Jeżeli któryś z miesięcy miałby zyskać miano odmieńca pośród swoich
braci, niewątpliwie byłby nim Luty – szarzejący pod popiołem udawanej
pokory gołębia, łudzący niepozorną posturą, pochylający główkę po to, by naraz
potrząsnąć kaskadami platynowych, oszronionych loków i spojrzeć z figlarnym
uśmiechem ulicznika. Idealna pełnia księżycowego cyklu wydaje się być zatoką
wiosennego przebudzenia, słonecznych piruetów i motylich walców, ale
przygaszona neutralność barw kunktatora wypełnia każdą kolejną dobę zniecierpliwieniem
i wyczekiwaniem.
Nie, mój Luty nie był monotonny, ale nieco okrutny. W swojej błazeńskiej
rozciągliwości upychał po kieszeniach kolejne wyzwania i sprawy zasupłane
jeszcze na ćwiekach wczorajszych obowiązków. Mogę jednak spojrzeć w te rozgwieżdżone
oczy, koloru rtęci – jak i moje własne – dziękując za skarby, które mi
podarował, jakby wynagradzając te swoje osobliwe igraszki, mieszające
lepkość zbrylonego błotem śniegu z bladością rachitycznego słońca.
Chciałabym się dzisiaj podzielić z
Wami ławicą tych drobiazgów, oświetlających mi żywym blaskiem urzeczeń dni
zdyszane, jeszcze nie wytrącone z ospałości, jakby oswajające się z
wciąż wydłużającymi się, niewygodnymi ciałami.
☾
NIESPODZIANKI
Uskrzydlająca moc
wzruszeń, które otrzymałam od Osób dotychczas
podziwianych z daleka bezsprzecznie należy do najjaśniejszych ze świateł
rzęsiście oblewających lutowy firmament. Te konstelacje, skrzące ciepłotą
serdecznego blasku to oczywiście konkretne Osóbki, które bez reszty
ujęły mnie swoją hojnością, życzliwością i imponującym otwarciem na
świat, a gestem, który najbardziej mnie wzruszył był nieoczekiwany podarunek
od Klaudyny – książka, o której niebawem szerzej Wam opowiem… W podobnych chwilach myślę, że język jest
jednak ograniczeniem, którego przekroczyć nie możemy, a wymyślenie nowych pojęć
stanowi nieprzekraczalną granicę dla ekspresji niepochwytnych oszołomień i
euforii. A teraz po prostu pochylę się w najbardziej z dworskich ukłonów i powiem donośnie: Dziękuję!
Czy Wam również zdarza się oniemieć w porażeniu cudownością chwili?
Jeżeli tak, jak artykułujecie swoje wzruszenia? A może zamykacie je w
sobie, pielęgnując z czułością jak małż kołysze poświatę rodzącej się perły?
☾
PODAROWANE UŚMIECHY
Okazja imienin uświetniona przez Najbliższych również należy do
tych klejnotów, które natychmiast oprawiam w ramki najczulszej pamięci.
Niestety, choć bardzo pobudliwa, należę do osób, które wprawdzie czerpią
niebywałą radość z samego gestu wręczania prezentów, ale niezbyt lubią je
otrzymywać. Przyczyną tego jest jakiś zakorzeniony głęboko strach i wstyd przed
otrzymaniem podarku, wsączające szpony aż do podstaw osobowości
przeświadczenie o niegodności mnie samej, niezasłużeniu, dlatego też często
wzdragam się na samą myśl o rozmaitych okazjach grożących mi tym gestem.
Być może jest w tym także obawa przed zbyteczną multiplikacji przedmiotów…
Jakkolwiek, gwiazdą imieninowych podarunków stał się rozkoszny w swej
pisklęcej puszystości flaming i efemeryczna ważka, otrzymane od Siostry
i jej Chłopca. Ptactwo wodne należy do ukochanych przeze mnie skrzydlatych
stworzeń – pełne gracji, długonogie, o szyjach wygiętych i rozkołysanych jak
łodygi mekonopsów, z maleńką, a bezbłędnie sklepioną głową i ostrym dziobem. Różanopiórzy
amatorzy krewetek wyróżniają się na tle innych subtelnością pastelowych
barw, niczym zoologiczna fantasmagoria surrealisty. Natomiast ważki…
Kolejna z moich miłości aż do omdleń i jednocześnie zwierzę totemiczne –
entomologiczna doskonałość w każdym calu, a ta, którą otrzymałam stanowi istny
cud, urzekając podobieństwem do secesyjnych ornamentów. To pochwycona w
metal wiotka wróżka o emaliowanych skrzydłach przejrzystych niczym
gotyckie witraże i ciele z różowego złota, segmentowanego zwinnością i
nieufnością.
