Na
pograniczu lutego i marca szukałam schronienia, z którego prześlizgnę się
niezauważenie do następnego kwartału. Podejrzewam, że nie jestem jedyną, którą
zahipnotyzowało pytające spojrzenie
ślicznej, niewinnej jeszcze wiarą w Piękno i opiekuńczość świata Azjatki.
Kanonicznie małe usta barwi wyrazisty, karmin szminki, policzki kwitną
rumieńcem optymizmu, a przysłaniająca brwi grzywka lśni atramentową czernią
nocy. Portret ujmującej nieznajomej zdobi okładkę książki Brandona W. Jonesa, pt. „Wiosenne
dziewczęta”, wywołując u odbiorcy mechaniczne skojarzenia z nieodległym przerwaniem zimowej wegetacji.
Czas
wiosennego przesilenia to okres
transgresji, linia ścierania się zimowej bezwzględności z nieprzyjemną
wilgocią odwilży. Budzą się zamrożone w
bryle zimowej inercji miazmaty strachu, a za rozkwitem, włóczy się upiór
rozkładu. Współcześnie Korea uchodzi za sanktuarium piękna, łudząc nas
kultem młodości i doskonałej urody, a tamtejsza pielęgnacja uchodzi za ideał,
który i dla mnie posiada nieodparty urok. Mało kto jednak zdaje sobie sprawę z
tego, że twarze o regularnych rysach nieskazitelnej perłowej cerze, emanujące
łagodnością często skrywają kobiece obawy. Rola
kobiet Chosun należy tylko do jednego z komponentów kultury, zbudowanej na
pozorze, roznoszonego wewnętrzną wibracją politycznych restrykcji, indoktrynacji. Głód psychiczny miesza się z fizycznym, zacierając granice pomiędzy koszmarem bycia
i bezwładem omdlenia. Jednak w
bagnie nierządu i przemocy toczy się normalne życie– dziewczęta w przerwach
odpoczywają, poznając utajony dotychczas świat zbytku z zakazanej i długo
niedostępnej prasy, rozmawiając i tęskniąc do prawdziwego życia, w gorączkowym
zagarnianiu szczątków kobiecości i
człowieczeństwa.
☆
"Na dłuższą metę ludzie przyzwyczajają się i usiłują znaleźć namiastki normalności nawet w najgorszych warunkach."
[Brandon W. Jones „Wiosenne dziewczęta”, s. 118]
Wiosna stanowi zasłonę,
przez którą dziewczęta przechodzą wielokrotnie, początkowo jeszcze wiedzione
nadzieją, później już otępiałe brakiem złudzeń. Nie jest to furtka do tajemniczego ogrodu dziewczęcych fantazji –
raczej brama moczarów zgnilizny, obejmującej ciało i toczącej moralność.
Wolne przebijanie się do nowych rzeczywistości ewokuje przeciskanie się korytarzami
tunelu, drążonymi przez bezimiennych uciekinierów, w cieniu klaustrofobicznego
przerażenia i niepewności. Każde kolejne
zanurzenie w kwiatowy kwartał będzie następną metamorfozą, przerażając groteskowością
krzywdy – wynaturzania zamiast
sublimacji. Degeneracja nie jest
kwestią moralności skrytej wewnątrz młodzieńczych ciał, rozgrabianych
nierządem i uzależnieniami, lecz podległości geniuszom zbrodni, doprowadzonej
do obrzydliwego imago. Zasadniczo
aksjologia dziewcząt, zapadających się w sobie, nie ulega zmianie.
Fundamentem tej drabiny jest pragnienie
zachowania bodaj molekuły samej siebie i szczątków godności.
☆
Autor
sprawnie łączy perspektywy kolejnych bohaterów, szczególnie ogniskując uwagę na
postaciach kobiecych. Semantyczną głębię
tytułu można rozciągnąć na pozostałe
bohaterki. Retrospekcje bowiem pozwalają zanurzyć się w pogrzebanej
fiaskiem marzeń młodości kobiet, teraz niszczejących rozpadlinach wstydu,
rozczarowania i zgorzknienia. Na
autopercepcję nakłada się filtr emocji, przy czym czytelnik ma okazję do wysnuwania z wielogłosu
pojedynczych wątków – biegnących tak od opisującej siebie postaci, jak i
otoczenia, które ją uwarunkowało. Przetasowanie
czasów i wartkość zdarzeń sprawiają, że fabuła drży od zagęszczonych
emocji, które nie pozwalając na oddech, zmuszają do zakrztuszenia się kakofonią komend społecznych i politycznych oraz
samowolnych dekretów odrażającego świata przestępczości. Zszyte nicią introspekcji portrety oprawione
są w intymność chwil odosobnienia. Oglądamy bohaterów, rozgrzebujących cmentarze przeszłości rozjątrzającymi konstatacjami
porażki, przy czym kobiety Chosun nigdy nie pozostają całkowicie same – śledzone argusowymi oczami papierowych
strażników i stręczycieli.
