końcu wchłonęłam ją w siebie, przekonałam się – i przekonuję
każdego dnia, że jej skrawki – niczym maleńkie cisowe igiełki – otwierają oczy
na to, co dotychczas zakryte. Skłaniają do
zamyślenia się nad własnym bogactwem, możliwością uściskania bliskich osób,
dzielenia z nimi kruchych i ulotnych, niepowracalnych zachwytów, obdarowywania
i porywania uśmiechów. Przeczuwam, jakie mogłoby być moje siedem minut, wiem,
co wprawia w ruch wahadło zegara, którego echo niekiedy do mnie dociera z
zaświatów, wiem, co chciałby usłyszeć ode mnie cis… A Wy? Czy znacie historię
Conora, czy dopiero pragniecie ją usłyszeć? I jak jest z Waszą odwagą –
bronicie się przed wyznaniem wstydu i lęków, czy raczej wolicie je okiełznać
poprzez nadanie im imienia?
Ślę zachwyty strojne,
jak jabłonie w kwiatów koronie
Karpacka Biel
jak jabłonie w kwiatów koronie
Karpacka Biel
Przeczytałam ją ledwie kilka dni temu i żałuję, że nie potrafię tak pięknie jak Ty uchwycić wielu jej elementów. Muszę jednak przyznać, że nie poddałam się historii Conora od pierwszych stron - we mnie emocje gromadziły się po kawałku, by na samym końcu silnie ścisnąć za gardło i serce. To piękna i mądra historia. Teraz jestem ciekawa filmu, który powstał na jej podstawie.
OdpowiedzUsuńKasiu, na początku pragnę Ci podziękować za Twoje przychylne i ciepłe słowa. Świadomość, że opis moich wrażeń jawi się Tobie jako wyjątkowy w obrazowości jest dla mnie ogromną przyjemnością, źródłem radości i spełnienia we współdzieleniu wrażeń <3 To wspaniałe, że mogłyśmy niemal równocześnie utrwalić w słowach swoje refleksje na temat tej wyjątkowej opowieści i przejrzeć się we własnych relacjach.
UsuńW Twoim odbiorze historii Conora dostrzegam potęgę narastających emocji - bo przecież nagromadzenie się uczuć i ich nagła eksplozja może być przecież wyzwaniem emocjonalnym dla wrażliwego odbiorcy. Tak, to nieprzeciętnie mądra opowieść, wskazująca sposób na okiełznanie strachu i oczyszczające wyznanie.
Kasiu, miałam okazję obejrzeć film całkiem niedawno i muszę przyznać, że również silnie oddziałuje na uczucia :)
Ach, muszę i ja w takim razie czym prędzej zabrać się za film - czuję, że będzie mi przy seansie towarzyszyło sporo emocji :)
UsuńNie czytałam tej książki, ale chyba powinnam. ostatnio za dużo czytam kryminałów i potrzebuje jakieś "duchowej odskoczni". Czytając komentarz powyżej, widzę, że powstał film na bazach książki? Muszę zerknąć w otchłań internetów bo chętnie dowiem się czegoś więcej.
OdpowiedzUsuńPolecam obejrzenie, bo to naprawdę godna ekranizacja tej wspaniałej książki.
UsuńKarolino, jeżeli poszukujesz "duchowej odskoczni" to historia Conora, próbującego pokonać lęk poprzez przyznanie przed samym sobą okrutnej prawdy będzie doskonałym wyborem. Jest to opowieść ponadczasowa, silnie angażująca czytelnika i wprowadzająca go do cienistych krain złych snów, nawracajacych każdej nocy, lecz nie kończących się wraz z brzaskiem :) Szczerze Ci ją polecam.
UsuńTak, na osnowie książki powstał również piękny film, który miałam okazję obejrzeć podczas świąt i muszę dołączyć się do głosu Klaudyny - adaptacja filmowa jest godna obejrzenia. Zaskoczyła mnie spójnością onirycznej wizji, przedstawieniem sylwetki chłopca uwikłanego w trzy sfery i cudownie dopełniła moje własne wyobrażenia :) Mam nadzieję, że tak książka, jak i film pstaną się dla Ciebie źródłem wielu wzruszeń.