☾
ORZECHY LASKOWE
Wiosną nasz ogród niknie pod żółciutką mgiełką leszczynowego pyłku, wykradanymi
ciepłymi tchnieniami wiosny od gęstwin maleńkich krzewinek, które
niepostrzeżenie wyrosły w strzeliste drzewa. Z długich, zwieszających się ze
sprężystych gałązek kocio-puszystych strąków jesienią zawiązują się owoce.
Przy zderzeniu orzechy laskowe wydają matowy dźwięk, jak sześcienna zabawka
przeznaczenia, zdradzając pożywne, lekko słodkie serce, podobne uroczym
mosiężnym dzwoneczkom. Właśnie wówczas, w pełni jesiennego dobrobytu toczą się wojny
wiewiórkowe, a rdzawe zwinne gryzonie zabawne swoją zachłannością prześcigają
się w gromadzeniu zapasów. Niekiedy dokuczają im sójki, pewne swej
przewagi, przepędzając z ogrodowych ścieżek, by porwać cenny łup. Uwielbiam
orzechy laskowe za ich satynową szlachetność i uległość, zaklętą w rozkosznej
kruchości. Wojny wiewiórkowe toczyły się niegdyś w naszym domu,
kiedy to amatorki orzechów – ja i Mama – podkradały uwolnione przez Ojca ze
skorupek serduszka, choć wiadomo, że była jedna z tych sentymentalnych
familijnych gier.
☾
PIECZONE JABŁKA
Luty opierał swoje kościste łokcie na zapachu pieczonych jabłek,
wijących się smużkami dokoła śpiesznych poranków i kapryśnych wieczorów.
Zziębnięty i niewyspany psotnik zaplatał apetyczny aromat dokoła długiej szyi,
napawając się jego słodyczą, złamaną jasnozielonym kwaśnym podtonem. Jabłka nalezą do moich owocowych faworytów,
zwłaszcza ogromne jak planety chrupkie, orzeźwiające ligole, ale schyłek
zimy musiał mieć konsystencję wyjątkową, kojącą, zupełnie inną od lata.
Dlatego też przyjął postać puszystej pianki, ukrytej w kruchej, lekko
skarmelizowanej otoczce. Niemal ambrozyjska puszystość przywodziła
na myśl wspomnienia strojnych szarlotek, pyszniących się diademami z
kruszonki i zabawnie oklapniętych rustykalnych jabłeczników, podobnych do
ażurowych ścian altan, by za chwile zniknąć pod czasami, kiedy to snułam się po
targu owocowym, poszukując tych najlepszych, najdoskonalszych jabłek. Ostatecznie
odnalazłam je u sympatycznego straganiarza, o głosie równie wysokim, jak
opalone i poznaczone bruzdami czoło. Wiem, że latem skłonię się ku twardej
soczystości ówczesnych odmian, dlatego z tym większą przyjemnością zanurzam się
w zrumienionych złotem obłokach.
☾
ZAPACHY
Melodia owocowej
hojności przyszłych miesięcy powracała także w
refrenie zapachów, którymi ścieliłam sobie wygodnie wieczory. Ufnie
rzucałam się wpław na gładkie grzbiety fal woni słodkich, lecz nieoczywistych,
złożonych i przyjemnie rozwarstwiających się na baśniowe pejzaże. Pierwszą
z takich opowieści był wosk Pink sands, który najpierw zauroczył mnie
swoim niewinnym kolorem. Rozbielony róż, czuły jak płatki magnolii
natychmiast kojarzy się z uległością drobnoziarnistego piasku, delikatnego
jak muślin. Wyobrażam sobie, że moja Arkadia jest właśnie wyspą, ubraną w
powłóczystą suknię z takich właśnie plaż, ukołysanych wonią plumerii, albicjii
i akacji. Spójność zapachu polega na polilogu somnambulicznych tropikalnych
piękności, brawury pestek granatu i orchidei waniliowej, na samym końcu
uciekającej w gorące tony rozżarzonego dysku słonecznego. W mojej
fantazji różowe piaski stały się dyskretnym tłem zapachowym, utkanym z
kwiatowej sublimacji, nostalgicznych zawrotów głowy, liryzmu. To, spełniony
sen o ucieczce do edenu drzew miriarda kwiatów, w jedną noc zakwitających
i karmiących obfitością owoców, kołyszący
się pod baldachimem z kokosowych włókien.