Nie
bez znaczenia będzie tu symbolika lustra,
silnie eksplorowana przede wszystkim w prezentacji kierowniczki Domu Sierot, Pani
Cha i oczywiście Il Sun. Każdej
lustro będzie służyło do czego innego. Dla rozkosznej Il Sun będzie narzędziem narcystycznego rozmiłowania w
sobie. Dziewczyna z upodobaniem podziwia swoje odbicie w oczach innych oraz
obraz swej postaci na nagraniach. Kierowniczka usiłuje znaleźć w nim potwierdzenie własnego istnienia, jednocześnie
dotykając swojej twarzy w frenetycznej
potrzebie zaprzeczenia własnej niewidzialności. Z kolei bezwzględna
strażniczka dyscypliny uczyni zeń instrument
poniżenia, uświadamiający płonność minionych lat.
☆
"Gdy człowiek ogranicza się do wyboru albo-albo, nie doświadczy nieskończoności."
[Ibidem, s. 434]
Bezwarunkowym
gestem obronnym wobec chaotycznej,
rządzonej sztywną geometrią absurdalnych praw rzeczywistości będzie alopatyczny odwrót. Ucieczka w przeciwieństwo: od nonsensu do układnej przestrzeni, od
otępiającej ergonomii wyzysku do dzielenia się najlepszymi częściami własnej
osoby, od wypaczonej edukacji nierządu i mechanizacji każdej aktywności,
przeliczanej na patriotyczne poświecenie – do spontanicznej reakcji na pokryte
patyną powszedniości przejawy świata… Na tym ciągu wyliczeń można oprzeć bezskuteczną batalię dziewcząt o zachowanie
szczątków własnej godności i scalenie postaci, podświadomą, a swoją
instynktownością i niemotą rozdzierającą. Dziewczęta zostają ograbione z niewygórowanych przecież
pragnień najpierw przez socjalistyczny imperatyw
posłuszeństwa, później zaś – krwiożerczą
chciwość, czerpiącą profity z poniżenia, oszołomienia dezorientacją.
Pozbawia się je bezlitośnie tlącej się ledwie, znikliwej iskierki życia.
Ferment myślowy,
toczony nakazem posłuszeństwa i uczucia zagęszczone aż do zestalonej formy, każą czytelnikowi mimowolnie odwracać
wzrok i zaciskać zęby. Nie jest to lektura łatwa, bardzo często drastyczna,
lecz trudno się oderwać od brutalnych naturalistycznych
opisów, wykwitających sińcami na wrażliwości. Dystans zmniejsza kolokwializacja
języka, każąc kulić się ze strachu i zwątpienia, podsycanych przeczuciem, że właśnie teraz, w równoległym świecie dochodzi
do podobnych aktów bezrefleksyjnego upadlania. Nicią wiążącą wszystkich bohaterów jest zatrzaśnięcie się w próżni
nieodwracalnie przetrąconej młodości, mieniącej się złudzeniami ambicji.
Ostrze gorzkiej bezwzględności zwraca się przeciwko słabszym, a ci znajdą się zawsze – w każdym z możliwych światów i o
każdym czasie.
☆
Jeżeli
oprzeć się na metaforyce wiosennego
roślinnego witalizmu, najbardziej uwidoczni się ona w dwóch postaciach,
przy czym będzie oparta na konsekwentnie i drobiazgowo przemyślanej opozycji.
Mowa oczywiście o głównych bohaterkach – Gyong
Ho i Il Sun. Oparcie więzi na przeciwieństwach będzie zabiegiem dość konwencjonalnym,
lecz jak najbardziej bliskim realności. Warto zwrócić uwagę na to, co
rzeczywiście stało się zarzewiem głębokiej przyjaźni dziewcząt – eksplozja gniewu zdezorientowanej Il i
potulność ufnej Gi. Gyon jawi się Il jako rażące brzydotą zjawisko, urągająca prawdziwemu życiu,
niewykorzystana, a bezcenna drobina.
☆
Rażące
nieposłuszeństwo Il Sun
stanowi złowieszczą zapowiedź nieuchronnej katastrofy, a szaleńczą niesubordynację przyćmiewa nieodparty urok dziewczynki,
obejmując jej postać świetlistym nimbem i skłaniając do kiwania głową z estetyczną aprobatą. Wielkooka piękność
o sercowatej buzi i gładkiej cerze wychowała się we względnym dobrobycie, pod
patronatem munduru nieżyjącego ojca, pachnącym stęchlizną przeszłości i
prestiżu społecznego. Il Sun jest cudem
przedwczesnego dojrzewania, a jej kolejne przemiany można zobrazować,
sięgając po jak najbardziej adekwatną metaforykę
floralną. Nic bowiem lepiej nie zilustruje jej metamorfoz, niż kolejne
stadia rozwojowe kwiatu – od powabnego pączka, skłaniającego głowę ku
słońcu, oplatanego robactwem ciekawości i pożądania, podsycanego pierwszym
zauroczeniem, aż po uwiąd, odbierający stopniowo płatkom gładkość, by na koniec
zabarwić je przykrą rdzą śmierci. W
przypadku bowiem Il nie ma mowy o regresie, lecz całkowitym rozkładzie,
dziewczyna z czasem przeobraża się we własną karykaturę.
