Literatura współczesna nigdy nie
stanowiła celu moich czytelniczych dążeń. Nie mogłam się przemóc, by samowolnie
sięgnąć po powieści powstałe całkiem niedawno, jakby w obawie przed nagłym
natarciem motywów, od których staram się uciec każdego dnia, chroniąc się w
cieniu bezpiecznej, lecz po prawdzie, zacierającej nieco ogląd rzeczywistości,
wygodnej pieczarze nieco przykurzonych opowieści. Jeżeli dodać to tego jeszcze
drugą wojnę światową jako tło wydarzeń, należałoby przyjąć, iż „Światło,
którego nie widać” nigdy nie rozbłyśnie na liście moich lektur. A jednak
książka ta niespodziewanie wdarła się do mojej biblioteczki, całkowicie
zaburzając dotychczas przyjęte strategie doboru lektur. Jako prezent urodzinowy
wzbudziła nie tylko euforyczny pisk, zduszony łzami wzruszenia, ale przede
wszystkim przypomniała mi, jak to jest zatopić się w historii tkaną z słów
prostych, aż przezroczystych w swej zrozumiałości, niekiedy lodowatych prawdą
aż do bólu.
Powieść Anthonego Doerra
początkowo budziła mój czytelniczy sceptycyzm – przyznaję uczciwie. Bałam się
treści ukrytej pod lazurem okładek nie tylko
dlatego, że omijam wątek Wielkiej Wojny, ale przede wszystkim – jak wytłumaczę
Darczyńcom moją niewiedzę, co odpowiem na pytanie, czy prezent był udany. A
więc tchórzostwo przed okazaniem niewdzięczności? Nie tylko… Szczęśliwie strach
okazał się jedynie chwilową słabością.
Rzeczywistość ukazana z wielu perspektyw,
złożona i pieczołowicie dopracowana, jak misterne modele miast tworzone z
zacięciem, właściwym jedynie bezgranicznej Miłości przez ojca Mari-Laure zdaje się być bliski i pociągający dla czytelnika. Chętnie podążałam za bohaterami, dopuszczona
do sekretów ich myśli, które karmione strachem – rozwidlały się ponad bezwarunkowym
instynktem przetrwania w mentalne ucieczki do momentów zapamiętanych jako te
najcenniejsze, beztroskie, nie znające jeszcze wojny albo kołowały dokoła wspomnień bolesnych, potęgujących ból. Chwilami, w powietrzu wibrującym przeczuciem śmierci, chłoniemy pełne nadziei zachwyty codzienności, ciesząc się postępami eterycznej Mari-Laure, starającej
się poznać świat zasłonięty dla jej oczu, zgłębiając zagadki technologii z
samoukiem Wernerem, czy pochylając się z uwagą nad pejzażem wypieszczonego
wyobraźnią miasta wraz z wysublimowaną i zaciętą Juttą.
Narrator wprowadza nas do nakładających się na siebie, kołujących światów. Konstrukcja utworu, oparta na krótkich
opatrzonych lapidarnymi tytułami rozdziałach, czyni lekturę przystępną, zrozumiałą i zaskakująco płynną. Nawarstwiają się więc na
siebie: chłodne izby domu dziecka w górniczym Zollverein, ogrzewane
macierzyńską niemal miłością Frau Eleny; pokoje mieszczańskiej kamienicy,
podobnej kloszowi dzięki opiekuńczości ojca Marie-Laure, a później zaś uliczki Saint-Malo i wygodne wnętrze domu Etienne’a, dalej – podróże Wernera. Obserwujemy bohaterów w ruchu, śledząc napiętą dynamikę
ich dorastania, przetykaną baśnią o Morzu Ognia, nieprawdopodobną i podsycającą
głód ciekawości.
Budowa powieści z nakładających się na siebie światów
bohaterów i kilku perspektyw czasowych pozwala wytworzyć trzymającą w napięciu iluzję wartkiego nurtu
życia, ale zarazem odzwierciedla gorączkowe pragnienie zatrzymania tego, co
najcenniejsze – próby zachowania własnej suwerenności – czy to przez odważną, choć
niekiedy wciąż dziecinnie naiwną Maire-Laure, czuwającą na poddaszu, Etienne’a
kruszącego swój lęk radiowymi przekazami, czy w końcu – marzycielskiego Fredericka,
zapadającemu ostatecznie w głąb swych rojeń o pięknych skrzydlatych
stworzeniach.
„Światło, którego nie widać”, ujmuje
pozorną dotykalnością świata przedstawionego, jego somatycznością, co niweluje początkowe
wolne tempo rozwoju akcji. Równoczesne przesycenie powieści emocjami bohaterów pozwala uniknąć
przerysowania i nadaje jej swoistej "soczystości". Czujemy słoną wilgoć
przynoszoną przez morską bryzę, miękkość ślimaków i śliskość małży, wzdragamy
się przed ciepłem krwi pokrywającej ranne ciała. Słyszymy przyspieszony oddech
biegnącego Fredericka, czujemy splątane zapachy, osnuwające spiskujące kobiety, wonie
potraw, w miarę upływu czasu coraz skromniejszych wyprzedzają smak, którego
doświadcza zawstydzony Werner poczestowany ciastkiem, głodna Mari-Laure, walcząca z puszką fasoli, czy eksplozję słodyczy
brzoskwiń w syropie, przywodzącej na myśl dobrostan słonecznego lata.