☾
Owoce jako wiodąca
składowa kompozycji zapachowej stanowią także jądro karminowej tartaletki Berry trifle, która zadziwiła mnie jako najkrótsza ścieżka do lata,
bynajmniej nie ograniczająca się do rzeźwiącego deseru. Tak właśnie pachnie lipcowa
pełnia, spowita kwaskowatością jogurtowego wiru – rozgardiasz łagodności
malin, wyrazistości przekornych żurawin, wiśni nabrzmiałych
sokiem aż do szkarłatu graniczącego z purpurą krwi. Berry trifle to labirynt
ustrojony girlandami z czarnych pereł czupurnych borówek i ametystowych
gron jeżyn, lśniący seledynowymi piegami roześmianych poziomek. Bogactwo
sekretów leśnego runa i czerwieniejącego pod gradem jagód rozżarzonego
słońcem sadu wsącza soczystą strugę w mleczny przypływ, dzięki czemu
owocowa witalność nie przytłacza, lecz w tłumaczeniu na zapach rozpieszcza
wykwintnością deseru, podanego w pucharkach oszronionych grubymi
ziarnami kandyzu. Nie nuży, nie drażni, lecz po prostu stanowi przepyszny substytut
letnich spacerów w uściskach słońca.
☾
W poszukiwaniu całkowitego zapomnienia – z owocowego sadu przeszedłszy na
plaże pełne bladoróżanych rozgwiazd i porowatych wyciągających przetrącone
sieroce ramiona koralowców – dotarłam
na sawannę. Nieskalany róż pierwostanu, przetykany kleistością
waty cukrowej i pudrowych cukierków zastąpiła krzepnąca dopiero w
bursztyn gęsta żywica, utrwalająca najgłębsze poruszenia. Honey glow
ujęło mnie samą nazwą, obiecując balsamiczną intensywność miodowej poświaty,
a odległa, stopniała w rzewnym spojrzeniu uciekiniera trawiasta równina zawodziła
dojmującą smutkiem pieśń zmierzchu, w której źdźbłom wtórowały
omszałe głazy pocierane porożem antylop. Tajemne korytarze między
źdźbłami, milczące lwie ścieżki i areny starć między
zwinnymi gazelami a samotnymi łowcami o fosforycznych oczach rozgarniających
mrok, komnaty ciche i wytłumione snem szamanów, potrząsających
bransoletami…. Jest w tym zapachu sekret, brzemię ciężkie i trudne do pojęcia,
odzwierciedlone nie tyle przez odżywczość i leczniczość nektaru, ale
właśnie bursztynową elektrostatykę i pierwiastek męski, uzupełniający
żywiczną miękkość ziarnem soli, złowieszczością i przeczuciem walki z
silniejszym przeciwnikiem.
☾
Niekiedy, tęskniąc za wykwintem, ocieplanym przytulnością sięgałam po
prostu po zapach prosty, lecz daleki od poczciwości. Należy on do klasy tych
poszukiwanych poprzez asocjacje z gościnnością, zacisznością i
bezpieczeństwem rytuały, jakim jest filiżanka kawy – czy to w samotności,
czy tez w ścisłym gronie przyjaciół. Tę z kolei odnalazłam w świeczce Espresso crema, która osnuwała mnie tym, czego brak doskwierał mi w dniach pełnych
pośpiechu, rozsadzanych kolejnymi zajęciami. Jego aksamitne akordy
pozwalały mi na przeniesienie się do wiedeńskich cukierni, w których białe porcelanowe
filiżanki, kruche niczym baleriny, podnoszone były przez gości z
namaszczeniem, by oddać smakoszom rozkosz fantazji ziszczonej. Wybory
jednych są ociężałe od gęstej strużki rumu i likieru morelowego, ci o
naturze oficjalistów nie pozwalają sobie nawet na krople mleka ze srebrnych dzbanuszków,
a świeżo upieczone panie domów i studentki topią w swoich filiżankach ostrożnie
czerpane długimi łyżeczkami grzebyczki lodów waniliowych. Zwieńczone gęstym
obłokiem bitej śmietany, wonne gorącym ziarnem wanilii nie
pozwalają jednak na niesmak obezwładniającą słodkością, wyostrzone wytrawnością
palonych ziaren najlepszej kawy, przepędzającej smutki, pobudzającej umysł
i rozwiązującej języki.