Porażająca w jej biografii jest zamiana ról
– dziewczynka nagle z córki staje się matką, opiekując się kobietą, której
tożsamość przetrąci zagadkowe zniknięcie syna. Postać odważnego, mądrego brata
będzie powracać w myślach Il przez całe jej krótkie życie. Tragedię matki do
monstrualnej tortury wyostrza aparat władzy, nakazując całkowicie wydrzeć
wspomnienia. Poświęcenie kobiety
przybiera formę macierzyńskiego paradoksu, autoperswazjami gładzący własny
życiorys zostaje okupiony postępującym zamieraniem, wypłukując wolę życia w
postępującym uwiądzie.
Elektryzująca
nonszalancja Il przemienia proces
dojrzewania w zachwycający, lecz równocześnie przerażający swą cudownością
spektakl. Zastraszona Gi nie może pojąć brawury przyjaciółki, często
oskarżając ją o nadmierną ekspozycję swojej odporności na manipulację
indoktrynacji, choć oczywiście nawet Il jest podległa odruchom myśli o
konsekwencjach. Naturalny hedonizm ruguje
jednak instynkt samozachowawczy, nakazując jej nadal tańczyć w balecie megalomanii, urokliwym, lecz śmiertelnie
niebezpiecznym. Pewność siebie stanowi gwarant rezystancji na grożące jej
sankcje, wynosząc oszałamiający wdzięk kobiecości do rangi największego atutu.
Jest to cecha tak naturalna, że swoją immanentnością pozwala złamać nawet grożące
jej zakazy, lecz w przyszłości będzie miała okazać się zgubną. Rozbujany narcystyczny witalizm i
ostentacyjny hedonizm Il, teatralizującej każdy swój gest przybierze niebawem formę ucieczek w sztuczne
raje, mamiące ją pozorem własnej siły i pozwalające choć częściowo zapomnieć o
koszmarze w którym żyje.
☆
W
późniejszym czasie duet dziewcząt Chosun powiększy się o kolejne ogniwa, z którego bardzo silnym, hartowanym
wyklęciem i odtrąconą miłością jest Cho. Kiedy Il widzi ją po raz pierwszy,
wpada w osłupienie nad jej dekadencką
wulgarnością i swobodą, nie rozumiejąc jeszcze, że grube warstwy wyzywającego
makijażu stanowią kamuflaż, mający utrudnić dostęp do jej prawdziwego
jestestwa. Wygnana na ulicę głodem
obdziela ciałem przypadkowych karmicieli, by ocalić swą rodzinę przed
całkowitym wyniszczeniem, ucząc się, że powab
jest ekwiwalentem szczątkowej sytości. Od dziecka pozbawiana aspiracji nawet
przez własnych rodziców, ofiarność przypłaci wygnaniem z domu. Wyrzekając się własnej tożsamości i
przybiera imię zamordowanej dziewczyny, równie nieważne, jak jej własne.
Cho niewątpliwie ujmuje opiekuńczością i ciepłem, mimo pozornego oddalenia,
jakie opiera się na gorzkiej nauce życia. Niestety, z czasem wolę jej życia, opierającą się na nadziei
czerpanej z niepewności jutra, zabiera wynaturzona forma dobrostanu, jakim
jest stosunkowo łatwo zaspokajany głód fizyczny. W jej nihilistycznym poglądzie
na rzeczywistość liczy się tylko przetrwanie z chwili na chwilę. Niestety, niebawem i ten wątły puls instynktu życia
będzie miał zagasnąć, stłumiony czerwiem niewoli, toczącej ją tak od
zewnątrz, jak i od wewnątrz, utwierdzając w przekonaniu o niemożliwości
ucieczki. Z biegiem czasu porażająca narzucona profesja staje się tylko jednym z elementów rzeczywistości,
wyradzającym się w multiplikację mężczyzn, tak samo zezwierzęconych,
brutalnych, ślepych. Doświadczenie i troskliwość upodabniają do niej Jasmine, która pomaga kobietom Chosun
zgłębić zagadkę męskiej próżności, prowadząc je poprzez kolejne etapy
straszliwego instruktażu.
☆
Nie
sposób pominąć milczeniem odbijających się w sobie postaci – Pani Cha, oprawczyni w kapitalistycznym
świecie i kierowniczki Domu Sierot.
Obydwie zostaną sportretowane w zaciszu sypialni – spartańskiej surowości i złudzeniu
europejskiego luksusu. Twarze będą dla
nich naturalnym chronometrem, z którego na podstawie biologicznych zmian
odczytują własne zatracanie się i powolny rozpad oraz świadectwem istnienia dla
świata. Kierowniczka, powstrzymywana
od samobójstwa jedynie troskliwością o dziewczęta, spogląda na siebie zalękniona własną niewidzialnością.