Najpierw przeczytam książkę, a potem film :) Już postanowione!
UsuńZnakomicie! Kolejność jak najbardziej słuszna :D Cieszę się, że powzięłaś decyzję i wierzę, że już niedługo będziesz mogła porównać ze sobą te dwa obrazy. Podejrzewam też, że książka wyzwoli w Tobie całą lawinę uczuć, pozostawiając cenne, choć trudne pytania :)
UsuńJestem niezmiernie ciekawa Twojej reakcji na opowieść Conora :)
Niezwykle piękna, klimatyczna, cudowna, mądra i wzruszająca opowieść, jak intensywnie ją chłonęłam. :)
OdpowiedzUsuńBookendorfina
Tak, Izabelo, w Twoich lapidarnych słowach mieści się kwintesencja opowieści o chłopcu oswajającym prawdę i strach :) Pamiętam, jak jeszcze niedawno sama zatracałam się w Twoich czytelniczych wrażeniach, by później do nich powrócić, a teraz mogę tylko przyznać Ci rację i przesłać wyrazy wdzięczności za podsycanie mojej ciekawości :)
UsuńI dlatego tak bardzo warto wzajemnie się inspirować. :)
UsuńKochana! Twoje przepełnione emocjami wrażenia z lektury sprawiły, że wszystkie uczucia, jakie wywołała we mnie ta historia, odżyły. Znów mam ochotę towarzyszyć Conorowi w jego przygodach, znów mam ochotę śmiać się i płakać razem z nim.
OdpowiedzUsuńTo cudowna, mądra i poruszająca historia, która zostanie we mnie już na zawsze. Cieszę się, że do Ciebie trafiła i że mogłam przyczynić się do tego, że nareszcie ją poznałaś.
Kochana Klaudyno, możliwość poznania dzielnego chłopca i prześlizgiwania się z nim pomiędzy nacierającymi na siebie sferami to tylko i wyłącznie Twoja zasługa - za co zawsze będę Ci nieskończenie wdzięczna <3
UsuńCieszę się, mogąc czytać, że opis moich wrażeń wydobył z Twej pamięci na poły uśpione wzruszenia, wyzwolone trudną poprzez swoją prawdziwość i nieodwracalność historię Conora. Za Twoją sprawą książka wędruje dalej - teraz jest u mojej Siostry, której opowiedziałam wszystko, co mogłam na jej temat, rozagniając jej ciekawość iskrami własnego czytelniczego zaangażowania. Klaudia z kolei zachęciła mnie do obejrzenia ekranizacji (jak zawsze bezbłędnie opisałaś adaptecję<3). Również i w mojej wrażliwości oraz pamięci "Siedem minut po północy" odcisnęło trwałe piętno, wiele mnie nauczyło, pokazało mi punkty zakryte przez powszedniość, a bezcenne i pozwoliło docenić aspekty pomijane. Dziecięce emocje są tak zaraźliwe, a jednocześnie czyste, że nie sposób się im nie poddać.
Dziękuję, moja Czarodziejko <3
... piękne zdjęcie ...
OdpowiedzUsuńDziękuję, Moniko, za komplement :) Miło mi, że po raz kolejny już doceniasz moje starania, tym bardziej, że u Ciebie zawsze doznaję estetycznego upojenia.
UsuńJa również dziękuję za miłe słowa :-)
UsuńTa książka jest niesamowita! Tyle w niej emocji, a i piękne wydanie nie jest bez znaczenia.
OdpowiedzUsuńTeraz koniecznie muszę obejrzeć film. Podobno także piękny,
O tak, "Siedem minut po północy" wybiją głębią niesamowitości, bez reszty pochłaniającej czytelnika, a do niekwestionowanych walorów historii Conora należy fakt, iż poprzez splot trzech sfer autor sprawnie uniwersalizuje trudny proces oswajania prawdy. Bo właśnie źródłem przerażenia jest tutaj porażająca prawda nieodwracalności.