☾
HERBATY
Domyślam się, że dla większości z nas, zimorodków wciąż łaknących ciepła
zima to czas wzmożonego zapotrzebowania na rozgrzanie, a jedną z najbardziej
skutecznych sposobów są gorące napoje. Carycą moich filiżanek i
kubeczków jest oczywiście napar z zielonych igiełek, przetykanych nocnymi
jaśminowymi ogrodami, natomiast przepadam za ziołami, pośród których
najbardziej upodobałam sobie niedostępną pokrzywę. Jednakże tej zimy
przeziębienie przypomniało mi o moim uśpionym sentymencie do kwiatu lipy
i dopiero dreszcze zimna i gorączki uzmysłowiły mi ogrom mojej tęsknoty i
nierozważność. Rzeczywiście – tak łatwo zapominamy ulubione smaki, a
walory miododajnego drzewa polegają tak na delikatnym smaku naparu, jak
i jego niezwykłej na tle innych napojów ziołowych konsystencji i barwie . Mocno
zaparzona ma kolor bliski płomiennym topazom, a zapach specyficzny, drzewny,
jak spacer pomiędzy szpalerem czcigodnych drzew. Kiedy długo się wen
wpatrywać zaczyna przypominać dekokt filtrowany przez pszczele skrzydło i
przez wszechwiednego owada wytańczony w symbolicznej translacji na zasadę
kobiecą. Pijąc kwiat lipy możemy zaufać jego rozgrzewającym właściwościom,
a mi dodatkowi każdy łyk przypomina o zaklętej w drzewie bogiń mocy życia i
śmierci, jako dawczyni drewna na łoże poczęcia i rozstania ze światem,
ale także o Filyrze – nieszczęsnej matce najmądrzejszego ze stworzeń –
pierwszego centaura, którego hybrydyczne Piękno nigdy nie przestanie mnie
magnetyzować.
☾
Kiedy mój malutki figlarz Luty przenicowuje kanciaste nadmiarem kieszenie,
wysypują się z nich kolejne skarby – leciutko zamrożone truskawkowym
sorbetem usta, powleczone koloryzującym olejkiem, dźwięczy wdzięk
świecidełek oraz cicho wzdychają kwiaty o płatkach jeszcze zmiętych
niedokończonym snem. Zdziwione smukłe minarety hiacyntów, pokornie zwieszone
główki fiołków alpejskich, patrzących kadmowym mglistym oczkiem ponad
pokrytymi meszkiem listków oraz tulipany
papuzio aroganckie w swej krzykliwej strojności krynolin z wielobarwnych
płatków, minii przetykanej antycznym złotem i fioletu dzielonego wachlarzem
kremowych piór, oprawnych w szylkret rozpoczynają tysiąc barwny korowód.
Biegnąc pod prąd swoim starszym braciom Luty wabi ptasie stada
zestrojami słońca, wypełniając powroty i wyjścia koronką świergotu
jeszcze wstydliwych ptasząt.
☾
Czy mogłam zeń
skorzystać bardziej? Raczej nie – było to spotkanie owocne, nieco nerwowe, lecz
powabne…
Luty, ten mój mały
ulicznik jest mimo wszystko dobrym chłopcem – mam nadzieję, że i dla
Was również. Spogląda teraz na nas przekornie, przez ramię, jakby upewniając
się, czy należycie nam dopiekł, ale wiem, że przecież zawołał już swojego brata
o jadeitowych oczach, rozgryzającego kwaśne łodygi podbiałów. Przyjrzeliście mu
się? Czy Wasz luty był bardzo figlarny? Jakie prezenty Wam pozostawił? A może w
swej żwawości zupełnie Wam odpuścił? Podzielcie się, proszę, swoimi zachwytami, chętnie wplotę je w pszyszłe bukiety.
Oczekując na eksplozję rozkwitów
posyłam naręcze promiennych uśmiechów
Karpacka Biel
Jakże mi miło, że mogłam znaleźć się w tym pełnym cudownych wspomnień wpisie! Mój skromny gest nie zasługuje na aż tyle ciepłych słów, ale to szalenie, szalenie miłe.