Szczotkując falowane włosy, poszukuje przyczyn samotności, udręczona dojmującą potrzebą bycia dostrzeżoną. Tkwi w tym czysto
ludzka potrzeba miłości, przesączona ciepłym sentymentem, ale i koszmar spopielonej
doktryną drobiny, ciśniętej na planszę ustroju. Jej rezurekcją staje się niespodziewane otrzymanie sekretu. Błędnie poczytywane
za cichą admirację podarunki od Gianniego są coraz intymniejsze, od
dziewczęcości zdobionej spinki, aż po koronkową bieliznę, stworzoną dla
czyjegoś podziwu. Tajemnica i
balansowanie na granicy prawa napełniają ją sensem istnienia, ubogacone ekscytacją
oczekiwania. Sekret nadaje jej tożsamość. Kierowniczka staje się żywą wiązką
ról – społeczny dyktat odpowiedzialność za wychowanki stapia się z rolą strażniczki,
uzmysławiając nagle niszę w systemie, w której może bezkarnie przebywać,
samowolnie zdobywając pożywienie dla dziewcząt.
☆
Pani Cha to
elegantka o zwiędłej urodzie, profesjonalistka wymuszająca surową dyscyplinę, pełna obrzydzenia do samej siebie i
surowości, przybierającej formę nie pokornego samoponiżenia. Zakotwiczona
jeszcze w skruszałych ideałach wielkiej młodzieńczej miłości i artystycznych
porywach, zdeptała ostanie skrawki
szacunku do samej siebie, z pogardą patrząc na swoją twarz, jako dojmujące
świadectwo zmarnowanej na mrzonki młodości. Wieczory spędza wpatrując się z
lustro, na rytuale okrutnego werbalnego
policzkowania samej siebie w pasmach inwektyw. Nie
zapomniała jednak o cieplejszych uczuciach – z serdecznością troskliwej babci
odnosi się do swojego wnuczka poligloty – chluby staruszki. Obdarzy także
sympatią pokorną Gi.
☆
W
opozycji do postaci kobiecych mamy mężczyzn.
Proteuszowy znawca ludzkich słabości, Gianni to ujmujący młodzieńczą
nonszalancją pionek na służbie
silniejszych od siebie, a jego nieodzownym atrybutem jest skuter i
niebieski kaszkiet. Surowy brygadzista,
hołdujący wojskowemu rygorowi, odurzony przemyconym alkoholem, wciąż rozpamiętuje przyczyny kalectwa,
obarczając winą za nieukładność rzeczywistości względny spokój. Z kolei monopolista bezprawia, pan Choy, wirtuoz
ekonomii wyzysku i samozwańczy twórca
imperium prostytucji spada coraz niżej w otchłań uzależnienia. Dla jednego
remedium na fizyczny ból będzie marzenie o utopii, inny odnajduje erotyczne
upojenie w rozpaczy– każdy podąża za żądzą
– zysku, zaspokojenia zmysłowego i zagłuszenia pustki postradanych ideałów.
Ich przeciwwagą będą
anioły, rozjaśniające ponury świat.
Pierwszego Gi spotkała w gułagu, pod postacią opiekuńczej strażniczki,
pozwalającej przetrwać tresurę. Innym będzie cień właścicielki restauracji, by
w końcu znaleźć upostaciowanie w Samie,
przeprowadzającym proste równanie empatii, wedle którego głód i zimno są
atrybutem powinowactwa.
☆
"Należało ją podziwiać za siłę, a nie gardzić nią za słabość."
[Ibidem, s. 29]
Gyong Ho celowo pozostawiłam sobie
na koniec, ponieważ to właśnie ona wykazuje
się zdumiewająca żywotnością, ukrytą w zdeformowanym, kalekim ciele. Gi bez
reszty poświęca całą siebie ideałowi ofiarności i znojnej pracy dla ku chwale
Chosun, przeświadczona o tym, że nawet krzywy szew zostanie okupiony krwią wiernych
obywateli. Tendencja do kumulowania w
sobie win własnych i cudzych, zmuszające do poszukiwania dróg pokuty nie
jest jednak najgorszym z jej upiorów. Gi
toczy nieustanną walkę z mrocznymi wspomnieniami, przy czym nie jest
jednoznacznie określone, na ile skuteczny był tu defensywny odruch wyparcia, na
ile zaś polega na tytanicznej sile charakteru.
Krucha postać dziewczynki, na pierwszy rzut
oka niemalże szkaradnej i nie tyle budzi odrazę, co niknie w zunifikowanym tłumie. Jej uniform – schludny, wręcz
uroczysty duet bieli i granatu wieńczy kontrapunkt czerwonej czapeczki – równa
ją z innymi dziewczętami z Białego Motyla.. Niezwykłość dziewczynki polega na ponadprzeciętnych zdolnościach
matematycznych i zmyśle analitycznym. Gi,
od początku nie pasuje do założeń świata – świadczy o tym nawet jej imię, będące
surogatem męskiego potomka. Szybko
przekonuje się, jak niebezpieczna jest niedbałość i bezsprzecznie jej
pokora upodlonego zwierzątka, stanowi pokłosie traumatycznych, a niezasłużonych
doświadczeń dzieciństwa. Ofiara
nonsensownej sankcji za przewinę opiekunów, ale również własnego języka,
składa niewinny donos, który natychmiast jest weryfikowany przez urzędników w
urzędowej kontroli.