UsuńTak, mogę potwierdzić, iż film równiez przynależy do cudownych studni wzruszeń. Oglądałam go ze ściśniętym gardłem i przyznaję, że koniec - który przecież znałam - doprowadził mnie w skrajność niezgody i smutku. Być może będę miała okazję poznać Twoje wrażenia i spostrzeżenia :) Zachowam czujność :)
Ciekawi mnie ta książka tak samo jak film, muszę się za nie za niedługo zabrać! :)
OdpowiedzUsuńJustyno, serdecznie i najszczerzej polecam Ci tak książkową, jak i filmową wersję "Siedmiu minut po północy" :) Z przyjemnością zapoznam się z opisem Twoich wrażeń, niezależnie od tego, które medium wybierzesz najpierw. Wcale nie dziwię się Twojej ciekawości, ponieważ sama śledząc wartki nurt recenzji i atakowana afiszami filmowymi nie mogłam powściągnąć narastającego zaintrygowania i cieszę się, że w końcu mogłam ugasić pragnienie książkowego zdobywcy :D
UsuńSwego czasu miałam wielką ochotę na tę książkę, ale niestety film chyba mnie troszkę rozleniwił, bo mając możliwość jej zakupu, zrezygnowałam. Filmu również jeszcze nie widziałam, ale zamierzam go zobaczyć. Co do pierwowzoru - ponownie rozbudziłaś we mnie ciekawość i chyba przejdę się po to do biblioteki :)
OdpowiedzUsuńTo prawda, czasami znęceni alternatywą rezygnujemy i dopiero po czasie odradzają się nasze pragnienia. Cieszy mnie jednak, że zachęciłam Cię sięgnięcia po "Siedem minut po północy", ponieważ wydaje mi się, że dla tak wrażliwej czytelniczki będzie to okazja do wielu refleksji, pozostawiających niezatarte piętno w pamięci. Jej ponadczasowość, wpleciona w oniryzm, przetasowania rzeczywistości i potężny ładunek emocjonalny pomagają zobrazować trudny i wyczerpujący proces ujarzmiania strachu i akceptacji wyroków losu.
UsuńFilm naturalnie również polecam. Obejrzałam go juz po lekturze (dla bezpieczeństwa :D) i jest to piękny, absorbujący obraz, pogłębiający recepcję książki.
wiem ze powinnam mowic opozycji ktora tutaj zrecenzowalas ale dochodze do wniosku ze samo czytanie oczymkolwiek pisanep rzez Ciebie to miod literacki. Jesli nei ebdziesz rozchwytywana pisarka, dziennikarka , polonistka, tluamczem czy kimkolwiek kto pisze to chyba swiat jest skonczonym ***..... pieknie! Dlateg oczytam, odpwiedzam i nei zpoaminam! :)
OdpowiedzUsuńpzodrawiam i zapraszam :)
Dario!!! Jesteś przeurocza i nawet nie wiem, jak mogłabym odpowiedziec na twe cudowne komplementy - dla mnie to one są najsłodszym miodem <3 Dziękuję!
UsuńTwoje pochwały i wspaniała przyszłość, jaką dla mnie widzisz wzbudziły moją dumę, euforię i zarazem rozbawienie - ta groźba dla świata - bezcenna :) Jestem Ci wdzięczna również za pamięć, każdą wizytę i czas poświęcony na lekturę moich wrażeń czytelniczych - radosna, że mogę się nimi z Tobą dzielić. Przecież Ty także jesteś jedną z moich literackich przewodniczek, wprowadzających mnie do światów nieznanych <3
Porywam pozdrowienia i zapowiadam swoją wizytę :D
... bardzo klimatyczne zdjęcia 😊...
OdpowiedzUsuńMoniko, Twoja wrażliwość na urok zdjęć, ilustrujących moje wpisy jest nieoceniona i każda Twoja pochwała sprawia mi nieopisaną przyjemność. Dziękuję! <3
Usuń