OdpowiedzUsuńNo i to zdjęcie - ach! - łza wzruszenia ciśnie się do oka na widok czegoś, co nas połączyło :)
Nie wybaczę sobie jednak, że pojęcia nie miałam o Twych imieninach. Cieszy mnie w tym chociaż to, że rodzina pięknie Cię obdarowała i że ja mogłam kilka dni później, z małym opóźnieniem, dać Ci odrobinę radości.
Twoje wiewiórcze opowieści kojarzą mi się z opowiastkami mojej mamy, która wystawia orzeszki dla wiewiórek i czasem widzi z okna, jak się do nich zakradają. To musi być rozkoszny widok i strasznie żałuję, że podczas moich rzadkich wizyt u rodziców nie mogłam jeszcze nigdy tego doświadczyć.
Za to mam tak jak Ty i Twoja mama w kwestii podkradania skarbów ukrytych w skorupkach. Mąż dzielnie rozłupuje, układa je na boku, a ja podkradam i już niewiele dla niego zostaje. Cóż poradzić na to mam? Nie umiem się powstrzymać :)
Chyba nie jadłam nigdy pieczonych jabłek samych w sobie. Za to w lutym porwałam się pierwszy raz na przygotowanie kruchej tarty z jabłkami. Efekt obłędny!
Nigdy też nie testowałam wosków, a z chęcią dałabym się otulić jakiemuś owocowemu, cytrusowemu zapachowi. Malin akurat nie lubię, ale Twój opis Berry trifle jest tak poetycki, że aż czułam ten zapach wokół siebie. Czasem wyobraźnia może zdziałać cuda :)
/za to tej wersji miodowej nawet sobie wyobrażać nie chcę, ciary mnie na samą myśl przechodzą! Ale tego mogłaś się po mnie spodziewać :)/
PS. Marzę o tym, by czytać napisane przez Ciebie książki <3
Klaudyno,
Usuńmilionkrotne dziękczynienia za całe niebo pięknych słów. Zaczytywałam się w nich z nieskrywaną przyjemnością, z twarzą rozświetloną bardziej, aniżeli dzisiejsze ciepłe słońce. Nigdy nie wyczerpię słów, zdolnych opisać Piękno Twojego gestu i oddać mojej radosnej wdzięczności <3 Nie żałuj niepamięci o moich imieninach - okazje są tak płynne, a Ty uświetniłaś Dzień Świętego Walentego - pierwszy w moim życiu na sposób hiszpański. To były moje pierwsze prawdziwe Walentynki na modłę Iberów :D i sama opowieść również o skalistej, kaleczącej miłości...
Zdjęcie zrobiłam instynktownie komponując nasze wspólne skarby i przyznaję najszczerzej, że uwielbiam na nie patrzeć, głaszcząc tkliwością sympatii prześliczne drobiazgi naszych wspólnych urzeczeń i napawajac się ich nieoszacowaną wartością.
Twoja Mama zdaje się być niezwykle wrażliwą osobą, czerpiącą energię z urokliwości otaczającego ją świata, a do tego przebiegłą. W tym nakreślonym przez Ciebie obrazie widzę kobietę, której łagodne oblicze nagle opromienia ujmujacy uśmiech dziewczęcej radości, z którego wdzięku sama nie zdaje sobie sprawy. Jednocześnie widzę w tym geście karmienia wiewióreczek objaw przywiązania do prostych urzeczeń i zwrotu ku wzruszeniom tak często dziś odtrącanych na rzecz wygodnych hałaśliwych rozrywek <3
Klaudyno - całkowita słuszność, na dodatek o smaku atłasowo orzechowym! Przecież cudowność i czar smaku tych pożywnych serc jest nieodparta, więc nie sposób się jej nie poddać. Zresztą kosmiczna równowaga wymaga, by uwolnione ze skorupki jądro orzecha stało się pokarmem przebiegłej Wiewiórki, nawet, jeżeli jest ona zaklęta w postać dziewczęcia :D
Och! Krucha tarta z jabłkami brzmi tak apetycznie, że aż osnuła mnie woń cynamonowej mgławicy... Gratuluję sie tak smakowitego i spektakularnego sukcesu na polu kulinarnych podbojów! Jestem przekonana, że kolejne tryumfy prześcigną najśmielsze oczekiwania stołowników i oczywiście chętnie dowiem się o Twych postępach. A pieczone jabłuszka - Klaudyno, polecam najszczerzej, jako jedną z moich faworyzowanych wyśmienitości :D
Woski i świece zapachowe to moja swoista dewiacja. Zaopatruję się w nie u miłej Pani, której cierpliwość zakrawa wręcz na archanielskość - nie dość, że oczekuje, aż wywącham każdy z rozbudzających me zaciekawienie wosków, to sama jeszcze podsuwa mi tartaletki i świeczki, każdą ubarwiąjac własnymi wrażeniami. Czasami zastępuje ją dziewczę o włosach niemal perłowych i ślicznej, pociagłej buzi, która ujmuje swą aparycją boginki. Och, godzinami mogę tam stać! Dlatego, jeżeli kochasz otulać się zapachami, a Twoje fantazje rwą się ku soczystej rześkości cytrusów, z pewnością znajdziesz coś dla siebie w jednym z takich sklepików.