Najbliższym bohaterem z miejsca
stał się dla mnie stryjeczny dziadek głównej bohaterki - Etienne. Magnetyzm
postaci zasadza się na jej enigmatyczności oraz męstwu, jakie
udowodnił opuszczając bezpieczny azyl sybaryty, skupionego na Pięknie
muzyki, uwiedzionego magią radia. Wzruszające sceny wspólnych zabaw z Marie-Laure kołowały
długo w mojej wyobraźni, budząc pytanie
o wieczną chłopięcość starca – reżysera baśniowej wręcz rzeczywistości, dla którego inscenizacje podróży
dookoła świata, a nawet poza planetę, stanowiły być może panaceum na nigdy
nieutulony paniczny strach i żal. Poruszające do głębi obrazki wspólnych zabaw
na kanapie wpisane zostały w czas rozdzierających przemian. Niezgoda na
narzuconą rzeczywistość, odbierającą swobodę, czas mierzony wyczerpywaniem się
zapasów i zbliżania się boszów, aż do ich inwazji na spokojne miasteczko,
objawia się w melodyjnym głośnym śmiechu dwójki związanych koniecznością losów
ludzi, dotychczas prowadzących nici swoich losów w zupełnym oddaleniu.
Niestety,
nieco płaska wydaje się dychotomia Europy – na logiczną i poukładaną Francję
ofiarę okupacji, a niemieckich najeźdźców, którym wpajano posłuszeństwo
doktrynie i instynktom. Walor kompensacyjny i eskapistyczny zdawała się mieć
także wyprawa Jutty do szkicowanych miast, powstających na pasmach klasycznej muzyki,
sączącej się z radia. Sama dziewczynka – zdystansowana, dumna, momentami
oschła, również wpisała się w krąg postaci, których obecności wciąż było mi mało. Jej
ostateczne poszukiwanie końca historii, uzmysławia, jak ważne jest dosłyszenie
tego, co niepowiedziane.
Nie sposób przeoczyć zwinnie przeprowadzonych paraleli
pomiędzy rzeczywistością bohaterów, a dziełem Juliusza Verne’a. „Dwieście tysięcy
mil podmorskiej żeglugi” staje się nie tylko swoistą wykładnią losów bohaterów,
parabolą odwagi i przekraczania własnych ograniczeń, ale również węzłem ich
łączącym. Podobnie silnie wybrzmiewa symbolika morskich ślimaków – również
prowadzona bardzo konsekwentnie i zgrabnie. Mari-Laure, mogąca poznać świat
jedynie poprzez zmysł dotyku, słuchu i węchu sama wybiera sobie pseudonim –
„Trąbik” – i, jak niepozorne żyjątko, trwa, zdając się na instynkt i ostrożność. Wybór
pseudonimu jest tylko pozornie zaskakujący – wspólnie z bohaterami przechodząc
wojenną, bezwzględną rzeźbę tożsamości z pewnością uśmiechniemy się, czytając
rozdziały domykające książkę. Ślimak – stworzenie, na myśl o którym dotychczas
się wzdrygałam ucieleśnia zasklepiającą się w sobie odwagę i niezłomność.
.
"Światło, którego nie widać" stało
się dla mnie opowieścią o mocy milczenia i wytrwałości, o tym, jak zapalczywość
jest wypłukiwana przez dążenie do poznania prawdy, drążonej przez siostrzaną czy rodzicielską miłość. Bywały chwile, w których nie chciałam poznać końca, lękając się nieuchronnąej ostateczności zdarzeń, o to że nie będę mogła wskrzesić postaci, a jednak
zatracałam się w potoku słów. Prawda – natychmiast przylgnęłam do stryja i
Juty, ale jowialność małomównego ofiarnego ojca i determinacja oraz niepewność
Wernera budziły we mnie nieokreślony sentyment. Podobnie wypieszczony jedynak
Frederick, rozkochany w ptakach obrońca własnego wewnętrznego świata. W gruncie
rzeczy, wszyscy bohaterowie przechowywali w sobie iskrę niewinności, gaszoną
przez wicher Czasu Pogardy.
Autor: Anthony Doerr
Tytuł oryginału: All the lights we cannot see
Język oryginału: angielski
Strony: 636
Rok wydania: 2015
Wydawca: Wydawnictwo Czarna Owca
Miejsce wydania: Warszawa
Ocena: 5/7
A Wy, co ujrzeliście w „Świetle,
którego nie widać”?
Serdeczne uściski
Karpacka Biel
Książka jest na mojej liście czytelniczej, czekam na spotkanie z nią, cieszę się, że będzie to satysfakcjonująca lektura. :)
OdpowiedzUsuńIzabelo, po moich doświadczeniach czytelniczych ufam, że się nie zawiedziesz i oczywiście z wielką przyjemością poznam Twoje przemyślenia na temat "Światła, którego nie widać". Już teraz nie posiadam się z ciekawości, co Ciebie ujmie najmocniej, która z warstew powieści poruszy Tobą najmocniej i jakie refleksje nasunie ta wyjątkowa opowieść... :)
UsuńBędę czekać na Twoją relację. Najserdeczniejsze i pełne pogodnej niecierpliwości pozdrowienia :)