Na mocy słów
dziecięcej naiwności cała rodzina trafia do łagru, gdzie Gi nabiera
przeświadczenia, że śmierć przynosi ulgę.
Kolejno traci wszystkich bliskich, a sama zostaje wchłonięta przez przestrzeń
obozu pracy. Brud reifikacji porasta jej
maleńkie, wychudzone ciało, poddane tresurze katorżniczej pracy. W transpozycji
śmierci na wolność nie ma ani śladu metafizycznych wzlotów – oceny
rzeczywistości dokonywane przez dziewczynkę o zdumiewająco analitycznym,
precyzyjnym umyśle są nadzwyczaj trafne, pozwalając na pogodzenie się z
kolejnymi rozstaniami, z których chyba najbardziej dojmującym będzie funeralny obrzęd początku, który się
jeszcze nie zaczął. Brud obozu
przesiąkający mentalność jej współtowarzyszy niedoli obejmie ciało, czyniąc
z niego zeskorupiały pancerz, ciężki, uderzający fetorem ubóstwa i pozbawienia
godności. Mimowolna winowajczyni pragnie
teraz zadośćuczynić każdej, nawet cudzej zbrodni, jakby nieustannie odżywał
w niej koszmar własnego wyroku, wydanego na rodzinę. Obezwładniający lęk, który
potęguje w niej wszelki przejaw cudzej niesubordynacji i potencjalna możliwość
własnego grzechu przeciwko Umiłowanemu Przywódcy wymusza na niej kompulsywne samoponiżanie się i wymyślanie
sobie kar.
☆
Jeżeli miałabym
przyrównać Gi do jakiejś rośliny, byłaby to trawa – nieśmiertelna, wciąż odradzająca
się, choć nigdy nie umierająca – jej instynkt przetrwania może być osłabiany,
lecz nigdy nie zanika. Elastyczne, podatne na odkształcenia źdźbła pospolitych
traw, niepozorne i często po prostu nie zauważane, chylą się pod naporem po to,
by przeczekać zionięcie destrukcyjnego żywiołu i odrodzić się z tym większą
mocą – tak i Gi. Podczas gdy Gi chce
poznać świat, Il chce go używać.
Nic nie jest w
stanie odebrać jej woli walki,
a jej odporność wynika z niezgłębionej zagadki, którą w sobie mieści. Segmentacja rzeczywistości i niemalże
finezyjny w swej odruchowości dar liczenia pozwala jej opanować strach i
wepchnąć w głąb siebie wzbierającą falę niechcianych wspomnień. Przede
wszystkim jednak stanowi niszę, w której
skrzywdzona dziewczynka może się bezpiecznie ukryć. Gi sprawnie odkrywa
powiązania pomiędzy zjawiskami i jej niesamowity talent długo pozostanie niewykorzystany.
Zaskakujące celnością konkluzje pozwalają jej zagłuszyć kumulację wewnętrznego smutku, który niekiedy ociera
się o granice implozji. Kiedy Gi przekracza okrutną granicę braku łez, rozbrzmiewa już w niej tylko dalekie echo
głuchego buczenia. Nic więc dziwnego, że z miejsca pokocha świetlistą,
eteryczną Il Sun, przyciągającą ją do
siebie na podobieństwo solarnego magnesu. Aspekt słoneczny osobowości
wyzywającej ślicznotki i kamienna mimikra niewzruszonego głazu Gi będzie
fundamentalną opozycją je łączącą.
Chaotyczna
przestrzeń z natury wymusza potrzebę kosmicznego ładu, nic więc dziwnego, że dziewczynka szarpana skurczami
martyrologicznych kleszczy potrzebuje solidnego punktu oparcia w
karykaturalnej rzeczywistości. Terapeutyzm
porządkowania przestrzeni w desperackim akcie liczenia wszystkiego, co
tylko znajdzie w zasięgu swoich przerażonych, niekiedy drażniących oprawcą
pustką oczu, batalie o niepamięć i duszenie się w pętli wspomnień łączą się
razem z liryczną wrażliwością.
Dziewczynka zauważa nawet najdrobniejsze niuanse, zaprawiające jej perspektywę
oniryzmem – jak na przykład dźwięki księżyca w jej głowie czy zapach wschodu
słońca.