Klaudyno - podejrzewałam, że miód Cię odstręczy :D, ale liczę na Twoją wyrozumiałość w tej dziedzinie. Byłybyśmy świetną parą w dzieleniu zapasów - oddawałabyś mi swoją dolę miodu i malin, a ja w zamian za te przysmaki dawałabym Ci Twoje ulubione smakołyki :D <3
Klaudyno! Uperlone łzami wzruszenia i nieskończonej wdzięczności podziękowania za słowa domykajace Twój komentarz. Jestem najbogatszym człowiekiem na planecie. <3 <3 <3 DZIĘKUJĘ <3 <3 <3
Każdy miesiąc ma w sobie coś niezwykłego, w lutym może jest to właśnie ta liczba dni? Dla mnie zdecydowanie za krótki, zbyt szybko nadszedł marzec :)
OdpowiedzUsuńZapach pieczonych jabłek (z dodatkiem cynamonu) jest czymś cudownym i osobiście również go uwielbiam. Zawsze kojarzy mi się z szarlotką mojej babci, którą mogłabym jeść codziennie.
Herbata z lipy też gościła u mnie w tym miesiącu i też było spowodowane to chorobą. Piłam ją nałogowo, aby choć przez chwilę poczuć się lepiej. Niektórym smak może nie odpowiadać, ale dla mnie lipa z dodatkiem miodu jest czymś wspaniałym.
PS Ważka wygląda pięknie!
Symforyno,
Usuńdziękuję Ci za zawitanie w moim Lutym i wprowadzenie mnie do Twojego własnego. Chyba masz rację - w liczba dni tego niezwykłego miesiąca polśniewa zagadkowością potęgi Księżyca, a jego pośpiech, z jakim umyka niemal wrzuca nas na marcowe jezioro :)
Przemiło czytać, że łaczy nas zarówno upodobanie do pieczonych jabłek, jak i herbata z lipy. Wprawdzie, niestety, u Ciebie pełniła ona rolę naturalnego remedium na Twoje dolegliwości, lecz wierzę, że jej smak wynagrodził Ci powrót do zdrowia :) Luty chyba wiele osób obdarował chorobą. Babcine ciasta, o których krążą legendy rozbudzają mój apetyt i marzenia o ucieczce pod opiekuń ze skrzydła jednej z takich czarodziejek - nie wątpię bowiem, że Twoja Babcia jest właśnie jedną z takich cukierniczych cudotwórczyń ;)
Dziękuję Ci za komplement wspaniałej, podarowanej mi kosztowności! Jest rzeczywiście piękna, a jak cudownie prezentuje się przysiadłszy na bluzeczce z fontaziem! Kwintesencja delikatności!
