Bywa, że zaczyna nam doskwierać dobrze znany, oswojony zadomowieniem świat. Niepodziewanie zaciszne pokoje stają się duszne, niespieszny rytm dnia nuży jednostajnością i ogarnia nas nieprzemożne pragnienie ucieczki do Nieznanego, kuszącego swą tajemniczością. Zew przygody? Czy zwykła ciekawość świata, którego Piękna nie zasmakujemy, jeżeli nie zbierzemy się na odwagę.
Potrzeby, dojrzewające w nas jakiś czas często eksplodują wraz z przełomem. Tak było w przypadku bohaterów opowieści „O czym szumią wierzby” Kennetha Grahamme’a, u których potrzeba zmiany stawała się palącą wraz z przełomem pór roku. W żyłach Krecika krew wzburzyła się pewnego wiosennego ranka, podczas porządków, natomiast u Szczura Wodnego została podsycona przez jego wędrownego pobratymca w znojnej porze żniw. A swoją drogą, czy to nie znajomy wybieg – pragnienie ucieczki od koniecznych obowiązków? ;)
✩
Po ponadczasową, na stałe wpisaną
w trzon klasycznej literatury dziecięcej książkę w porównaniu do większości amatorów słowa pisanego sięgnęłam bardzo późno , ponieważ dopiero w tym roku, spełniając
tym samym zadawnione pragnienie. Dotychczas budowałam wyobrażenie o niej na
podstawie strzępów zasłyszanych lub zaczytanych opinii i serialu animowanym,
którego kadry zatarły się już w mojej pamięci, więc trudno byłoby zawieść moje
nieistniejące oczekiwania. „O czym szumią wierzby” okazało się być urokliwą i
przyjemną lekturą, z gatunku tych „przytulnych”, wypełniających swym emanującym
ciepłem senne zimowe wieczory. Śmiało jednak mogę rzec, iż równie dobrze książka
wpasowałaby się w każdą porę roku – jako afirmacja sielskiego życia,
odmierzanego odwiecznym zegarem nieomylnej Natury.
Najcenniejszy wydaje się jednak
jej walor zaklinania dzieciństwa, ponieważ dzięki zwinności narratora przenosimy
się w świat urzekający zmiennymi kolorami, tętniący życiem i oparty na sieci relacji
regulowanych prawem, surowo przestrzeganego przez jego mieszkańców. Mówi się
wiele o idylliczności mistrzowskiej alegorii wiejskiej egzystencji, lecz błędem
byłoby dostrzegać w książce wyłącznie tę jeden, choć przecudny aspekt. Tym
bowiem, co natychmiast narzuci się starszemu odbiorcy będzie nie tylko
bezwzględność ustalonych prawd (pomijanie milczeniem nagle zaginionych przyjaciół),
ale również cięty język bohaterów. Mi samej szczególnie imponuje apodyktyczność
enigmatycznego Borsuka, lecz elokwencja Szczura Wodnego również zachwyca
bezlitosną szczerością i zdumiewa ostrym żądełkiem satyry. Na uwagę zasługuje
również samochwalczy ton Ropucha, układającego peany ku swej własnej czci,
kontrastujący z pokorą domatora o czarnym aksamitnym futerku – Krecika, który
jedna okazuje się być przebiegłym strategiem.
✩
Ogniwem spajającym opowieść Kennetha Grahame’a są zarówno znakomite dialogi bohaterów, ujęte w ramy malowniczych krajobrazów, zgrabność stylu, jak i powroty. Za każdym razem bohaterowie szczęśliwie odnajdują swe schronienia, które chwilowo opuścili, by przyjemność z powitania starych kątów tęsknota spotęgowała do monumentalnych rozmiarów.
✩
Zatrzymujac się na moment przy
bohaterach, miło zauważyć, że częstokroć stosowane przypisywanie ról określonym
gatunkom nie razi tu oczywistością. Szczur Wodny imponuje znawstwem życia, choć
przy kosmopolitycznym Szczurze zdaje się być niedoświadczonym prowincjuszem. A jednak cierpliwość,
z jaką tłumaczy świat Krecikowi i potoczystość stylu chwilami ocierają się o
dandysowską kokieterię, choć nie tak napastliwą, jak w przypadku Ropucha. Z
kolei sam Krecik budzi nieodparty sentyment i początkowo nawet odmianę litości
wobec niewprawnej w wędrówkach, nieco naiwnej istotki. Wraz z rozwojem akcji
zwierzątko nie tylko nabiera odwagi i zadziwia roztropnością, ale w gruncie
rzeczy stoi za wspólnym zwycięstwem, dzięki przemyślnemu fortelowi. Mianem
Ulissesa mianuje się z kolei ropuch, samozwańcze wcielenie powabu, sprytu i
męstwa. Drażni jednak jego zadufanie w sobie i pokraczność do tego stopnia, że
chwilami miałam go dość.
