wtorek, 3 stycznia 2017

Zasłuchanie w sobie, czyli "Światło, którego nie widać"

Literatura współczesna nigdy nie stanowiła celu moich czytelniczych dążeń. Nie mogłam się przemóc, by samowolnie sięgnąć po powieści powstałe całkiem niedawno, jakby w obawie przed nagłym natarciem motywów, od których staram się uciec każdego dnia, chroniąc się w cieniu bezpiecznej, lecz po prawdzie, zacierającej nieco ogląd rzeczywistości, wygodnej pieczarze nieco przykurzonych opowieści. Jeżeli dodać to tego jeszcze drugą wojnę światową jako tło wydarzeń, należałoby przyjąć, iż „Światło, którego nie widać” nigdy nie rozbłyśnie na liście moich lektur. A jednak książka ta niespodziewanie wdarła się do mojej biblioteczki, całkowicie zaburzając dotychczas przyjęte strategie doboru lektur. Jako prezent urodzinowy wzbudziła nie tylko euforyczny pisk, zduszony łzami wzruszenia, ale przede wszystkim przypomniała mi, jak to jest zatopić się w historii tkaną z słów prostych, aż przezroczystych w swej zrozumiałości, niekiedy lodowatych prawdą aż do bólu.


Powieść Anthonego Doerra początkowo budziła mój czytelniczy sceptycyzm – przyznaję uczciwie. Bałam się treści ukrytej pod lazurem  okładek nie tylko dlatego, że omijam wątek Wielkiej Wojny, ale przede wszystkim – jak wytłumaczę Darczyńcom moją niewiedzę, co odpowiem na pytanie, czy prezent był udany. A więc tchórzostwo przed okazaniem niewdzięczności? Nie tylko… Szczęśliwie strach okazał się jedynie chwilową słabością.


Rzeczywistość ukazana z wielu perspektyw, złożona i pieczołowicie dopracowana, jak misterne modele miast tworzone z zacięciem, właściwym jedynie bezgranicznej Miłości przez ojca Mari-Laure zdaje się być bliski i pociągający dla czytelnika. Chętnie podążałam za bohaterami, dopuszczona do sekretów ich myśli, które karmione strachem – rozwidlały się ponad bezwarunkowym instynktem przetrwania w mentalne ucieczki do momentów zapamiętanych jako te najcenniejsze, beztroskie, nie znające jeszcze wojny albo kołowały dokoła wspomnień bolesnych, potęgujących ból. Chwilami, w powietrzu wibrującym przeczuciem śmierci, chłoniemy pełne nadziei zachwyty codzienności, ciesząc się postępami eterycznej Mari-Laure, starającej się poznać świat zasłonięty dla jej oczu, zgłębiając zagadki technologii z samoukiem Wernerem, czy pochylając się z uwagą nad pejzażem wypieszczonego wyobraźnią miasta wraz z wysublimowaną i zaciętą Juttą.

Narrator wprowadza nas do nakładających się na siebie, kołujących światów. Konstrukcja utworu, oparta na krótkich opatrzonych lapidarnymi tytułami rozdziałach, czyni lekturę przystępną, zrozumiałą i zaskakująco płynną.  Nawarstwiają się więc na siebie: chłodne izby domu dziecka w górniczym Zollverein, ogrzewane macierzyńską niemal miłością Frau Eleny; pokoje mieszczańskiej kamienicy, podobnej kloszowi dzięki opiekuńczości ojca Marie-Laure, a później zaś uliczki Saint-Malo i wygodne wnętrze domu Etienne’a, dalej – podróże Wernera. Obserwujemy bohaterów w ruchu, śledząc napiętą dynamikę ich dorastania, przetykaną baśnią o Morzu Ognia, nieprawdopodobną i podsycającą głód ciekawości. 

Budowa powieści z nakładających się na siebie światów bohaterów i kilku perspektyw czasowych pozwala wytworzyć trzymającą w napięciu iluzję wartkiego nurtu życia, ale zarazem odzwierciedla gorączkowe pragnienie zatrzymania tego, co najcenniejsze – próby zachowania własnej suwerenności – czy to przez odważną, choć niekiedy wciąż dziecinnie naiwną Maire-Laure, czuwającą na poddaszu, Etienne’a kruszącego swój lęk radiowymi przekazami, czy w końcu – marzycielskiego Fredericka, zapadającemu ostatecznie w głąb swych rojeń o pięknych skrzydlatych stworzeniach.

„Światło, którego nie widać”, ujmuje pozorną dotykalnością świata przedstawionego, jego somatycznością, co niweluje początkowe wolne tempo rozwoju akcji. Równoczesne przesycenie powieści emocjami bohaterów pozwala uniknąć przerysowania i nadaje jej swoistej "soczystości". Czujemy słoną wilgoć przynoszoną przez morską bryzę, miękkość ślimaków i śliskość małży, wzdragamy się przed ciepłem krwi pokrywającej ranne ciała. Słyszymy przyspieszony oddech biegnącego Fredericka, czujemy splątane zapachy, osnuwające spiskujące kobiety, wonie potraw, w miarę upływu czasu coraz skromniejszych wyprzedzają smak, którego doświadcza zawstydzony Werner poczestowany ciastkiem, głodna Mari-Laure, walcząca z puszką fasoli, czy eksplozję słodyczy brzoskwiń w syropie, przywodzącej na myśl dobrostan słonecznego lata.