Gi
kocha swoją towarzyszkę, o skórze pachnącej słodkim ryżem, a jej miłość wykracza poza zwykła dziewczęcą
przyjaźń, przeradzając się w fizyczne pragnienie bliskości. Dziewczynka
podkrada ciepło ciała Il i choć złodziejska intymność bezlitośnie zostanie
odtrącona przez przyjaciółkę, Gi naraża się na ofuknięcia śpiącej, by choć trochę
ogrzać swoją wyziębioną niedoskonałość. Asynchroniczny
rytm dojrzewania pogłębia dzielące
je różnice, najsilniej jednak uwidaczniając się w dychotomii potrzeby bliskości i swobody.
☆
"Życie było ciężkie, ale było skarbem (…)".
[Ibidem, s. 28]
Martyrologia kobiet
Chosun przysłaniana jest przez pozorem,
wydelikacanym przez strach przekraczający wszelkie granice, ocierając się o
paranoiczne zapadanie się w sobie. Z biegiem czasu staje się on drugą skórą,
bliższą nawet, niż ziarno duszy, spychane na dno własnego jestestwa. Kwestią fundamentalną w świecie kobiet
Chosun jest tożsamość, ściśle określona mocą państwowego dokumentu, ale
przede wszystkim imieniem, mającym funkcję tarczy. Spośród dziewcząt tylko Gi nie ulega pokusie zatajenia siebie
pod pseudonimem – od początku do końca zachowując swoje chłopięce miano i
wydaje się, że jest to jedna z gwarancji jej siły. Jako jedyna również nie
potrzebuje ukrywać się pod wymyślonym imieniem – posiada stabilny punkt
oparcia, którym jest ucieczka w głąb
samej siebie, wspinaczka po krystalicznych sieciach doskonałych liczb. Jej
przewaga polega na nieustannym zgłębianiu zagadki wszechświata i braku strachu
przed śmiercią.
☆
„Wiosenne dziewczęta” okazały się
nie być bukietem delikatnych świeżych kwiatów, lecz zderzeniem ze światem absurdu politycznej opresji i rozgałęzień
represji sięgających aż w głąb trzech generacji, w którego matni szamocą
się bezbronne obywatelki. Spotykamy odzierane
z godności wiotkie istoty, wykorzeniane z poczucia przynależności do
jakiegokolwiek ze światów, ideałów i fantazmatów przyszłości, a zwykłość
kobiecych marzeń ma olbrzymią moc, podkreślając komfort naszych własnych żyć. Poddawane warunkowaniu od urodzenia,
najpierw uczone są bezwzględnego posłuszeństwa i ślepej wiary w sfałszowane,
doskonalone zakłamaniem ideologów życiorysy przywódców, nieskazitelnych,
posągowych opiekunów, czuwających litościwie nad niegodnymi nawet splunięcia
obywatelami. To kraj, w którym
wieloznaczność pukania wyzwala niepowstrzymaną falę paniki i żądzę ucieczki
przed marionetkami aparatu władzy, a jedno słowo może wywołać lawinę krzywd.
Autor: Brandon W. Jones
Tytuł: „Wiosenne dziewczęta”
Tytuł oryginału: “All Woman and Springtime”
Wydawnictwo: Wielka Litera
Strony: 448
Ocena:5/7
☆
Razem
z „Wiosennymi
dziewczętami” czytelnik ma okazję odbyć podróż po wewnętrznych enklawach
każdej z postaci, balansując na granicy przeszłości a teraźniejszości, gdzie przyszłość jest jedynie mrzonką. Niespodziewanie emocjonalna, drastyczna,
wymagająca uporania się z burzą wyzwolonych uczuć. Czy jest w tym szkwale oczyszczenie – nie wiem… Z pewnością gniew i
niezgoda – po raz kolejny na dojmującą bliskością krzywdę, nadal toczącą
współczesność. Napiszcie więc, proszę, czy znacie „Wiosenne dziewczęta”?
Czy na dnie ich oczu odnaleźliście bodaj ziarno nadziei?
Z ciepłymi rozkosznymi przebudzeniami
wietrzne pocałunki
Karpacka Biel
Jak dobrze, że już wiosna się z nami wita, uwielbiam, kiedy w pobudzający sposób nakłania mnie do porządkowania przestrzeni wokół mnie, ale również do znalezienia wewnętrznej harmonii, pozbycia się z siebie tego co niepotrzebne, tak aby zwolnić miejsce na nowe, świeże i szalenie barwne w opozycji do szarości ostatnich tygodni. :) Książki, którą przybliżasz w tak piękny i ciekawy sposób, jeszcze nie miałam okazji przeczytać. Wydaje się, że znalazłabym w niej wiele aspektów, które później krążyłyby w mojej głowie. Choćby to jak bardzo różni się nasze postrzeganie świata, jak różne są osobowości ludzi, jak mieszają się talenty i uzdolnienia, a także jak okrutny i pozbawiony nadziei musi wydawać się świat dla uczestniczek tak dramatycznych zdarzeń, jakby los nie miał dla nich nic do zaoferowania oprócz zawiedzenia, bólu i cierpienia. Z zainteresowaniem oddam się tej lekturze. :)
OdpowiedzUsuńBookendorfina
Izabelo, jak miło czytać, że wspólnie dzielimy radość oczekiwania na wiosnę, ale w tym roku jakoś jej nadejście niebywale się przedłuża :) Twoja wiosenna krzątanina ma w sobie znamiona corocznego rytuału, a odzwierciedla wrażliwość i życie zgodnie z rytmem Natury, zasłuchanie w świat. Rzeczywiście - to pora, w której i mną targa jakiś mrówczy niepokój do prób zaprowadzenia porządku, ale najsilniej chyba rwę się do zrzucenia w końcu ciężkich warstw okryć i trzewików :)
UsuńZnając Twoją wrażliwość i bacznie obserwując Twoje czytelnicze doświadczenia podejrzewam, że owszem - w twarzach "Wiosennych dziewcząt" wyczytałabyś moc wzruszeń, które nie pozwoliłyby Ci przez jakiś czas spocząć, rozbudzając ciekawość, poczucie niesprawiedliwości i pałając ogniem pytań, na które nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Głęboko poruszyła mnie trafność Twej hipotezy, odnoszącej się do ubóstwa samego losu dla bohaterek. No właśnie - skąd te nierówne deputaty doświadczeń?