Zawsze staram się chwytać luty jak najmocniej się da, niby krótszy tylko o te kilka dni, jednak poczucie, że tak właśnie jest, sprawia, że czepiam się go kurczowo. Wynajduję nowe wyzwania, szperam w poszukiwaniu nowych inspiracji, odkurzam też stare i zapomniane inicjatywy, które gdzieś podziały się w zakamarkach codziennego dnia. Lubię luty, jego zimową kwintesencję, spokojne zaczytanie w ciepłym domu, z pachnącymi świecami rozstawionymi na półkach. I obowiązkowo owocowa herbatka w kubeczku. :)
OdpowiedzUsuńBookendorfina
Izabelo,
Usuńdziękuję Ci za twoje słowa i zasianie ziarna refleksji w mojej głowie. W Twoich słowach odnalazłam bowiem to, czego niestety często nie widać w postępowaniu wielu znajomych mi osób, a mianowicie wykorzystaniu potencjału Lutego w najwyższym stopniu. Wydaje mi się, że zbyt często ludzie zwykli zdawać się na wymówki krótkością tego figlarnego miesiąca, by usprawiedliwiać tym swoją gnuśność i rozleniwienie. Prawda, wiosenne przesilenie być może nie sprzyja nowym projektom i skupieniu na pracy - ale spoglądając na takie osoby, jak Ty, zaczynam dostrzegać, że to przecież my sami nadajemy długość naszym tygodniom i miesiącom. Zasługujesz na podziw i naśladowanie :) Równocześnie mam nadzieję, że domknęłaś szkatułkę Lutego w pełni usatysfakcjonowana :)
Izabelo, Luty wypełniony ciepłem, blaskiem świec i aromatem owocowej herbaty brzmi urokliwie i równocześnie takie jego wieczory kołyszą się w mojej głowie :)
Jak zwykle niesamowicie mnie zachwyca Twój język tak poetyczny, że mam skojarzenia z poświata księżyca. Opis lutego, którego przeżyłaś- fantastyczny!!! Mi luty tak przeleciał, że prawie nic nie pamiętam! Wspaniale, że spotykasz ludzi, którzy podtrzymują Cię na duchu. Nie bój się prezentów. Możesz je przekazać dalej! Ptaki wodne mają coś z dwóch światów wody i powietrza to coś takiego nieuchwytnego dla mnie. Twoje opisy orzechów i sprawiają, że tworzą mi się w głowie niesamowite obrazy koniecznie muszę się zainspirować! Jabłka są fantastyczne tyle maja możliwości twórczych! i ich smaki!!!! mmmm! Świetnie, że masz swego sprzedawcę jabłek. Bajeczne opisy zapachów i owoców!!!! aż czuję (chyba) to co Ty! :) Luty chyba o mnie zapomniał, albo ja o nim, ale to co udało mi się wydobyć z pokładów mojej pamięci to milutko mroźny miesiąc dla mnie był i nad wyraz senny i spokojny, a wszystkie stresy gdzieś niebywale szybko odpływały i nadal czuje pokój! Życzę tego samego!!!! :)
OdpowiedzUsuńWitaj, Dino, moja Śpiąca Akwarelistko! :) Dziękuję Ci, że pierwsze kroki po przebudzeniu skierowałaś do mnie i już na progu zasypałaś mnie kwiatami pochwał - ułożę z nich wielobarwny bukiet. Cieszy mnie, że opis mojego Lutego wyzwolił w Tobie tyle skojarzeń, stając się zarazem portalem do światów fantazji czy odległych wspomnień. Tak! W ostatnim czasie udało mi się nawiązać prawdziwie budujące więzi i żywię najgłębszą nadzieję, że węzły porozumienia będą ulegać wyłącznie zacieśnianiu. Czuję się tak bogata, a moje bogactwo jest tym cenniejsze, że nikt nie może mnie go pozbawić <3
UsuńDino, jesteś niezwykle mądra - masz rację! Mogę przekazywać dar wdzięczności i zaskoczeń dalej :)
Tak, ptaki wodne są zawieszone na pograniczu żywiołów, a prócz flamingów i dzikich gęsi jednymi z najpiękniejszych są bernikle. Ich niepochwytny wdzięk trudno przełożyć na słowa. Być może te cudowne i wolne stworzenia wraz z orzechami staną się bohaterami Twojego nowego cyklu? Orzechy mogłyby stać się kontynuacją receptur! Już rozbudziłaś mój entuzjazm :D Tak bardzo chciałabym zobaczyć rezultaty Twojej twórczej pracy. Zwrociłaś również uwagę na wszechstronność jabłek - owszem, jabłoń, jako roślina stanowi nieskończoność wariacji - tak odmian w rozumieniu czysto kulinarnym, jak i jest nadzwyczaj nośnym symbolem :)
Przyjemnie czytać, ze Luty natchnął Cię onirycznym spokojem i wcale a wcale nie sierdził się na Ciebie, nacierajac Ci policzki mrozem i pośpiechem :)
Życzenia szybciutko chowam, by nie porwał mi ich marcowy skoczny wiaterek i nie unurzał w kałuży, przesyłając uściski i najcieplejsze pozdrowienia! :)