Najbliższym bohaterem z miejsca stał się dla mnie stryjeczny dziadek głównej bohaterki - Etienne. Magnetyzm postaci zasadza się na jej enigmatyczności oraz męstwu, jakie udowodnił opuszczając bezpieczny azyl sybaryty, skupionego na Pięknie muzyki, uwiedzionego magią radia. Wzruszające sceny wspólnych zabaw z Marie-Laure kołowały długo w mojej wyobraźni, budząc pytanie o wieczną chłopięcość starca – reżysera baśniowej wręcz  rzeczywistości, dla którego inscenizacje podróży dookoła świata, a nawet poza planetę, stanowiły być może panaceum na nigdy nieutulony paniczny strach i żal. Poruszające do głębi obrazki wspólnych zabaw na kanapie wpisane zostały w czas rozdzierających przemian. Niezgoda na narzuconą rzeczywistość, odbierającą swobodę, czas mierzony wyczerpywaniem się zapasów i zbliżania się boszów, aż do ich inwazji na spokojne miasteczko, objawia się w melodyjnym głośnym śmiechu dwójki związanych koniecznością losów ludzi, dotychczas prowadzących nici swoich losów w zupełnym oddaleniu. 

Niestety, nieco płaska wydaje się dychotomia Europy – na logiczną i poukładaną Francję ofiarę okupacji, a niemieckich najeźdźców, którym wpajano posłuszeństwo doktrynie i instynktom. Walor kompensacyjny i eskapistyczny zdawała się mieć także wyprawa Jutty do szkicowanych miast, powstających na pasmach klasycznej muzyki, sączącej się z radia. Sama dziewczynka – zdystansowana, dumna, momentami oschła, również wpisała się w krąg postaci, których obecności wciąż było mi mało. Jej ostateczne poszukiwanie końca historii, uzmysławia, jak ważne jest dosłyszenie tego, co niepowiedziane.

Nie  sposób przeoczyć zwinnie przeprowadzonych paraleli pomiędzy rzeczywistością bohaterów, a dziełem Juliusza Verne’a. „Dwieście tysięcy mil podmorskiej żeglugi” staje się nie tylko swoistą wykładnią losów bohaterów, parabolą odwagi i przekraczania własnych ograniczeń, ale również węzłem ich łączącym. Podobnie silnie wybrzmiewa symbolika morskich ślimaków – również prowadzona bardzo konsekwentnie i zgrabnie. Mari-Laure, mogąca poznać świat jedynie poprzez zmysł dotyku, słuchu i węchu sama wybiera sobie pseudonim – „Trąbik” – i, jak niepozorne żyjątko, trwa, zdając się na instynkt i ostrożność. Wybór pseudonimu jest tylko pozornie zaskakujący – wspólnie z bohaterami przechodząc wojenną, bezwzględną rzeźbę tożsamości z pewnością uśmiechniemy się, czytając rozdziały domykające książkę. Ślimak – stworzenie, na myśl o którym dotychczas się wzdrygałam ucieleśnia zasklepiającą się w sobie odwagę i niezłomność.
.
"Światło, którego nie widać" stało się dla mnie opowieścią o mocy milczenia i wytrwałości, o tym, jak zapalczywość jest wypłukiwana przez dążenie do poznania prawdy, drążonej przez siostrzaną czy rodzicielską miłość. Bywały chwile, w których nie chciałam poznać końca, lękając się nieuchronnąej ostateczności zdarzeń, o to że nie będę mogła wskrzesić postaci, a jednak zatracałam się w potoku słów. Prawda – natychmiast przylgnęłam do stryja i Juty, ale jowialność małomównego ofiarnego ojca i determinacja oraz niepewność Wernera budziły we mnie nieokreślony sentyment. Podobnie wypieszczony jedynak Frederick, rozkochany w ptakach obrońca własnego wewnętrznego świata. W gruncie rzeczy, wszyscy bohaterowie przechowywali w sobie iskrę niewinności, gaszoną przez wicher Czasu Pogardy.  

Autor: Anthony Doerr
Tytuł oryginału: All the lights we cannot see
Język oryginału: angielski
Strony: 636
Rok wydania: 2015
Wydawca: Wydawnictwo Czarna Owca
Miejsce wydania: Warszawa
Ocena:  5/7


A Wy, co ujrzeliście w „Świetle, którego nie widać”?  

Serdeczne uściski

Karpacka Biel

2 komentarze:

  1. Książka jest na mojej liście czytelniczej, czekam na spotkanie z nią, cieszę się, że będzie to satysfakcjonująca lektura. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Izabelo, po moich doświadczeniach czytelniczych ufam, że się nie zawiedziesz i oczywiście z wielką przyjemością poznam Twoje przemyślenia na temat "Światła, którego nie widać". Już teraz nie posiadam się z ciekawości, co Ciebie ujmie najmocniej, która z warstew powieści poruszy Tobą najmocniej i jakie refleksje nasunie ta wyjątkowa opowieść... :)

      Będę czekać na Twoją relację. Najserdeczniejsze i pełne pogodnej niecierpliwości pozdrowienia :)

      Usuń