Mam nadzieję, że w przyszłości będę mogła poznać Twoje spostrzeżenia na temat tej powieści :)
Sprawdzałam, niestety nie ma jej w mojej bibliotece, ale mam ją podkreśloną na zielono na swojej czytelniczej liście, co oznacza, że przynajmniej raz w tygodniu wpada mi w oczy ten tytuł. A propozycję powiększenia bibliotecznego księgozbioru zapodałam, więc może niedługo będę mogła cieszyć się tą przygodą czytelniczą. :)
UsuńIzabelo, wyobrażam sobie Twoje wyprawy do bilbioteki jako prawdziwe podboje. Wydaje mi się, że żadna z półek nie ma przed Tobą żadnych tajemnic i znasz jej zbiory na równi z jej opiekunkami :)
UsuńZaciekawiłaś nie i zainspirowałaś swoją listą czytelniczą. Rzeczywiście, nie wpadłam na to, że można oznaczać lektury kolorami! Ależ ze mnie wartogłów! Przecież to znakomity sposób na wartościowanie konkretnych wyborów! :D Od dziś wprowadzam go w życie!
Il Sun wydaje mi się taka bliska memu sercu, mocno do mnie podobna... Boję się takich odzwierciedleń samej siebie w literaturze.
OdpowiedzUsuńW Cho również znalazłabym wiele z siebie, choć ja nie maskuję się makijażem a zachowaniem. Taka reakcja obronna, która pozwala na zakamuflowanie prawdy o sobie i ukrycie się za maską klauna. Nie jest to zdrowa postawa, ale jakże typowa dla kobiet.
Z kolei to, jak piszesz o metaforyce tej powieści sprawia, że od razu mam ochotę po nią sięgnąć. Tyle kuszących smaczków wydobyłaś z tej historii! Tyle pięknych słów o wiośnie napisałaś! Od razu, mnie, Twojemu skromnemu czytelnikowi, robi się cieplej na sercu i duszy. Mimo że nie jest to literatura łatwa i spodziewam się tutaj wiele bólu, chciałabym móc zatopić się w tę opowieść.
A wiosna, ach wiosna! Niech ona nareszcie nadejdzie.
PS. Ubolewam nad taką skąpą liczbą zdjęć. Uwielbiam rozkoszować się Twoimi fotograficznymi dziełami sztuki.
Klaudyno, dziękuję za Twoje słowa :) Są przepojone subtelnością, empatią, ale również zabarwia mi tak dobrze znany strach, przejmujący dreszczem nagłego odnalezienia, utożsamienia... Tak, identyfikacja z postacią bywa bolesna, przerażająca, zwłaszcza kiedy uzmysłowi się sobie samej tragiczną styczność z danym bohaterem.
UsuńWiesz, że w introwertycznej Il Sun odnalazłam Piękno, gorące życzliwością i pragnieniem niesienia pomocy, kojarząc je właśnie z Tobą? A podobieństwo wzmaga jeszcze analityczność umysłu dziewczynki <3
Masz rację również w kobiecych ucieczkach za fasady - pozorowanej odwagi, stanowczości, wachlarze kokieterii, która jest tak naprawdę wstydem... Wydaje mi się, że niestety większość z nas walczy z wewnętrznym demonem kompleksów i bardzo pragnę, byśmy w końcu nabrały odwagi. Wprawdzie potrafię mówić otwarcie i dosadnie w naszym damskim gronie, ale przeciwstawić się komuś z zewnątrz? Chyba już nie...
Klaudyno, cieszy mnie zarówno fakt, że zachęciłam Cię do sięgnięcia po tę powieść, jak i Twoje uznanie dla moich zdjęć <3 Dziękuję! Nie mogłabym chyba otrzymać wspanialszego impulsu do wzbogacania moich wpisów większą ilością zdjęć i w przyszłości nie omieszkam tego zrobić. Bałam się, by nie były one przeładowane fotografiami, ale teraz... Teraz każde zdjęcie zadedykuję Tobie <3
Powiem ci, że przepięknie piszesz - widzę cię jako autorkę poezji lub naprawdę cudownej prozy - chciałabym kiedyś mieć na półce coś twojego autorstwa.