✩
Tym, co jeszcze zaciemnia
prześwietlony słońcem krajobraz jest Puszcza, opisana jako przestrzeń złowieszczego
sekretu, w której mroku czai się niebezpieczeństwo, lecz czyhające tylko na
nieostrożnych, nie znających prawideł nią rządzących. Przed okrutnymi
nieznajomymi, których oczy żarzą się w nieprzenikniony ciemnościach może ocalić
protekcja najważniejszego mieszkańca leśnych ostępów – mianowicie Borsuka, którego
portret wyłaniał się stopniowo z słów Szczura Wodnego i urósł w oczach Krecika
do rangi symbolu. Przyznam, że mnie samą również trawiła ciekawość poznania
zwierzęcego autorytetu, zagadkowego, ceniącego sobie spokój sybaryty. Jego
szorstkość znamionuje tajona tkliwość wobec słabszych, a zamiłowanie do
wygodnictwa wróży gościnność i troskliwość, choć słowa mierzy koniecznością.
✩
Dla mnie samej najpiękniejszą
częścią książki był rozdział zatytułowany „Głos piszczałki o świcie”, za sprawą
płynnego, niezwykle sugestywnego stylu przeradzający się w niemal poetycką
rapsodię. Malowany subtelnymi słowami pejzaż wysrebrzony księżycową poświatą z
wolna ustępuje cudowi narodzin nowego dnia, objawiając przyjaciołom nieznaną dotychczas rzeczywistość. Poszukiwania zagubionego Grubaska – synka Wydry – rozpinają
się na oszałamiającej pięknem melodii, wygrywanej przez Pana, wprowadzając nas
do onirycznego świata i budząc nieprzemożną tęsknotę za muzyką, której nigdy
nie będzie nam nade usłyszeć. Ten ustęp opowieści, zręcznie w nią
wkomponowany, stanowi dla mnie swoisty klejnot, mieniący się nostalgią,
ofiarnością i tkwiącym u podstaw jestestwa dążeniu do ukrytego Piękna i z
pewnością powrócę do niego, kiedy ogarnie mnie tęsknota za czymś uroczym, lecz niesprecyzowanym,
bezcielesnym.
✩
Chociaż podczas czytania spowijał
mnie zapach wosku, którego nazwa w moim własnym swobodnym tłumaczeniu brzmi „Wianuszek
z czerwonych jabłuszek”, opowieść jest sama w sobie świetnym koktajlem aromatów.
Zmysł pragmatyzmu stoi u zwierzątek na równi z ich urokiem, możemy więc je
podziwiać wielokrotnie podczas scen udanych, okraszonych rozmowami posiłków –
niekiedy pikników, rozbudzających tęsknotę do beztroskiego lata, innym razem sutych
śniadań lub obiadów, przy czym autor nie pozwala, by czytelnik zanadto cierpiał
męki niepewności i wyszczególnia z maestrią smakosza wszystkie składniki.
Autor:Kenneth Grahame
Tytuł:O czym szumią wierzby
Tytuł oryginału:The wind in the willows
Strony:335
Rok wydania:2016
Miesce wydania:Wydawnicwto Olesiejuk
Ocena:4/7
✩
A czym Was ujęła książka? Czy
chętnie wybieracie się w takie literackie podróże ogarnięci błogim ciepłem
kominków i kaloryferów? I czy także potrzebujecie opuścić swe ogrzewane rutyną
pielesze, by wrócić do nich z tym większą rozkoszą?
Całusy miętusy
Karpacka Biel
Korzystam z chwili wolnego czasu - tak, mnie również zachwyciła ta książka! Podobnie jak Ty przeczytałam "O czym szumią wierzby" dopiero niedawno i bardzo się cieszę, że to zrobiłam. To urocza i bardzo mądra powieść.
OdpowiedzUsuńJuż kilka dni temu trafiłam na Twojego bloga, dobrze przeczytać, że książki, które ja również uwielbiam wywołują w kimś tyle emocji.
Pozdrowienia, oby tak dalej! :)
Agato, niezmiernie mi miło, że również zawitałaś na mojego bloga, a moje spostrzeżenia wydały Ci się bliskie. Świadomość obecności osoby o podobnych zainteresowaniach, wysnuwającej podobne konkluzje napawa radosną wdzięcznością i ekscytacją. :)
UsuńMyślę, że nieco późniejsze sięgnięcie po dziecięce lektury ma swoją dobrą stronę, ponieważ jako nieco bardziej świadomi, obyci w lekturze czytelnicy potrafimy wydobyć z nich zupełnie inne sensy.
Przesyłam moc ciepłych pozdrowień, na przekór kapryśnemu Styczniowi. :)
Nie znam tej książki. Muszę nadrobić czytelnicze zaległości i w wolnej chwili ją przeczytać :-)
OdpowiedzUsuńCzytelnicza intuicja szepcze mi wprost do ucha, że nie doznasz zawodu, sięgając po tę książkę. Sama bardzo długo pragnęłam ją przeczytać i kiedy w końcu sięudało zrealizować zamierzenie - pojęłam, na czym polega tak często podkreślany fenomen znakomitych opowieści szumiących wierzb, podsłuchanych przez Grahame'a :) Jak znam Twoją czytelniczą wrażliwość - ta książeczka powinna Ci się spodobać.
Usuń