OdpowiedzUsuńTęsknię już do wiosny i mam nadzieję, że niedługo rozpocznie się ona na dobre. Kocham tę porę roku.
Bardzo chętnie przeczytałabym tę książkę, gdyby tylko wpadła mi w ręce :)
Pozdrawiam serdecznie!
Dziękuję Ci, że mnie odwiedziłaś! Tak miło mi gościć Cię w moich skromnych progach i to natychmiast otrzymując cały bukiet serdecznych słów i pochwał <3
UsuńTwoje wyrazy uznania dla moich umiejętności są mi słodsze niż miód i wręcz zatracam się w nich :) Jeżeli przyszłość okazałaby się na tyle łaskawa, to ja byłabym zaszczycona, mogąc wzbogacić Twoą bibliotekę o owoc mojej twórczości.
O tak, miejmy nadzieję, że wiosna wyłoni się zza horyzontu jak najszybciej. Zwiastuni już oszałamiają zapachami, cieszą oczy zawiązujące się pączki liści i pierwsze kwiaty, lecz gdzie ciepłe słoneczne tchnienia? Na razie mamy tylko ciepły aromat ziemi, ale już niebawem wkroczymy w nowy kwartał.
Jeżeli tylko przeczytasz "Wiosenne dziewczęta" chętnie zapoznam się z Twoją opinią :)
Mam wrażenie, że jest w Gi mimo wszystko jakaś wewnętrzna siła, a chociaż nie tylko ona próbuje jakoś sobie radzić, to jej działania fascynują mnie najbardziej. Ta chęć zachowania cząstki siebie ma w sobie bardzo emocjonalny wydźwięk.
OdpowiedzUsuńNie przepadam ostatnio za lustrami, nie lubię się sobie przyglądać, ale przypomniałaś mi tym fragmentem swojego tekstu takie dziwne uczucie, które czasem temu towarzyszy - oderwanie od siebie, jakby tam w odbiciu był jednocześnie ktoś bliski i daleki. Trudno to opisać i nigdy nie miałam ku temu okazji - aż do dziś :)
Widać jak uważnym i zaangażowanym jesteś czytelnikiem, jak bohaterowie przestają być tylko opisem, a stają się - w wyobraźni, w twoich słowach - żywi. To naprawdę piękne.
Kasiu, miło mi czytać Twoje słowa tym bardziej, że chyba intuicyjnie jako wrażliwa czytelniczka wyczułaś skrytą w kruchej i niepozornej Gi potęgę, która pozwala dzielnie stawiać czoła okrutnej rzeczywistości. A przy tym nie umknęła Ci taktyka przetrwania pozostałych dziewcząt. Tak, batalia o wywalczenie sobie tej iskry własnego jestestwa dojmuje czytelnika, naświetlając jednocześnie jak my same potrzebujemy skrawka niezależności.
UsuńŚwiat ukryty za lustrzaną taflą może niepokoić, zwłaszcza że przecież nie możemy dostrzec w nich prawdziwych siebie ;) Jedynie swe odbicia - czy to nie dziwne? Niepokojące, owszem, ale uruchomiłaś prąd relfeksji już dawno zatamowanych - o próbie samopoznania, odnalezienia swego własnego kształtu. Bardzo trafnie to ujęłaś, "oderwanie od siebie" chyba najbliżej i najcelniej ujmuje to przejmujące wrażenie, towarzyszące dłuższej kontemplacji swojego oblicza.
Jestem bardzo wdzięczna za słowa domykające Twój komentarz :) dzięki nim czuję się jak animator światów wywołanych cudzym wprawdzie piórem, ale ożywianym moimi uczuciami i wyobrażnią :)
Wiesz, gdy teraz tak myślę jeszcze o Gi i jej uczuciu do Il, to skojarzyła mi się z jedną z bohaterek powieści Murakamiego "Sputnik Sweetheart" - z Sumire. Nie wiem czy miałaś okazję czytać, ale polecam :)
UsuńKasiu, po pierwsze jestem szczęśliwa, że moje wrażenia zaszczepiły w Tobie tak silne refleksje. Po drugie, dziękuję Ci po stokroć, że się nimi ze mną dzielisz - są dla mnie naprawdę cenne i pozwalają mi poszerzyć me perspektywy, zwłaszcza że sama rownież lubię porównywać poszczególnych bohaterów, łączyć je w zwierciadlane pary. Niestety, wstydliwe to będzie wyznanie, lecz nie znam aż dotąd żadnej z książek Murakamiego, lecz skoro Ty poruszasz jego temat, oznacza to, że mam spore zaległości. Będe chciała jak najszybciej je nadrobić :)
Usuń... nie czytałam i chyba muszę to nadrobić w najbliższym czasie 😉😊...
OdpowiedzUsuń